Niewolnictwo i praca pomnika
O pomniku obalenia niewolnictwa w Nantes, przywracaniu miastu pamięci o handlu niewolnikami, zaletach hipokryzji i związkach etyki z pracą artystyczną opowiada Krzysztof Wodiczko w rozmowie z Adamem Ostolskim.
Adam Ostolski: Minął już ponad rok, odkąd w Nantes stanął pomnik obalenia niewolnictwa, który zaprojektował pan wspólnie z architektem Julianem Bonderem. Odsłonięto go 25 marca 2012 r., po kilkunastu latach przygotowań. Czy po tym roku można coś powiedzieć o tym, jak ten pomnik wpisuje się w przestrzeń miasta?
Krzysztof Wodiczko: Przede wszystkim rzuca się w oczy, że na pomniku nie ma nawet najmniejszego zadraśnięcia, żadnego graffiti, nic nie zostało uszkodzone…
AO: A spodziewał się pan, że ktoś go będzie chciał „sprofanować”?
KW: Jakiś czas temu w Nantes stanęła rzeźba wykonana wysiłkiem stowarzyszenia Mémoire de l'Outre-mer, czyli tych, którzy są potomkami ofiar handlu niewolnikami. To stowarzyszenie wybrało artystkę, która pochodziła z Karaibów. Zrobiła rzeźbę dość niedużą, trochę większą niż skala człowieka. To była postać, która trzymała ręce podniesione do góry i wszystko było tak, jak się można było spodziewać – że tam będą łańcuchy, i te łańcuchy będą zerwane. Postać przedstawiona ekspresyjnie, obraz ciała zniszczonego przez doświadczenie niewolnicze. Rzeźbę odsłonięto z dużą pompą, ale już kilka dni później została zniszczona, w pewnym sensie zlinczowana. Jak się przyjrzymy dokładniej zdjęciom tego zniszczenia, to widać, że to miało charakter rasistowski. Postać nie tylko została obalona, sprowadzona do pozycji poziomej, ale też łańcuch został zawiązany wokół jej szyi, więc symbolicznie przywrócono niewolnictwo, to był taki artystyczny akt prawicowo-faszystowski. Toteż fakt, że tym razem nie ma żadnego śladu akcji przeciwko pomnikowi czy też lekceważenia go, to jest wielki postęp w kontekście historii Nantes.
AO: Dziś to już tak nie drażni?
KW: Ten pomnik zajmuje sporą część miasta, to nie jest mała rzeźba. To jest przestrzeń publiczna, jej większa część jest cały czas otwarta. Ludzie przejeżdżają rowerami, biegają, ćwiczą, spacerują, wychodzą z psami… Czyli można się było spodziewać, że taki pomnik będzie w większym stopniu narażony na wandalizm.
AO: Opiszmy więc, jak ten pomnik wygląda…
KW: Część naziemna to jest długi odcinek wzdłuż Loary, ok. 350 metrów nadbrzeża, jej powierzchnia to 7000 metrów kw. Z kolei część podziemna to 1500 metrów kw., jest to pasaż długości 140 metrów i ta część podziemna jest tuż obok wody. Nie tylko obniżamy się, ale również mamy jak najbliższy kontakt z rzeką. Ta część podziemna jest nieprawdopodobnym przedsięwzięciem inżynieryjnym, bo żeby ludzi zbliżyć do rzeki pod ziemią, to trzeba ich chronić przed tą rzeką, która jest dość dzika. Są przypływy i odpływy Atlantyku, który napiera na rzekę, różnica sięga kilku metrów. To jest bardzo dużo, w zależności od tego, w którym momencie się tam przyjdzie, jest za każdym razem inaczej. Zmienia się dźwięk, światło… Wyczuwa się obecność Atlantyku, to jest bardzo ważne, bo Atlantyk pamięta ten cały handel. Ten port nie leży tuż nad morzem, u ujścia rzeki jest jeszcze drugi port, dla większych statków. Natomiast mniejsze okręty płynęły w górę rzeki i zatrzymywały się tu, gdzie teraz jest pomnik, rozładowując towary. Ponieważ rzeka ma takie różnice w lustrze wody, oczywiście trzeba ochronić pasaż szklaną ścianą i betonem, aby ludzie mogli być blisko rzeki niezależnie od poziomu wody. A czasami zdarza się powódź, więc trzeba brać pod uwagę, że to wszystko będzie wówczas zalane, więc są specjalne wrota, kraty, żeby ten pomnik chronić przed rzeczami, które napływają z taką powodzią…
AO: Nie wystarczyło postawić pomnika na powierzchni?
