Fakty ekonomiczne przeciw energii jądrowej
W The Wall Street Journal z 24 marca br. ukazał się artykuł Benjamina K. Sovacoola, profesora Lee Kuan Yew School of Public Policy i Uniwersytetu w Singapurze, współautora książki „The International Politics of Nuclear Power”, która zostanie wkrótce wydana przez wydawnictwo Routledge.
Autor pisze, iż tocząca się obecnie debata na temat bezpieczeństwa nowoczesnych siłowni jądrowych, spowodowana wypadkiem w Fukushimie, przesłania finansowy aspekt zagadnienia, podnoszony jeszcze przed katastrofą. Jego zdaniem, fakty są bezlitosne: energia nuklearna ma niewielki sens ekonomiczny.
„Nowoczesne siłownie nuklearne to jedne z najbardziej kapitałochłonnych inwestycji, jakie kiedykolwiek istniały” – pisze prof. Sovacool. Wyjaśnia następnie, iż budowa nowego reaktora pochłania prawie 60 proc. zainwestowanych środków. W przypadku elektrowni węglowej udział ten wynosi 40 proc., zaś siłowni na gaz ziemny – 15 proc. (reszta środków idzie na pokrycie kosztów paliwa, eksploatacji i zarządzania). Tak jest w każdym kraju, który zbudował lub buduje elektrownię jądrową. Oznacza to dla inwestora konieczność wyłożenia ogromnych sum pieniędzy już na starcie.
Jakie są przyczyny tej sytuacji ? Każda siłownia nuklearna jest – zdaniem autora – niepowtarzalna. „To raczej jedyna w swoim rodzaju katedra, niż standardowy, powielany w tysiącach egzemplarzy telefon komórkowy” – pisze. Kluczowe elementy, jak komputery czy technologie reaktorów, mogą być modułowe, niemniej trzeba je zainstalować w fabryce zaprojektowanej w jedyny w swoim rodzaju – i kosztowny – sposób dla tej konkretnej lokalizacji. Siłownia jądrowa wymaga specjalnego systemu chłodzenia, zapasowych generatorów mocy na wypadek awarii, zbiorników na odpady, osłon radiacyjnych i zabezpieczeń, przy czym wszystkie te elementy, aby zapewnić bezpieczeństwo i niezawodność, muszą pracować łącznie.
Dochodzą koszty czasu – argumentuje dalej prof. Sovacool. Zgodnie z danymi, które przytacza, średni czas budowy dla wszystkich nuklearnych siłowni w skali globu, jakie powstały w latach 1976 – 2007, wynosi ponad 7 lat. Ten długi czas niesie ze sobą większe ryzyko finansowe niż w przypadku siłowni konwencjonalnych czy opartych na źródłach odnawialnych. Jako przyczyny ryzyka autor wymienia nieprzewidziane zmiany w zapotrzebowaniu na energię, w stopach procentowych, w dostępności materiałów, a także ostre załamania pogody. Wszystko to zagraża wykonalności biznesplanu i sprzyja znacznemu przekroczeniu kosztów. „W latach 1966-77, kiedy zbudowano większość amerykańskich reaktorów lekko wodnych” – pisze – „w każdym przypadku obiekt kosztował co najmniej dwa razy tyle niż oczekiwano. Zakładany koszt tych 75 siłowni wynosił 89,1 miliarda dolarów; koszt realny to 283, 3 miliarda – a nie obejmuje on składowania odpadów ani kosztów zamknięcia obiektu po wyeksploatowaniu”.
Wydatki trwają, gdy elektrownia podejmuje pracę. Autor przytacza dane z r. 2008 ustalone przez Jima Hardinga z Keystone Center, niezależnego think tanku: projektowane dla nowej nuklearnej siłowni koszty operacyjne to przez pierwsze 13 lat, zanim zwrócą się koszty budowy, 30 centów na kWh, a następnie do końca funkcjonowania siłowni – 18 centów za kWh. W przypadku węgla, gazu ziemnego, a nawet wiatru, wody, geotermii i gazu wysypiskowego koszty operacyjne wynoszą mniej niż 10 centów za kWh.
Jak więc ktokolwiek może sobie w ogóle pozwolić na zbudowanie tego typu fabryki? – pyta autor. I odpowiada : w skrócie – dzięki wsparciu rządu. Model biznesowy dla EJ bazuje przede wszystkim na wyciąganiu ogromnych kwot subwencji, pochodzących z kieszeni podatników.
Tak było od początku istnienia przemysłu nuklearnego – pisze prof. Sovacool i przytacza następujące fakty. W latach 1947-61 – tzn. w ciągu pierwszych 15 lat, kiedy technologia jądrowa zaczęła być używana do celów cywilnych – energetyka nuklearna w USA otrzymała od rządu subwencje w wysokości 15, 3 dolarów na kWh. W przypadku źródeł odnawialnych – w latach 1975-89, tj, w ciągu pierwszych 15 lat, kiedy te technologie zaczęły być stosowane na szerszą skalę – subwencje te wyniosły : dla energii słonecznej – 7,19 dolarów na kWh, zaś dla energetyki wiatrowej – 46 centów na kWh. Ponadto państwo z reguły przejmuje na siebie odpowiedzialność z tytułu ubezpieczenia na wypadek awarii ; jest to de facto ukryta postać kolejnej rządowej subwencji dla tej technologii.
Wszystko to, zdaniem autora, powinno dać politykom do myślenia politykom w Azji. Rządy państw azjatyckich utrzymują, że mają w planach zbudowanie w latach 2010-2030 110 siłowni jądrowych. Ostrożnie szacując koszt jednego obiektu na 5 miliardów i superostrożnie – wysokość subwencji na jedną trzecią kosztów planowanych (w USA są one bliższe raczej 70-80 proc. kosztów planowanych), wypada po około 180 miliardów dolarów rządowych subwencji na samą budowę, a co dopiero na eksploatację. Czy Azja może sobie na to pozwolić? – pyta retorycznie autor.
„Zwolennicy energii nuklearnej często argumentują, że to rynek powinien zdecydować, czy atom ma sens” – kończy prof. Sovacool. – „Mają rację. Fakty świadczą, że jeśli pominąć wsparcie rządów, to atom jako pomysł na biznes jest pomysłem przerażającym. Politycy azjatyccy powinni wziąć to pod uwagę”.
****************************
Źródło: The Wall Street Journal
Tłumaczenie: Irena Kołodziej; DZIĘKUJEMY!
****************************
Benjamin K. Sovacool jest profesorem Lee Kuan Yew School of Public Policy w National University of Singapore, specjalistą w dziedzinie polityki energetycznej i klimatycznej. Jest autorem głośnych książek: Energy and American Society: Thirteen Myths, (2007), The Dirty Energy Dilemma: What’s Blocking Clean Power in the United States (2008) czy The Routledge Handbook of Energy Security (2010). W tym roku MIT Press zapowiada jego nową, napisaną wspólnie z Marilyn A. Brown, książkę: Climate Change and Global Energy Security: An Overview of Technology and Policy Options.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.