ISSN 2657-9596

Zwroty akcji na polskiej wsi

Bartłomiej Kozek , Przemysław Sadura
27/07/2018

Bartłomiej Kozek rozmawia z dr Przemysławem Sadurą z Uniwersytetu Warszawskiego na temat zmian, które nastąpiły na obszarach wiejskich po roku 1989.

Bartłomiej Kozek: W jaki sposób zmieniała się polska wieś od czasu transformacji ustrojowej? Czy proces tych zmian przebiegał względnie jednostajnie, czy może da się w nim wyróżnić pewne etapy?

Przemysław Sadura: Punktem zwrotnym niewątpliwie było przyjęcie naszego kraju do Unii Europejskiej. Wpływ tego wydarzenia odczuwalny był na długo przed rokiem 2004 w związku z koniecznością dostosowania się do unijnych wymogów.

Przez długi czas po rozpoczęciu zmian ustrojowych wieś i rolnictwo znajdowały się na uboczu zainteresowań polityków. Istniało przekonanie, że ich słabnąca kondycja jest mniejszym priorytetem niż sytuacja w innych sektorach – wystarczy bowiem doczekać objęcia Polski wspólną polityką rolną.

W efekcie poziom wydatków na ten sektor spadł poniżej poziomów zauważalnych w ówczesnych krajach Unii, co doprowadziło do szeregu napięć społecznych. Ich najbardziej jaskrawym przykładem była Samoobrona. Protesty rolników były jednymi z bardziej zauważalnych obok tych górniczych.

Nie ma wątpliwości, że obszary wiejskie doświadczyły zmiany ustrojowej na własnej skórze. Pierwszy okres transformacji to bowiem przede wszystkim zwijanie się obecności państwa w wielu dziedzinach – zamykanie bibliotek, domów kultury czy szkół.

Doprowadziło to do sytuacji, w której jedyną świecką instytucją w niejednej wsi pozostał tylko sklep.

Wejście do Unii Europejskiej i dostęp do jej zasobów finansowych dały szansę na odtworzenie tej infrastruktury – proces ten trwa zresztą do dziś. Obserwujemy renesans świetlic wiejskich, miejsc spotkań ochotniczych straży pożarnych czy kół gospodyń wiejskich.

Bartłomiej Kozek: Przez lata wieś uznawana była za obszar biedy i wykluczenia społecznego. Ile prawdy, a ile mitów w tym obrazie dzisiejszej polskiej wsi?

Przemysław Sadura: Sytuacja zmienia się tu dynamicznie – i to nawet w porównaniu do roku 2017, w którym wydaliśmy jako fundacja Pole Dialogu raport „Polska wieś 2017: Diagnoza i prognoza”.

Przede wszystkim w życie wszedł program 500+. Trwa dyskusja o jego skuteczności w kwestii pobudzania wzrostu dzietności, nie ulega jednak wątpliwości, że ma on pozytywny wpływ na redukcję ubóstwa. Jest szansa, że wyeliminuje przynajmniej jego skrajną formę, którą zagrożone były między innymi rodziny wielodzietne.

Pamiętajmy jednak, że nie ma jednej polskiej wsi. Inna sytuacja panuje we wsiach podmiejskich, atrakcyjnych jako nowe miejsce zamieszkania dla miejskiej klasy średniej, inna w miejscowościach wypoczynkowych, również przez nią kolonizowanych, inna zaś w tych położonych na uboczu, z których uciekli właściwie wszyscy, którzy mieli taką możliwość.

Zachodzą u nas procesy, znane z obszarów wiejskich np. w Portugalii, a więc szybkiego starzenia się wsi.

Zauważalne jest również zróżnicowane regionalnie – kiedy ten proces dotyczy popruskich wsi o rozproszonej zabudowie, wówczas instytucje publiczne zaczynają mieć w nich coraz większe problemy z dotarciem ze swoimi usługami i pomocą. Na południu Europy zaczynamy obserwować z kolei swego rodzaju kolonie seniorów, dostosowane do ich szczególnych potrzeb – warto o tym wspomnieć, choć akurat ten trend nie dotarł jeszcze do Polski.