KW: Zależało nam na tym, żeby to było pod ziemią, dlatego że to jest najbliższy kontakt z terenem handlu niewolnikami. To był handel transatlantycki. To nadbrzeże jest ważne, bo to tu odpływały i przypływały statki niewolnicze. Dokładnie w tym rejonie. A jednocześnie pod ziemią ludzi dzieli od rzeki XIX-wieczny mur, do którego te okręty przybijały. Budując pomnik, odkryliśmy przypadkiem tę część podziemną, o której nikt nie wiedział. Po I wojnie światowej nabrzeże Loary zostało po obu stronach powiększone betonową strukturą. A pod spodem był ten XIX-wieczny mur oraz ukośna powierzchnia ziemi, jeszcze z XVIII w.
Tuż obok pomnika jest most dla pieszych, noszący imię Victora Schœlchera, ministra w rewolucyjnym rządzie, który w kwietniu 1848 r. obalił niewolnictwo. Specjalnie rozszerzyliśmy ten pomnik, tak żeby objąć ten most. Naprzeciwko jest Pałac Sprawiedliwości, który można oglądać z całego pomnika, także z tej podziemnej części. Na końcu pasażu jest tzw. „luneta”, czyli specjalny otwór w ścianie, przez który widać fragment pejzażu miasta po drugiej stronie rzeki, i on jest tak wykadrowany, żeby było widać Pałac Sprawiedliwości.
AO: A jak wygląda część naziemna?
KW: W ziarnistą nawierzchnię wtopione są szklane płyty, takie bloki, każdy ma wewnątrz nazwę okrętu niewolniczego, który wypłynął z Nantes oraz datę wyprawy. To szkło jest zrobione tak, żeby nie odbijało światła, tekst jest wewnątrz pomiędzy szklanymi płytami. Jest ich 2 tysiące, a w nich te nazwy statków, czy też raczej okrętów – bo to były okręty wojenne, wyposażone w działa, budowane w Nantes specjalnie do handlu niewolnikami. Miały specjalny kształt, były pękate, żeby się pomieściło więcej niewolników, ułożonych jak sardynki… To trzeba zobaczyć.
AO: I pomnik pozwala to zobaczyć?
KW: W niewielkim stopniu. W głównej części pomnika są tylko płyty z tekstami. Obok jest osobna część informacyjna – są tam mapy, obrazujące „handel trójkątny”, dane liczbowe, schematyczne obrazki, informacje o niewolnictwie dzisiaj. Więcej obrazów jest na zamku książąt Bretanii, który jest nieco dalej, tam jest muzeum historii miasta, gdzie duża część jest poświęcona niewolnictwu. Zamek i muzeum są połączone z pomnikiem, bo są częścią tego samego szlaku. Ale w samym pomniku są przede wszystkim nazwy okrętów i daty. Według pierwszego planu miała tam być też liczba ludzi transportowanych przez każdy z okrętów i liczba osób, które zginęły w czasie tej przeprawy. Ale miasto nie zgodziło się, żeby umieszczać aż tyle informacji.
AO: Czy nazwy tych okrętów są znaczące?
KW: „Nadzieja”, „Sukces”, „Wolność”… ale też „Sfinks”, „Afrodyta”, „Trzy Marie”… Typowe nazwy, ale musimy pamiętać, że to są nazwy nadawane okrętom niewolniczym. One wszystkie były specjalnie budowane do tego celu. Te nazwy są absurdalne w kontekście funkcji tych okrętów.
AO: Dlaczego właśnie w Nantes postawiono ten pomnik?
KW: Między XVII a XIX w. we Francji zorganizowano ponad 4220 wypraw niewolniczych, z tego ponad 1800 wyruszyło z Nantes. To była niemal połowa wszystkich francuskich wypraw niewolniczych.
AO: A inne miasta?
