Polska przegląda się w Śląsku
Mam znajomego, który pochodzi z dość opresyjnego, homofobicznego państwa. Po kilku latach mieszkania w Wielkiej Brytanii w końcu postanowił wyjść z szafy i ujawnić swój homoseksualizm. Większość znajomych przyjęła to z życzliwością i wsparciem, wyjątkiem był jeden kolega, który oświadczył, że on w to nie wierzy i że mój znajomy „na pewno” gejem nie jest. Pikanterii dodaje temu fakt, że ów kolega sam jest homoseksualistą.
Ta historia przypomniała mi się, gdy polski Sąd Najwyższy odmówił uznania narodowości śląskiej. Kraj, w którym tożsamość narodowa przenika politykę, kulturę i praktykę życia społecznego do samego rdzenia, odmówił innemu narodowi prawa do własnej tożsamości. Polska tożsamość narodowa jest uprawniona, śląska nie. Zachowując wszelkie proporcje, również w przypadku rejestracji w Polsce pastafarianizmu uznano, że nie spełnia on warunków, by zostać uznany jako religia. Kościół katolicki oczywiście spełnia i na dodatek – co się będziemy czarować – gdy obserwuje się praktykę polityki w Polsce, można by uznać, że według władzy jest jedynym kościołem, który powinien w Polsce istnieć.
Uznanie przez polski sąd, że Ślązaków nie ma, jest nie tylko głupie i złe, ale w dłuższym horyzoncie czasowym może mieć bardzo nieprzyjemne skutki. Wzburzony decyzją sądu, Szczepan Twardoch napisał na portalu społecznościowym trzy słowa, które z kolei zdenerwowały polskich patriotów/nacjonalistów. W artykule dla „Dziennika Zachodniego” Twardoch tłumaczy, dlaczego napisał, co napisał. Pod tezami tego artykułu w zasadzie mógłbym się podpisać. Szczególnie ważny moim zdaniem fragment brzmi tak:
„Tożsamość śląska dopiero buduje się w nowoczesnej formie. Im więcej wrogiego nastawienia Polski, tym silniejszym elementem tej tożsamości będzie antypolski resentyment. Jestem związany z polską kulturą, z polskim językiem i wolałbym, aby Polska była raczej opiekunką śląskości, niż jej wrogiem. Zamiast tego spotykamy się z połączeniem ignorancji i arogancji, w którym zwykle dominuje ignorancja. To całkowita nieznajomość Śląska, centralno-polskie niezrozumienie kwestii narodowościowych. Polakom wychowanym w świecie homogenicznym etnicznie wydaje się, że narodowość jest przyrodzona jak kolor oczu”.
Twardoch pisze wprost, że narodowość NIE jest przyrodzona, jest kulturowym wyborem. Niestety, wśród komentarzy widać, że jego przewidywania o narastającym antypolskim nastawieniu wśród Ślązaków już się ujawniają, co gorsza, tożsamość śląska zaczyna się budować jako odbicie polskiego nacjonalizmu. Odwołania do „prawdziwej, etnicznej śląskości” stają się coraz mocniejsze, pojawiają się nawet homofobiczne komentarze, w zupełnie absurdalny sposób sugerujący, jakoby ta „zepsuta moralnie Polska” miała za chwilę zalegalizować związki partnerskie, a nie chce zalegalizować narodu śląskiego… Nie jestem specjalnym wielbicielem polskiego nacjonalizmu/patriotyzmu, nie bardzo więc rozumiem, dlaczego miałbym polubić nacjonalizm śląski, jeśli będzie on różnił się od polskiego jedynie kolorem flagi.