Bartłomiej Kozek: Osoby o lewicowych poglądach poświęcały w ostatnich latach sporo uwagi kwestiom związanym z ograniczaniem dostępu do usług publicznych na obszarach wiejskich – zamykaniem szkół czy kasowaniem kursów autobusowych. Jak duża jest skala tego problemu i jak odpowiadają na niego mieszkańcy?

Przemysław Sadura: Jak już wspomniałem, problem ten miał szczególnie wzmożony charakter do czasu wejścia Polski do UE. Na fakcie tym budował swoje poparcie PiS, którego hasło o „Polsce w ruinie” miało być kontrą dla „Polski w budowie” PO.

W gminach, w których jako Pole Dialogu prowadziliśmy badania nadal zresztą daleko do odbudowy poziomu infrastruktury publicznej dostępnej mieszkańcom pod koniec PRL. W najlepszych przypadkach udawało się np. odbudować do 2/3 funkcjonujących przed r. 1989 świetlic.

Jako odpowiedź na ten problem dominowały przed wszystkim strategie indywidualne – znam mało przypadków chociażby prób organizacji alternatywnego transportu zbiorowego.

Zamiast tego postawiono na masowe kupowanie tanich samochodów z Zachodu, często o fatalnych parametrach z perspektywy ochrony środowiska. Również potrzeby w dziedzinie kultury po likwidacji wiejskich instytucji kultury zaczęto – zamiast tworzenia nowych – realizować poprzez telewizję i Internet.

Bartłomiej Kozek: Co sprawia, że wieś się (samo)organizuje? Czy więcej w tym spontanicznej reakcji na nagłe problemy, czy może mamy tu do czynienia z dużą rolą instytucji takich jak koła gospodyń wiejskich czy ochotnicze straże pożarne?

Przemysław Sadura: Wspomniane przez ciebie instytucje to przykłady oddolnej samoorganizacji, przez długie lata realizowanej w sytuacji ograniczonego dostępu do środków finansowych mogących wspomagać ich działania.

Społeczna tkanka tworzyła się przede wszystkim na szkielecie instytucji publicznych, takich jak biblioteki. Kiedy szkieletu w postaci infrastruktury publicznej zabrakło, to bardzo często osłabiało to ich funkcjonowanie. W niektórych wypadkach – co szczególnie zauważalne było na Śląsku – oznaczało to nawet przejście świeckich chórów pod skrzydła kościoła.

Pokazuje to, że organizacje społeczne potrzebują instytucji publicznych i nie są w stanie wypełnić powstałej w wyniku ich zniknięcia luki – co więcej są jednymi z ofiar tego procesu.

Bartłomiej Kozek: W jaki sposób polską wieś zmienia suburbanizacja – przenoszenie się na obszary wiejskie mieszkańców miast? Czy przynosi ona dla lokalnych społeczności więcej problemów, czy może daje im nieco świeżej krwi?

Przemysław Sadura: Z trudem przychodzą mi do głowy przykłady sytuacji, w których proces ten miał dobry efekt dla członków dotychczasowych społeczności wiejskich. Suburbanizacja oznacza w dużej mierze kolonizację objętej nią wsi przez miejską klasę średnią w wyniku procesu, który przypomina nieco gentryfikację na obszarach miejskich. Dla „starych” kończy się on często sprzedażą ziemi i wyprowadzką.

Nowi mieszkańcy często sprawnie się organizują, przez co ich interesy i punkt widzenia zaczyna dominować w kontaktach z lokalnym samorządem.

Czasem zresztą proces ten idzie jeszcze dalej i kończy się zakładaniem własnych inicjatyw wyborczych. Widoczna jest sprzeczność interesów między osobami utrzymującymi się z rolnictwa a nowymi, którzy oczekują chociażby rozbudowy dróg ułatwiających im dostęp do pracy w mieście. W najbliższych latach ten proces raczej nie ulegnie wyhamowaniu.

Na zdj. Bolestraszyce, woj. podkarpackie

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.