KW: Hawr, La Rochelle, Bordeaux, Saint-Malo, Marsylia, Dunkierka i jeszcze z tuzin innych portów. Ofiarą francuskiego handlu niewolnikami padło w sumie ponad 1 380 000 ludzi, z tego co najmniej 550 000 w wyprawach, które wyruszyły z Nantes.
AO: Ile tak naprawdę wiemy o tych wyprawach?
KW: Na samym początku pracy nad pomnikiem dokładnie przebadałem archiwa handlu niewolnikami w Nantes. Te archiwa miejskie są nieprawdopodobne. Jeśli chodzi o samych niewolników – ich nazwiska, rodowód, historię – to jest oczywiście nie do odgrzebania, im to wszystko odbierano. Mieli nazwy statków wypalone na ciele, to nie byli ludzie, to był towar. Ale ponieważ to był towar, więc ich ilość, płeć, wiek – to było dokładnie rejestrowane. Żeby taki okręt mógł wypłynąć, cała inwestycja musiała być zapisana w księgach w celach ubezpieczeniowych, bo to było wielkie ryzyko, wiele wypraw nie wracało. Okręt mógł np. trafić na piratów. Mógł się zdarzyć bunt niewolników. Także flota brytyjska miała prawo aresztować okręty niewolnicze, bo tam obalono niewolnictwo 15 lat wcześniej. Więc wszystko musiało być zaksięgowane – wszystko co wypływa, co przypływa. A to, co się działo pomiędzy, było z kolei zapisywane w księdze kapitańskiej, którą trzeba było prowadzić, żeby móc liczyć na odszkodowanie. Ci niewolnicy byli transportowani w gorszych warunkach niż np. krowy czy inne żywe stworzenia. Wydobycie tych informacji, nazw okrętów, dat, to nie jest żaden problem.
AO: A jak taka wyprawa wyglądała?
KW: Najpierw budowano okręt w stoczni. Okręty były tu projektowane, konstruowane, wyposażone w działa. Były też manufaktury, które robiły różne rzeczy na wymianę pod gusta lokalnych królów w Afryce czy muzułmańskich handlarzy niewolnikami, żeby wymienić te towary na niewolników. To były najczęściej tkaniny w specjalne wzory. Ale też broń, kupowana w Holandii i Portugalii, alkohol oraz wszystko, co potrzebne do samej wyprawy.
AO: Z Nantes okręt płynął do Afryki, gdzie wymieniał te dobra na niewolników.
KW: Tak, z tym że wybrzeże afrykańskie było duże, ale niewolnicy z czasem się wyczerpywali. W XIX w. trzeba już było kupować od handlarzy muzułmańskich, niewolnicy byli pędzeni w kajdanach z wnętrza kontynentu. Tyle samo czasu zajmowało pędzenie z kontynentu do wybrzeży, ile potem transport z wybrzeży na Wyspy Karaibskie. Po drodze były też różne wyspy, które były takim więzieniami przejściowymi, na niektórych niewolnicy byli sprzedawani. Oczywiście ci, którym się udało przeżyć. Trzeba pamiętać, że po abolicji handel był kontynuowany nielegalnie, warunki były znacznie gorsze, bo jeśli handlarze widzieli okręt brytyjski, to wyrzucali niewolników za burtę.
AO: W końcu okręty dopływały z ładunkiem do celu.
KW: Okręty kierowały się do francuskiej kolonii Saint-Domingue, gdzie niewolnicy byli natychmiast włączani w ekonomię plantacji. To była najbogatsza z kolonii francuskich, a w istocie kolonia miasta Nantes. Wszystko, co tam było, było własnością wielkich handlarzy, którzy mieszkali w specjalnej części miasta, która była wtedy wyspą. To widać z pomnika: po drugiej stronie ulicy Quai de la Fosse są budynki domów właścicieli okrętów niewolniczych. Czyli mamy bardzo wyraźną geografię miasta, które właściwie całe jest pomnikiem handlu niewolnikami i dlatego ten pomnik jest częścią większego przedsięwzięcia kommemoratywnego. Pomnik, Quai de la Fosse, muzeum historyczne Nantes na zamku książąt Bretanii, budynek Maison de la Mer, który był kapitanatem portu…
AO: Z Saint-Domingue okręt wracał do Nantes. Z cukrem, kawą…
KW: …melasą i oczywiście czekoladą. Te towary miały wartość pięciokrotnie wyższą niż towary, za które nabywano niewolników. Musimy pamiętać, że cukier z buraków zaczęto robić dopiero w XIX w. Cała francuska kultura kawiarni, picia czekolady, sytuacje kultury miejskiej – to powstało na bazie niewolnictwa. Podobnie jak typowe paryskie krzesła z bambusów.
