Wracamy do wspólnego pastwiska
Badania Elinor Ostrom, która w 2009 r. otrzymała ekonomiczną nagrodę Nobla za pracę na temat dóbr wspólnych, dowiodły, że oddolne wspólnotowe zarządzanie pastwiskiem, łowiskiem czy lasem może dawać lepsze efekty niż prywatyzacja tych zasobów bądź państwowa kontrola nad nimi. Co z tego wynika dla globalnych dóbr wspólnych takich jak klimat?
Kiedy w 2009 roku nagroda Nobla trafiła w ręce Elinor Ostrom, docenionej za pracę o dobrach wspólnych, polskie media nie poświęciły zbyt wiele uwagi ani samemu wydarzeniu, ani tematowi badań Olstrom. Podobny los spotkał zresztą w kolejnych latach innych laureatów, którzy otrzymali nagrodę za badania kwestionujące dogmaty neoliberalnej ekonomii, takich jak Angus Deaton, badający wzorce konsumpcji i ich związek z ubóstwem, czy Jean Tirole, autor badań wskazujących na konieczność regulowania rynków, zwłaszcza zdominowanych przez niewielką liczbę silnych graczy. Tymczasem wnioski zmarłej w 2012 r. Ostrom stają się coraz bardziej aktualne i ważne z każdą kolejną odsłoną polityczno-gospodarczego kryzysu, w jakim znalazł się świat.
Najważniejsza praca Ostrom nt. dóbr wspólnych to książka zatytułowana Governing the Commons: The Evolution of Institutions for Collective Action, wydana, co ciekawe, już w 1990 r., a więc na długo zanim zainteresowała się nią kapituła ekonomicznego Nobla, którego Ostrom otrzymała – co też nie jest bez znaczenia – w rok po wybuchu kryzysu finansowego, gdy cały świat ekonomii głowił się, czemu nikt nie przewidział kryzysu i gdzie tkwi błąd istniejącego systemu gospodarczego. Dziś, po upływie kolejnych kilku lat, wiemy na ten temat już całkiem sporo, a to co wiemy wskazuje wyraźnie, że koncepcja dóbr wspólnych może być jednym z kluczy do wyjścia z kryzysu (gospodarczego i ekologicznego) i stworzenia nowego, stabilnego systemu. Dlatego dziś bardziej niż kiedykolwiek warto pochylić się nad zagadnieniami, które badała profesor Ostrom.
Mówiąc najprościej, wkład Ostrom w rozwój myśli ekonomicznej polegał na dowiedzeniu, że – wbrew dominującemu wcześniej przeświadczeniu – wspólnotowe zarządzanie zasobami nie musi zawsze kończyć się „jazdą na gapę”, nadmierną eksploatacją i zniszczeniem. Owo przeświadczenie o niemożliwości dobrego zarządzania dobrem wspólnym utrwalił w publicznej świadomości Garrett Hardin w swoim słynnym artykule pt. Tragedia wspólnego pastwiska (Tragedy of the Commons), opublikowanym w piśmie Science w 1968 r. Co ciekawe, Hardinowi, który nie był w ogóle ekonomistą tylko biologiem i obrońcą przyrody, chodziło przede wszystkim o wykazanie, że ludziom nie można pozwolić na nieograniczone rozmnażanie się, ponieważ zasoby środowiska są ograniczone, to zaś sprawia, że konieczna jest jakaś forma kontroli populacji. Hardin w swoim artykule przywoływał szereg przykładów dowodzących jego zdaniem, że jeśli jakiś zasób jest dobrem wspólnym, zawsze będzie nadmiernie eksploatowany i ostatecznie ulegnie zniszczeniu, ale wszystko to były tylko argumenty na poparcie jego tezy o konieczności ograniczenia ludziom swobody rozmnażania się.
Z dzisiejszej perspektywy te rozważania w kilku punktach wydają się kuriozalne, w kilku brzmią zadziwiająco aktualnie, ale najbardziej znamienne jest to, że o ile Hardin nie przekonał nikogo do wdrożenia przymusowej kontroli urodzin, to z jego tekstu zapamiętano bardzo dobrze jedno: że dobra wspólne są nierealną utopią, a jedynym skutecznym sposobem zarządzania zasobami jest podział i prywatyzacja. Był to pogląd zgodny z rodzącą się wówczas nową doktryną ekonomiczną, mówimy bowiem o początkach ery thatcheryzmu i reaganomiki. Nie był chyba jednak do końca zgodny z intencjami samego Hardina, któremu chodziło przede wszystkim o zapobieżenie nadmiernej eksploatacji przyrody, tyle że jedyny skuteczny sposób na to widział w ograniczeniu liczby eksploatujących, zdawał sobie bowiem sprawę, że nie da się rozparcelować i sprywatyzować oceanów i atmosfery, a obowiązująca koncepcja własności prywatnej wręcz zachęca do ich zanieczyszczania i niszczenia.
Jak to jednak często bywa, z jego rozważań wzięto i zapamiętano to, co było najbardziej przydatne z punktu widzenia aktualnej ideologii gospodarczej, czyli w tym przypadku przekonanie, że „dobra wspólne to jakaś tragedia” (chociaż Hardin w swoim artykule przedstawił również między innymi zarys zasady „zanieczyszczający płaci”, który to pomysł, w przeciwieństwie do zakazu prokreacji, okazał się wykonalny i kilka lat później stał się jednym z filarów wspólnotowych przepisów dotyczących ochrony środowiska w Unii Europejskiej).
