ISSN 2657-9596

Przeciw igrzyskom, za lepszym miastem

Bartłomiej Kozek , Tomasz Leśniak
05/09/2014

Tomasz Leśniak, kandydat na prezydenta Krakowa z ramienia komitetu Kraków Przeciw Igrzyskom, mówi o swojej wizji miasta w rozmowie z Bartłomiejem Kozkiem.

Bartłomiej Kozek: Zacznijmy od małego testu. Ile Kraków wydał do tej pory na działania promujące ideę Zimowych Igrzysk Olimpijskich i co bardziej korzystnego dla mieszkanek i mieszkańców tego miasta można by za to zrobić?

Tomasz Leśniak: Władze Krakowa nie przedstawiły do tej pory precyzyjnych wyliczeń, natomiast wstępne szacunki oscylują wokół kwoty 3 mln złotych. Do kwoty tej trzeba dodać kolejne 7 mln złotych z budżetu centralnego.

W skali budżetu miasta, który wynosi blisko 4 mld, nie jest to zawrotna suma. Jeśli jednak przeliczyć ją na konkretne wydatki, to okazuje się, że za 3 mln złotych gmina może np. pokryć roczne koszty utrzymania ponad 400 przedszkolaków, postawić 350 latarni ulicznych lub wybudować 60 kilometrów dróg rowerowych. Mówię o takich, a nie innych inwestycjach, bo krakowscy samorządowcy wyjątkowo niechętnie inwestują w opiekę przedszkolną i infrastrukturę rowerową.

Logikę działania dobrego samorządu wyobrażaliśmy sobie od początku bardzo skromnie – priorytetem powinien być dobrobyt mieszkańców i szeroko rozumiana jakość życia, czyli inwestycje społeczne zamiast zaspokajania interesów MKOl-u, korporacji obsługujących Strefy Kibica, wielkich sieci hotelowych, deweloperów i polityków, którzy chętnie przecinają wstęgi przy otwieraniu kolejnych stadionów. Rada miasta i prezydent mają po prostu realizować w pierwszej kolejności podstawowe zadania samorządu – nie ma wśród nich organizacji igrzysk…

Te zaś miały pochłonąć z budżetu miasta co najmniej 300 milionów złotych. Mówię „co najmniej”, ponieważ faktyczne wydatki na zimowe igrzyska są średnio o 135% wyższe od szacunków. To bardzo duże ryzyko i obciążenie finansowe.

BK: Zacząłem od tego pytania, bo inicjatywa Kraków Przeciw Igrzyskom już w samej swojej nazwie ma sprzeciw – a więc program negatywny. Jestem ciekaw, jaki macie program pozytywny – tym bardziej, że w jej działania angażowały się osoby o różnych poglądach politycznych.

TL: W debacie publicznej dominuje błędne postrzeganie i rozumienie protestu, co zresztą widać było w dyskusji o igrzyskach. Wbrew temu, co powtarzają politycy, Polacy rzadko uczestniczą w protestach. Spójrzmy na dane z lat 2002–2007. W demonstracjach ulicznych uczestniczyło tylko 1,5% obywateli, co oznacza, że jesteśmy „najmniej protestującym” społeczeństwem w Europie. I chyba nikt nie ma złudzeń, że wynika to z wysokiego poziomu bezpieczeństwa socjalnego czy jakości życia w Polsce…

Wróćmy jednak do kwestii igrzysk. Opowiadając się przeciwko organizacji ZIO, od początku wskazywaliśmy również konkretne, pozytywne cele, jak np. partycypacja mieszkańców w decydowaniu o kierunkach polityki miejskiej, która ostatecznie przyjęła postać referendum w sprawie ZIO.

Podkreślaliśmy również, że miliardy złotych, które wydalibyśmy na igrzyska (same koszty organizacyjne oraz koszty obiektów sportowych i pozasportowych szacowano na około 7 mld zł), można – przynajmniej w części – przeznaczyć na inne, pożyteczne społecznie cele. Z naszej perspektywy to właśnie igrzyska stanowiły swego rodzaju „program negatywny”, ponieważ miasta-organizatorzy często kończą je ze sporym zadłużeniem, które później przez lata spłacają mieszkańcy.