AO: Cała cywilizacja.
KW: Cała cywilizacja. Francuska, wcześniej również brytyjska. My to dziś traktujemy jako rzecz normalną, my w tej chwili siedzimy w kawiarni Wedla i pijemy czekoladę, a trzeba pamiętać, że pierwsza czekolada pojawiła się w tamtym kontekście.
AO: A czy w Nantes była jakaś pamięć o handlu niewolnikami?
KW: Oczywiście, bo całe bogactwo Nantes było z handlu niewolnikami, w XVIII, XIX w… Ludzie się zachwycali, jakie to bogate miasto, a potem się dziwili, że to nie ma wpływu na okolice. Co znaczy, że miasto ekonomicznie było skupione na organizowaniu tych wypraw.
To w Nantes, w domu nieopodal pomnika urodził się Jules Verne, który pochodził właśnie z takiej rodziny, czemu zawdzięczał globalne widzenie świata. Myślenie globalne również wyrosło na bazie handlu niewolnikami…
Jedna jest rzecz ważna, i to jest wyraźnie napisane na tablicach informacyjnych wzdłuż szlaku pamięci niewolnictwa: nie było ani jednego abolicjonisty w historii Nantes. Wręcz przeciwnie, chciano przywrócić niewolnictwo już po jego obaleniu. Niewolnictwo zostało po raz pierwszy obalone przez Rewolucję Francuską (1794), potem Napoleon w 1802 r. je przywrócił, co jest przerażające, biorąc pod uwagę ilość kolonii francuskich… Ludzie otrzymali wolność, a potem okazało się, że to można tak po prostu odwołać.
AO: Obalenie niewolnictwa wymagało drugiego podejścia.
KW: W końcu handel niewolnikami został uznany za „zbrodnię przeciw ludzkości”. W 2001 r. francuski parlament przyjął ustawę, którą zainicjowała Christiane Taubira, wówczas deputowana z Gujany, a dziś minister sprawiedliwości. Ustawa stwierdza, że handel niewolnikami to jest zbrodnia przeciw ludzkości i zobowiązuje do uczenia w szkołach o historii tego handlu i do prowadzenia badań naukowych na ten temat. Pod koniec maja br. w Nantes odbyła się konferencja na temat praw człowieka i handlu ludźmi… Konferencję zorganizowano z inicjatywy Jeana-Marka Ayraulta, który do niedawna był merem Nantes, a obecnie jest premierem Francji. Ile razy można obalać niewolnictwo? Okazuje się, że to jest proces ciągły, który się nie powinien skończyć.
AO: Wróćmy do Nantes. Wspomniał pan, że w dziejach miasta nie było ani jednego abolicjonisty.
KW: Nie było abolicjonisty, ale nie było też niewolników. To jest bardzo ważne: miasto ekonomicznie kwitło, ale jeśli chodzi o świadomość tego, co się naprawdę działo w koloniach, to nikt tej świadomości nie chciał mieć. Odległość niewolnictwa od jego efektów dodatkowo nakłada obowiązek również na muzeum historii Nantes.
AO: To również funkcja pomnika. Ten pomnik upamiętnia coś, co nigdy nie było częścią potocznego doświadczenia.
KW: Pomnik funkcjonuje w odniesieniu do Pałacu Sprawiedliwości oraz mostu Victora Schœlchera, którego mieszczanie z Nantes najchętniej by przecież zamordowali w tamtym okresie, bo to on spowodował, że musieli prowadzić ten handel nielegalnie. To jest hipokryzja, że most nosi imię najbardziej znienawidzonego człowieka… Ale hipokryzja jest lepsza niż nic. W gruncie rzeczy każda próba przemiany świata zawiera element hipokryzji, bo my przecież należymy do tej przeszłości, którą chcemy zmieniać, bo w każdym z nas tkwi sprzeczność, a nawet toczy się walka z tym, w czym zostaliśmy wychowani, i przeciwko czemu działamy… Taka pozytywna hipokryzja jest obecna w każdym ruchu społecznym.