Jak już jesteśmy przy „wychodzeniu z szafy”, to ujawnię moje własne etniczne pochodzenie. Jestem pół-Ślązakiem (mama była Polką). Z tego, co wiem, część mojej śląskiej rodziny przybyła w XVIII w. z Czech, reszta mieszkała w okolicach Tarnowskich Gór w tym czasie. Znaczy – jestem kundel. Mój tata był Ślązakiem i za takiego się uważał. Gdy na początku lat 80. znajomi wyjeżdżali do RFN, ojciec zdecydowanie odmówił: „Ani Niemcy, ani Polacy mnie z mojej ziemi nie wyrzucą”. Jego śląskość była apolityczna. Nigdy nie należał do PZPR, ale też nie zapisał się do Solidarności, była też inkluzywna (w końcu ożenił się z Polką). Mój ojciec myślał o Śląsku w kategorii ziemi, nigdy krwi. Ziemi, na której mieszkają wspólnie różni ludzie. Śląskość, jaką przeżywał mój ojciec, była oparta o terytorium i rodzinę – moją ulubioną opowieścią (pewnie trochę podkolorowaną), jest historia wujka Huberta, który zaczął wojnę w mundurze Wehrmachtu (jak wszyscy mężczyźni ze śląskiej strony mojej rodziny), skończył w mundurze armii Andersa, ale po drodze przechodził kilka razy z jednej strony na drugą. Powód? Jak sam mówił – „Miałem w domu młodą żonę, przyłączałem się do tych, którzy szli w tamtym kierunku”.
Fakt, że wychowałem się na Śląsku, ma dla mnie znaczenie, jest częścią tego, kim jestem. Wychowałem się w polskim języku, a polsko-śląskiej kulturze, w mocnym śląskim systemie wartości. Nie mam ze swoją tożsamością problemu, gdybym uważał kwestię narodową za istotną, pewnie bym się jako Ślązak określał (zrobiłem to zresztą w ostatnim spisie powszechnym).
Oczywistym jest jednak fakt, że na to, kim jestem, wpływa mnóstwo innych czynników. To, że od ponad 11 lat mieszkam za granicą, też ma tu oczywiście znaczenie.
Od dłuższego czasu jestem sceptyczny wobec polityki budowanej na narracjach tożsamościowych. Bardziej przekonuje mnie myślenie i polityka oparta na praktyce wspólnego życia, w tym przypadku – wspólnego życia na Śląsku, w określonych uwarunkowaniach przestrzennych, społecznych, ekonomicznych oraz kulturowych. Nie znaczy to oczywiście, że tożsamość i oparta na niej polityka jest zawsze błędna. Wręcz przeciwnie, może być ważnym i skutecznym narzędziem budowania podmiotu politycznego, umiarkowanie (nigdy do końca) bezpiecznym, gdy dotyczy grup zmarginalizowanych i słabych. Pozwala „pomyśleć” wspólnotę, nie zamykać się w swoim jednostkowym doświadczeniu. Nawet jednak w takim przypadku musi zakładać otwartość i uniwersalistyczny horyzont, w przeciwnym razie łatwo degeneruje się w ekskluzywny klub „prawdziwków” („prawdziwych” Polaków/Ślązaków/Katolików itp.).
Z mojego, umiarkowanie zainteresowanego tą akurat kwestią, punktu widzenia, decyzja Sądu Najwyższego w sprawie narodowości śląskiej jest kolejnym elementem układanki pod tytułem „państwo polskie boi się i nie lubi własnych obywateli”. Ja wiem, że o groźbie faszyzmu mówi się zbyt wiele, że to ostrzeganie już w zasadzie nie działa. Polska polityka jest jednak oparta o tożsamości i emocje (katolickie, narodowe, smoleńskie, anty-pisowskie itp.) i przez te filtry mówi i dotyka praktyki codziennego życia. Co staje się coraz bardziej nie do wytrzymania. Dlatego potrzebny jest lewicowy Front Ludowy, zdolny do odwrócenia tej perspektywy i oparcia polityki o doświadczenie i praktykę życia codziennego mieszkających w Polsce ludzi. Dla rządu Frontu Ludowego uznanie istnienia narodu śląskiego nie powinno stanowić żadnego problemu. To prawica ma obsesję na punkcie tożsamości, dla lewicy to fragment znacznie większej struktury. Nie ma potrzeby, by państwo się w te kwestie szczególnie angażowało.
Pierwotna wersja artykułu ukazała się na blogu autora.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.