Jeśli powtórzyłby się scenariusz z Soczi, Vancouver, Turynu czy Nagano, to po raz kolejny doświadczylibyśmy radykalnych cięć w usługach publicznych, co uderza przede wszystkim w najuboższych i średniozamożnych, w uczniów, rodziców i pracowników oświaty. Wydatki oświatowe stanowią często największą część samorządowego budżetu, więc w obliczu problemów budżetowych politycy lokalni – niedoceniający roli szkół publicznych – zaczynają właśnie od cięć w edukacji. Efektem takiej polityki jest dramatycznie pogłębiający się podział na szkoły elitarne i masowe, ale to już temat na inną rozmowę.

Nasze priorytety obejmują przede wszystkim silną edukację publiczną, aktywną politykę antysmogową, dostępny cenowo transport zbiorowy, profilaktykę zdrowotną i ład przestrzenny. Na większość z tych zadań możemy pozyskać środki unijne, m.in. z Programu Operacyjnego Infrastruktura i Środowisko, Małopolskiego Regionalnego Programu Operacyjnego, Programu Operacyjnego Edukacja Wiedza Rozwój.

Podobnie w przypadku polityki gospodarczej i tworzenia miejsc pracy (większość środków z programu Inteligentny Rozwój). W tej chwili podstawowym problemem Krakowa jest dominacja niskopłatnej pracy na zlecenie (a bywa, że „na czarno”) w turystyce i mało zaawansowany outsourcing. Chcemy postawić na tworzenie stabilnych miejsc pracy, przede wszystkim w sferze opieki, i pozyskać środki unijne na rozwój sektora nowych technologii i IT. W tej chwili zapotrzebowanie na pracowników w tych branżach jest wyższe niż liczba absolwentów tutejszych uczelni.

Analizujemy też poszczególne dzielnice pod kątem poziomu bezrobocia – najpilniejszej interwencji wymagają Podgórze i Nowa Huta, gdzie najwięcej bezrobotnych przekroczyło 50. rok życia.

BK: W jaki sposób przekonujecie (i – patrząc na wyniki krakowskiego referendum ws. organizacji Igrzysk – przekonaliście) mieszkanki i mieszkańców Krakowa do tego, że kwestie miejskie są polityczne? Obecne władze miasta, próbując zrobić z was grupkę roszczeniowych frustratów, usiłowały chyba przedstawić samych siebie jako technokratycznych ekspertów, znających jedynie słuszny sposób na rozwój miasta. W jaki sposób walczy się z taką narracją?

TL: Każdy jest politykiem, bo też każdy i każda z nas ma przecież mniej lub bardziej sprecyzowaną wizję miasta i jego poszczególnych elementów, jak np. edukacja, środowisko czy przestrzeń. Niestety jesteśmy jednocześnie skutecznie zniechęcani do udziału w życiu politycznym.

Sami politycy robią to na dwa sposoby. Po pierwsze, politykę prezentują jako sferę zepsucia, korupcji i partyjnych gier. Często słyszymy, że wejście do polityki oznacza „ubrudzenie się” i w związku z tym działacze społeczni powinni ograniczyć się do kontrolowania rządzących. Druga metoda to prezentowanie polityki jako sfery, w której o poszczególnych decyzjach powinna decydować obiektywna, naukowa wiedza, którą dysponują nieliczni, tzw. zewnętrzni eksperci.

W obu przypadkach mamy do czynienia ze szkodliwymi mitami, których efektem jest niska frekwencja wyborcza i niski poziom zaangażowania w politykę instytucjonalną. Tymczasem to właśnie miejscy aktywiści posiadają wszystkie cechy i umiejętności, które powinny nadawać polityce ludzki kształt: zaangażowanie, umiejętność współpracy i dysponowanie wiedzą, która zakorzeniona jest w konkretnym kontekście społecznym. Bez takich ludzi w polityce trudno wyobrazić sobie zmianę jej oblicza.