AO: Z jakimi emocjami pracuje ten pomnik. Wzbudza poczucie winy?
KW: W przemówieniach przy okazji otwarcia pomnika było jasne, że im chodzi nie o to, żeby wzbudzić poczucie winy, ale żeby uświadomić sobie i zrobić coś, żeby to się nie powtórzyło.
AO: Jak nie poczucie winy, to co? Czy pomnik koncentruje się na pokazaniu traumy doświadczenia niewolnictwa z punktu widzenia jego ofiar czy raczej na momencie emancypacyjnym?
KW: Jest skupiony na momencie emancypacyjnym. Ważnym elementem pomnika, jedyną częścią symboliczną jest przecięcie pomnika przez szklane płyty, które nie odbijają światła, ale pozwalają światłu przejść do podziemi. I w tej części podziemnej są teksty, które są fragmentami dokumentów, wypowiedziami abolicjonistów, także kilka tekstów zwolenników niewolnictwa. To głównie teksty prawne, poetyckie, polityczne, wypowiedzi różnych wielkich ludzi, a także fragmenty pism niewolników czy wypowiedzi niewolników, którzy również sami się wyzwalali. Niektóre z tych tekstów są bardzo wymowne. Pomysł, że niewolnictwo ma być obalone, był dla wielu ludzi kretyński. Przecież to było naturalne. Jak miałaby wtedy działać ekonomia? Co z szacunkiem dla własności prywatnej? Czy można podważać autorytet Biblii? To zawsze była mniejszość, garstka ludzi, którzy chcieli przekonać społeczeństwa i parlamenty, żeby obalić niewolnictwo. Trzeba pamiętać, że pierwsi abolicjoniści działali w koloniach brytyjskich. To byli kwakrzy w Pensylwanii, w XVII w. Żeby coś osiągnąć, potrzeba było 200 lat ciężkiej pracy.
Czytanie tego to doświadczenie cielesne, czytanie w ruchu, czytanie w czasie, przemieszczanie się wzdłuż, w przestrzeni napiętej akustycznie. Dźwięk wody jest naturalnie wzmacniany, bo się odbija od betonowych i szklanych powierzchni. Także światło się odbija od wody, więc bardzo ważny jest tu akustyczny i wizualny kontakt z rzeką. Czytaniu towarzyszy również dodatkowa warstwa dźwiękowa, są oddane też dźwięki, które mają związek z byciem wewnątrz takiego okrętu, np. skrzypienie, żeby wzmocnić to, co ta przestrzeń akustycznie podpowiada. Chodzi też o to, żeby stworzyć możliwość poświęcenia sprawie własnego czasu. Żeby to wszystko przeczytać, trzeba oddać kawałek czasu z własnego życia, to pozwala ludziom wciągnąć się w ten proces chodzenia i czytania.
AO: Jak długo to trwa?
KW: Zwykle 40–45 minut, ale to może być nawet półtorej godziny. We Francji kultura pisania i czytania jest bardzo ważna, jest prestiż tekstu. W Polsce czy USA to trudne do zrozumienia, do jakiego stopnia Francuzi traktują poważnie teksty.
AO: Kto odwiedza ten pomnik?
KW: Na przykład młodzież szkolna, która jest tam masowo przyprowadzana, to jest skoordynowane przez wydział kultury miasta. Jak im się zrobi wykład w klasie, pokaże liczby i dane, to ma inne znaczenie, niż jak oni przyjdą do przestrzeni publicznej i zobaczą ten pomnik i tekst. To daje możliwość dyskusji, kontaktu z innymi ludźmi, jak również powrotu do pomnika w czasie weekendu i opowiedzenia tego własnym rodzicom czy dziadkom… Ważną grupą są też turyści, którzy przyjeżdżają do Nantes, co jest ważne dla całej Francji, bo to w większości francuscy turyści. Nantes jest latem bardzo popularne, jest znane z tego, że warto tam pojechać ze względu na programy kulturalne, na plażę, skąd odpływały te okręty. Na tej samej plaży impresjoniści malowali swoje obrazy, to jest część francuskiej historii.
