ISSN 2657-9596

Siła pozytywnego przekazu

Holly Hammond
05/01/2012

Aby zaangażować się w działalność społeczną, większość ludzi potrzebuje wiary, że ich działanie zmieni coś na lepsze. Nakreślenie obrazu, jak taka zmiana mogłaby wyglądać, zwiększa szansę, że ludzie zechcą podjąć niezbędny wysiłek.

Przemówienie Martina Luthera Kinga „Miałem sen” należy do najpowszechniej znanych i cenionych mów politycznych w historii. King nakreślił w niej obraz przyszłości wolnej od rasizmu i powiązał walkę o prawa obywatelskie Afroamerykanów z ogólniejszym „amerykańskim marzeniem”. W pierwszej części wymownie opisuje „gorące lato słusznego gniewu Murzynów” – lato policyjnej brutalności, represji, wyzysku i pozbawienia praw obywatelskich. Podkreśla pilną potrzebę zmiany. W drugiej części prezentuje swoją wizję przyszłości bez rasizmu: „Miałem sen, że pewnego dnia ten naród powstanie, aby żyć wedle prawdziwego znaczenia swego credo: «Uważamy tę prawdę za oczywistą, że wszyscy ludzie stworzeni są równymi»”.

Odwołując się do „amerykańskiego marzenia”, zasad liberalizmu oraz Biblii, King kreśli obraz świata prawie niemożliwego do wyobrażenia w sytuacji narodu głęboko podzielonego, pełnego gorzkich przesądów rasowych. Proponuje wizję rzeczywistości, w której „będziemy potrafili zmienić brzęczące dysonanse naszego narodu w piękną symfonię braterstwa”.

Czy przemówienie Kinga zagrzewałoby tak skutecznie do działania, gdyby poprzestał na części pierwszej? Czy nadal budziłoby tak żywy oddźwięk, gdyby nie było w nim wizji pozytywnej, przekazanej tak emocjonalnie, z tak niezachwianym przekonaniem? Myślę, że nie. Pozytywna wizja, zdolna zjednoczyć ruch społeczny i zachęcić innych do przyłączenia się, jest kluczem do progresywnej zmiany społecznej.

Dobrze znamy negatywny, odwołujący się do lęków język konserwatywnych polityków i prawicowych prezenterów telewizyjnych czy radiowych, lubiących szokować odbiorców drastycznymi informacjami. Wiemy, że taka retoryka ma na niektórych silny wpływ, wtłaczając im skłonność do trzymania się status quo i oporu wobec zmian. Myślę, że my – po przeciwnej stronie sceny politycznej – musimy stale pamiętać, by nie przyjmować podobnego stylu komunikacji. Choć to ważne, by ludzie wiedzieli, co się dzieje, łatwo można popaść w narrację „będzie bardzo źle, jeśli nie zaczniemy działać”. Brzmi to groźnie i przytłaczająco. Rezultatem może być zaprzeczanie, uniki i zamykanie się – w pełni zrozumiałe reakcje na nieprzyjemne informacje. Alternatywą jest narracja „będzie wspaniale, jeśli podejmiemy działanie”. Odmalowanie wizji pozytywnej tchnie w tę narrację życie.

Wyjątkowo skuteczny w przedstawianiu wizji pozytywnej i dostarczaniu ludziom sposobności uczestnictwa w jej realizacji jest ruch „Transition Towns” (Miasta Ekotransformacji). W Transition Handbook (Podręcznik ekotransformacji) Rob Hopkins pisze: „Prowadzić kampanię przeciwko zmianom klimatu to jedno. Inna rzecz to odmalować atrakcyjną wizję «świata po węglu», tak by wzbudzić w ludziach entuzjazm i pragnienie wzięcia udziału w podróży, która do niego prowadzi. Jak dotąd ledwie zadrasnęliśmy powierzchnię tej mocy, jaką niesie ze sobą pozytywna wizja bujnej, kwitnącej przyszłości: oszczędnie zużywającej energię, obfitej w czas, mniej stresującej, szczęśliwszej i bardziej zdrowej”.

Pozytywna wizja wiąże się z dwiema rzeczami, które twardogłowi aktywiści mogą uważać za nieistotne: wyobraźnią i nadzieją. Aby zaangażować się w działalność społeczną, większość ludzi potrzebuje wiary, że ich działanie zmieni coś na lepsze. Nakreślenie obrazu, jak taka zmiana mogłaby wyglądać, zwiększa szansę, że ludzie będą chcieli podjąć niezbędny wysiłek.

Aktywiści często próbują gromadzić ludzi wokół jakiegoś problemu: coś złego się dzieje albo ma się wkrótce wydarzyć. Ruch obrony praw obywatelskich także wyrósł w odpowiedzi na problemy. A jednak to przyjęta przez uczestników wizja pozytywnej zmiany sprawiła, że ruch przetrwał trudne lata. Jeśli zatrzymamy się na poziomie problemów, bez sformułowania wizji i zaproponowania rozwiązań, możemy wprawić ludzi w przygnębienie i zniechęcenie.

Językoznawca George Lakoff zachęca progresywne działaczki i działaczy, aby używali języka, który odzwierciedla nasze wartości i światopogląd. Nasze ramy poznawcze (czyli „struktury mentalne, które kształtują nasz sposób postrzegania świata”) wyznaczają dla nas to, co nazywamy „zdrowym rozsądkiem”. Jeśli jakaś informacja nie pasuje do naszego światopoglądu, wówczas jesteśmy skłonni ją odrzucać. Język „aktywuje” ramy poprzez wywoływanie skojarzeń i wspomnień związanych z wartościami i narracjami kulturowymi. Oznacza to, że używanie języka naszych oponentów, nawet jeśli się z nimi spieramy, służy wzmacnianiu ich ram poznawczych. Lakoff zachęca postępowców, by stworzyli nowe ramy debaty publicznej, świadomie komunikując się raczej poprzez wartości niż na poziomie konkretnych rozwiązań politycznych czy technicznych szczegółów. Wartości progresywne są przecież uznawane przez wielu ludzi.

Lakoff przekonuje, że wszyscy ludzie mają zinternalizowane wartości i ramy poznawcze zarówno progresywne, jak i konserwatywne. Możemy aktywować jedne lub drugie – to zależy od języka, jaki stosujemy. Konserwatywni liderzy opinii konsekwentnie przedstawiają progresywne poglądy jako marginalne, a Zielonych jako ekstremę. Skupiając się na kwestiach technicznych, które mało kto rozumie, gramy na ich korzyść. Lepiej będzie, jeśli – tak jak Martin Luther King – odwołamy się do szeroko uznawanych wartości i będziemy przekazywać ludziom nadzieję, inspirację i kuszącą wizję przyszłości.

Artykuł pochodzi z pisma australijskich Zielonych „Green Magazine”. Tekst opublikowany na licencji CC BY-NC-ND. Przeł. Irena Kołodziej.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.