BK: Jak sądzisz, dlaczego pomysł na metro, mimo iż dość mgławicowy jeśli chodzi o jego przebieg i finansowanie, zyskał poparcie?

TL: Głosowanie w sprawie metra można porównać do sondażu telefonicznego z listopada 2013 r., kiedy to 66% mieszkańców Krakowa poparło pomysł organizacji igrzysk. Nie znaliśmy wtedy szczegółów projektu, w tym budżetu ZIO, mało mówiło się o doświadczeniach innych miast.

Podobnie w przypadku projektu metra w Krakowie. Nie zostały do tej pory przeanalizowane koszty jego budowy i funkcjonowania, nie znamy przebiegu linii oraz alternatywnych możliwości rozwoju sieci komunikacji zbiorowej. Jednocześnie metro jest bez wątpienia najszybszym środkiem transportu zbiorowego. W tym kontekście wydawało się ono większości mieszkańców sposobem na rozwiązanie problemów komunikacyjnych miasta.

Te zaś są faktycznie spore, co widać w zaprezentowanych ostatnio wynikach Kompleksowych Badań Ruchu. W ciągu 10 lat liczba podróży wykonywanych komunikacją miejską spadła z 48 do 36%. Liczby jasno wskazują, że władze miasta powinny doinwestować sieć tramwajową i autobusową, aby stały się one atrakcyjną alternatywą dla samochodów.

BK: Jakie konkretne alternatywy dla metra zaproponowałbyś mieszkankom i mieszkańcom Krakowa? Rozwijałbyś podziemną sieć tramwajową? Budował nowe linie? Rozbudowywał ścieżki rowerowe?

TL: Priorytetem będzie dalsza rozbudowa sieci tramwajowej, która powinna obsłużyć m.in. Azory, Górkę Narodową i Mistrzejowice. Równolegle będziemy budowali parkingi „Parkuj i jedź”, które ułatwiają kierowcom przesiadanie się do komfortowej komunikacji miejskiej. Niezbędne jest też uprzywilejowanie na skrzyżowaniach i systematyczna renowacja już istniejących tras, czyli działania umożliwiające przyspieszenie tramwaju.

Warto też wrócić do koncepcji premetra, czyli podziemnego tramwaju w centrum poza Plantami. Narzędzia te musi uzupełnić przyspieszenie inwestycji w infrastrukturę oraz budowa Szybkiej Kolei Aglomeracyjnej. Najbliższe lata to ostatnia szansa, by działania te w dużej części sfinansować ze środków unijnych. Rozważymy też kilka wariantów obniżki cen biletów jednorazowych, bo w tej chwili ich wysokość skutecznie odstrasza kierowców.

BK: Z kwestią transportu – ale nie tylko, bo również warunków mieszkaniowych – powiązana jest kwestia jakości powietrza w Krakowie. Uważasz dotychczasowe działania, podjęte i zaplanowane w ramach walki ze smogiem przez samorząd miasta i województwa, za wystarczające?

TL: Za wcześnie w tej chwili na jednoznaczną odpowiedź, ale dane nie nastrajają optymistycznie. Zakaz palenia węglem wejdzie w Krakowie w życie w 2018 r. – choć ostatni wyrok Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego może odwlec sprawę. Aby zlikwidować do tego czasu wszystkie paleniska węglowe, powinniśmy rocznie likwidować średnio ok. 8 tysięcy pieców.

Tymczasem w tym roku zlikwidowanych zostanie tylko 2 tysiące. Częściowo wynika to z opieszałości Miejskiego Przedsiębiorstwa Energii Cieplnej. Docierają do nas też sygnały, że Urząd Miasta Krakowa nie dociera z informacją o możliwości wymiany pieców, refundacji i dopłat do rachunków do osób wykluczonych. Na pewno potrzebna jest większa aktywność obu instytucji i stały monitoring sytuacji, gdyż może okazać się, że dopłaty do rachunków zostały ustalone na zbyt niskim poziomie.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.