AO: Mówił pan o Pałacu Sprawiedliwości, który jest, jak rozumiem, częścią tego szerszego układu wokół pomnika… Wydaje się że idea sprawiedliwości jest szczególnie ważna dla pana koncepcji.
KW: Obalenie niewolnictwa jest aktem prawnym. Dlatego na końcu pomnika, w części podziemnej, jest ten otwór, przez który widać Pałac Sprawiedliwości po drugiej stronie rzeki. Jeśli chodzi o sprawiedliwość, to wiadomo, że najlepiej, gdyby sprawy nie docierały do sądu, żeby rozprawa nie była w ogóle potrzebna. Czy akt prawny obala niewolnictwo? Oczywiście początkowo niewolnictwo dalej istnieje, tak samo jak handel niewolnikami, ale różnica polega na tym, że teraz to jest bezprawne. I to jest zasadnicza różnica. Jeśli wcześniej ktoś uwolnił niewolnika czy pomagał zbiegłemu niewolnikowi, to podlegał karze. Dzisiaj odwrotnie: jeśli ktoś widzi kogoś zniewolonego i nie informuje policji, to podlega karze. Jest więc związek między tą symboliczną instytucją budowania świadomości, jaką jest pomnik, a instytucją egzekwowania prawa po drugiej stronie rzeki. Pomnik powinien pomóc w wyzwalaniu się pałacu sprawiedliwości od zajmowania się takimi sprawami. Jeśli więcej świadomości jest budowane przez taką strukturę symboliczną, to można założyć, że w pośredni sposób będzie mniej takich spraw do rozpatrzenia. Wiadomo, że prawo ma niewielką siłę, jeśli kultura się nie zmienia, bez intensywnych działań w dziedzinie kultury i pedagogiki prawo jest kawałkiem papieru. Widać to na przykładzie obalenia wojny. Wojna jest już niemal obalona. Biorąc pod uwagę prawo międzynarodowe, Kartę Narodów Zjednoczonych itp., to wojna jest nielegalna… prawie. Wojna jest zbrodnią. Ale w kulturze poszczególnych narodów wojna jest rzeczą świętą i naturalną, i właściwie rodzimy się po to, żeby zginąć za ojczyznę.
AO: Na ile zrealizowany pomnik odzwierciedla pana pierwotną koncepcję? Czy jest coś, czego nie udało się zrealizować?
KW: Kiedy wygrałem konkurs na ten pomnik – początkowo sam, Juliana Bondera zaprosiłem do współpracy na późniejszym etapie – zaproponowałem, żeby część funduszy na realizację pochodziła ze specjalnego podatku na cukier i kawę, obowiązującego w mieście lub w regionie Nantes. Chodziło mi o to, żeby jakoś opowiedzieć o rzeczywistej roli tych produktów w historii i ekonomii. Jurorom ten pomysł bardzo się podobał, ponieważ był nie do zrealizowania. We Francji mogą być tylko podatki ogólnopaństwowe.
W trakcie realizacji pomnika zmieniał się budżet, wzrosła cena zabezpieczenia pomnika przed rzeką. W efekcie pomnik skurczył się w swoim programie, chociaż nie zmniejszył się w sensie powierzchni. Ilość bloków szklanych wtopionych w ziemię jest dwa razy mniejsza niż miała być. Jeśli chodzi o sposób umieszczenia tekstów i grafikę, to zostało zrobione nie tak, jak chcieliśmy. Miasto – które miało w tej kwestii prawo decyzji – przyjęło graficzny układ tekstów, który jest dość trywialny, zbyt rozrywkowy, sentymentalny, za dużo jest tam elementów ilustracyjnych. Na szczęście udało nam się całkowicie wyeliminować postacie niewolników, łańcuchy i tym podobne elementy, czego nam gratulowano, bo wszystkie pomniki niewolnictwa są przeładowane, właściwie zniszczone przez ikonografię tego typu, która usiłuje znaleźć odwzorowanie doświadczenia niewolników, a to jest niemożliwe.
Ale przede wszystkim centralną częścią pomnika miało być zaangażowanie wspomnianego Maison de la Mer, czyli kapitanatu, jako miejsca, które miało pokazywać współczesne procesy obalania niewolnictwa. Przecież niewolnictwo w Afryce istnieje w dalszym ciągu, utrzymała się kultura niewolnicza wewnątrz poszczególnych różnych wiosek. Nie można też wykluczyć, że w samym Nantes, wzdłuż Quai de la Fosse w niektórych domach są współcześni niewolnicy, np. ofiary handlu kobietami czy dziećmi. To jest dzielnica portowa, z własną podkulturą, która jest na krawędzi prawa. W tym budynku można by więc było pokazać ludzi zajmujących się wyzwalaniem niewolników, a także ludzi wyzwolonych, z którymi można by porozmawiać… Byłby kontakt z organizacjami, które się tym zajmują, może nawet budynek byłby siedzibą tych organizacji. To niestety nie zostało zrealizowane. Wszystkie elementy, które wymagałyby stałego zaangażowania ludzi, etatów, ciągłej pracy… Po odsłonięciu miałem poczucie, że ten pomnik to będzie taka skamielina jak klasyczne pomniki, tyle że ma inną formę i jest częścią przestrzeni publicznej. To jest taki instrument, na którym jeszcze można zagrać, organizując wydarzenia, konferencje…
AO: …wspominał pan o wycieczkach szkolnych…
KW: …można tę sprawę nagłaśniać. Ale wiele z tego, co ja chciałem zrobić, nie zostało zrobione. Ten pomnik nie jest instytucją, która pracuje, może być użyty do pracy, ale nie musi. Jak nie jest używany, to mam nadzieję, że to będzie widać i będzie głupio.
AO: Czy były głosy krytyczne wobec pańskiego projektu?
KW: Na początku, kiedy rozpoczęto budowę, pomnik był krytykowany przez różnych ludzi. Każda frakcja miała inny pogląd. W zależności od sytuacji pomnik był narzędziem, amunicją, celem ataku… W jednej z gazet ukazał się nawet list kapitana, który dziwił się, dlaczego nic się nie mówi o heroicznych losach kapitanów handlu niewolnikami, bo na terenie tego pomnika są wykluczeni z upamiętnienia. Bo to była niebezpieczna praca, można było stracić życie.
AO: Cechą rozpoznawalną pana działalności artystycznej są interwencje na istniejących pomnikach, pomnikoterapia. To jest chyba pierwszy pomnik, jaki pan zaprojektował?
KW: Tak, jeśli chodzi o rzecz stałą. Miałem nadzieję, że pomnik będzie miał tę część działającą, skupioną na współczesnym handlu ludźmi. To by bardziej odpowiadało stylowi mojej pracy. Bo ja nie mam nic przeciwko stałym pracom, które są stałe, pod warunkiem, że się zmieniają.
AO: Pomnik obalenia niewolnictwa to praca, która się nie zmienia?
KW: Miałem poczucie, że zmienia się, ale tylko w tym sensie, że zmieniają się interpretacje wydarzeń, które mogą tam mieć miejsce. Ale sam z siebie nic nie robi. To było z mojej strony pewne poświęcenie w sprawie, która jest ważna. Zrobiłem wszystko, co mogłem zrobić najlepiej, ale musiałem przełknąć ograniczenia, które są trochę sprzeczne z metodologią mojej pracy. Ale etyka jest również po to, aby się zgodzić na taką sytuację, mimo że to nie jest to, co naprawdę chciałbym zrobić.
AO: Wkład w pracę ludzkości. Czy zdarzyło się panu wcześniej modyfikować pomysły artystyczne ze względów etycznych?
KW: Podobną sytuację miałem z projekcją na ambasadę RPA.
AO: W 1985 r. wyświetlił pan na fasadzie ambasady RPA w Londynie swastykę, zwracając uwagę opinii publicznej na wsparcie rządu brytyjskiego dla apartheidu. Po dwóch godzinach projekcja została zatrzymana przez policję. To działanie weszło już do podręczników historii sztuki jako przykład skutecznej „guerilli kulturalnej” w przestrzeni miejskiej…
KW: Tak, ale to było niezgodne z metodologią mojej pracy. To była interwencja aktywistyczna, która nie angażowała budynku czy pomnika w taki sposób, w jaki mógłbym to zrobić. Z mojego punktu widzenia to było estetycznie rzecz biorąc dość płaskie i prymitywne, ale – z perspektywy etycznej – gdybym ja tego nie zrobił, to nikt by tego nie mógł zrobić. Skoro już udało mi się zdobyć pozwolenie, żeby być ze sprzętem projekcyjnym na Trafalgar Square…
AO: Urzędnicy udzielający zgody nie mieli pojęcia, co pan zamierza.
KW: Nikt nie udzielał zgody na ambasadę, tylko na kolumnę Nelsona. To było całkowicie nielegalne. Wiedziałem, że muszę coś zrobić, że to będzie zatrzymane przez policję, że mam tylko godzinę lub dwie. To musiało być proste, nieoczekiwane, szybkie, zupełnie inaczej niż wszystko, co robiłem.
Teraz możliwości spontanicznych interwencji na pomniki są mniejsze, po zamachach w Nowym Jorku. Przestrzeń publiczna została sterroryzowana w imię wojny z terroryzmem.
AO: Wróćmy na koniec do pomnika obalenia niewolnictwa. Ciągle pan do niego wraca, odwiedza go pan. To nie jest zamknięty rozdział?
KW: Myślałem, żeby zrobić na tym pomniku jakąś interwencję. Na przykład żeby ludzie używając smartfonów mogli pobrać z banku informacji coś, czego na stałe nie można było wpisać. Choćby liczbę ludzi, którzy zginęli w trakcie poszczególnych wypraw. Te nazwy statków, które tak pięknie brzmią i którym towarzyszą tylko daty, to może być za mało. Podobnie jak same liczby ogólne, ile ludzi było ofiarami handlu…
AO: …1 380 000 w całej Francji, a w Nantes 550 000.
KW: To niewiele mówi. Prawdziwa szkoda nie ogranicza się przecież do tych, którzy byli przetransportowani za ocean. W Afryce handel niewolnikami pozostawił nieprawdopodobne spustoszenie. Zanim pojawił się transatlantycki handel niewolnikami, wiele afrykańskich państw nieźle dawało sobie radę. Może nie były aż tak rozwinięte ekonomicznie jak Europa, ale to były cywilizacje. I one zostały zniszczone.
Po roku zaczynam się dopiero uczyć, czym jest ten pomnik, dlatego że on jest współtworzony przez ludzi, którzy go używają. Okazało się, że niezależnie od wszelkich kompromisów i uproszczeń, które mnie bolą, to, co jest, jest używane w sposób znaczący. Miasto i ludzie uczą mnie uznać wartość tego pomnika. Zasadnicze znaczenie ma sama skala tego pomnika, ilość czasu, która jest potrzebna, żeby go odwiedzić. Pomnik wymaga od ludzi czasu, który jest najcenniejszą rzeczą w życiu, i oni ten czas dają. Chodzą w jedną i drugą stronę, czytają teksty dwa razy, wracają do pomnika, i przychodzą z dziećmi i z rodzinami. Są te szkolne wycieczki i turyści, i oni się mieszają, rozmawiają między sobą.
Przygotowanie pomnika to było kilkanaście lat pracy, której towarzyszyły czasem bardzo ostre dyskusje. Ten czas został przez miasto dobrze wykorzystany. Dzięki tym wszystkim kłótniom pomnik stał się naprawdę częścią miasta. Dlatego ludzie nie boją się go, nie odrzucają, mogą go używać. I są dumni…
AO: A są dumni?
KW: …są dumni, że w końcu to zrobili. Jest to największy pomnik na ten temat na świecie. I ten pomnik powstał z pieniędzy miasta, bo rząd francuski nie dał na to ani centyma, to jest wszystko z budżetu miasta. Miasto musiało kupić od rządu teren pod pomnik, ponieważ rzeki i nadbrzeża należą do rządu, a nie miasta. Czyli rząd nawet nie podarował terenu…
AO: Czyli jednak stworzył pan stałą pracę, która się zmienia.
KW: Po roku ten pomnik jest lepszy, niż był w dniu otwarcia. I to dzięki temu, jak miasto go używa. Praca artystyczna łączy się tu ze sztuką polityki – bo to politycy odważyli się zarezerwować na pomnik obalenia niewolnictwa taki teren, duży i położony w ważnym miejscu. I z pracą wszystkich ludzi, którzy go używają.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.