Jednak co by nie sądzić o pomysłach Hardina, jego artykuł zawierał autorskie przemyślenia niepoparte żadną rygorystyczną analizą danych. Ostrom często zżymała się na to w swoich wystąpieniach, zarzucając Hardinowi, że zajmował się „wyobrażonym” pastwiskiem zamiast przyjrzeć się pastwiskom realnie istniejącym. Ona sama zabrała się do pracy właśnie w ten sposób – zanim sformułowała hipotezę, zbadała dokładnie, jak funkcjonują dobra wspólne w realnym świecie. Przebadała bardzo wiele przypadków z różnych stron świata, dokładnie analizując liczby i statystyki. Doprowadziło ją to do wniosku, że kolektywne, oddolne zarządzanie dobrem wspólnym, np. pastwiskiem, łowiskiem, systemem nawadniającym itp., oparte na samoorganizacji i samorządzie, może w wielu sytuacjach być lepsze i skuteczniejsze niż państwowa kontrola administracyjna bądź prywatyzacja, a więc dwa rozwiązania, które, jak do tej pory sądzono, wyczerpują wachlarz sensownych możliwości w tym zakresie.
Skuteczne zarządzanie dobrami wspólnymi wymaga jednak spełnienia kilku warunków. Dobro wspólne musi mieć jasno wytyczone granice, reguły rządzące korzystaniem z niego muszą odpowiadać lokalnym uwarunkowaniom, wszystkie osoby korzystające z danego dobra muszą mieć zagwarantowany udział w procesie podejmowania dotyczących go decyzji, muszą istnieć skuteczne mechanizmy kontroli sprawowanej przez osoby korzystające z danego dobra, musi istnieć system stopniowych sankcji za naruszanie reguł, a także tani i łatwo dostępny mechanizm rozwiązywania konfliktów, i wreszcie prawo wspólnoty korzystającej z danego dobra do samodzielnego decydowania musi być respektowane przez władzę. W przypadku wspólnych zasobów o skali większej niż symboliczne „pastwisko”, rozwiązaniem, które działa, jest zarządzanie nimi przez sieć mniejszych wspólnot odpowiedzialnych każda za swoją część danego zasobu.
Można zastanawiać się, dlaczego Bank Szwecji w momencie, gdy chwiał się cały światowy system finansowy, postanowił nagrodzić pracę, dla której punktem wyjścia była obserwacja pasterskich praktyk Masajów i płynące z niej wnioski dla pasterzy w innych częściach świata. W 2009 r. ekonomiści dopiero analizowali przyczyny kryzysu finansowego i poszukiwali dróg wyjścia z niego, trudno więc było nagrodzić kogokolwiek za badania w tej dziedzinie, ale raczej nie był to jedyny powód. Ostrom wraz ze swoimi współpracownikami rozpoczęła prace nad stworzeniem szerszych teoretycznych ram dla optymalnego zarządzania tzw. systemami społeczno-ekologicznymi. Wyszła poza obowiązującą przez kilka dekad logikę myślenia o korzystaniu z zasobów przyrody, zgodnie z którą istniały tylko dwa sposoby zarządzania nimi: kontrola państwowa i prywatyzacja (preferowana w neoliberalnej gospodarce), oraz pokazała, że oddolne zarządzanie wspólnotowe oparte na samoorganizacji czasem okazuje się lepszym rozwiązaniem. Jeśli weźmiemy pod uwagę głęboki kryzys, w jakim znalazły się dziś globalne dobra wspólne, takie jak oceany, lasy tropikalne, atmosfera czy klimat, zrozumiemy, jak ważny i potrzebny jest wytyczony przez Ostrom kierunek poszukiwań.
Dotychczasowy sposób zarządzania tymi dobrami okazał się porażką – po dwóch dekadach zabiegów o ochronę klimatu prowadzonych na szczeblu światowych przywódców politycznych znaleźliśmy się na skraju katastrofy ekologicznej, z coraz mniejszymi szansami na zahamowanie ocieplenia klimatu, wymierania oceanów i kurczenia się globalnego areału ziemi uprawnej. Dziś widać wyraźnie, że bez radykalnej zmiany logiki nie ruszymy z miejsca. „Rehabilitując” pojęcie dóbr wspólnych Ostrom pokazała, na czym mogłaby polegać ta nowa logika. Jej badania wykazały, że ludzkie wspólnoty potrafią korzystać z zasobów przyrody nie niszcząc ich, o ile mają rzeczywistą możliwość decydowania o nich w demokratyczny sposób i znają zakres swojej odpowiedzialności za nie.
Podobne myślenie prezentuje Naomi Klein w swojej najnowszej, wydanej też po polsku książce To zmienia wszystko. Kapitalizm kontra klimat. Klein stwierdza tam wyraźnie, że na polityków nie ma co liczyć, bo przez ostatnie dwadzieścia lat dowiedli, iż mają inne priorytety. Ekosystem Ziemi może jej zdaniem uratować jedynie oddolny ruch społeczny złożony z lokalnych wspólnot broniących każda swojego kawałka Ziemi. Skoro światowi przywódcy nie są w stanie wynegocjować porozumienia, które naprawdę zahamowałoby wzrost emisji dwutlenku węgla, trzeba wziąć się za to oddolnie i lokalnie, organizując opór wobec budowy nowych kopalń odkrywkowych, elektrowni węglowych, rurociągów, odwiertów gazu łupkowego i wszelkich tego typu przedsięwzięć, które co prawda przybliżają nas do skraju przepaści, ale w krótkim okresie przynoszą biznesowy i polityczny zysk, więc dostają od polityków zielone światło.
Oczywiście wspólne pastwisko to zupełnie inna skala niż wspólna planeta, jednak największa trudność w zastosowaniu wniosków Ostrom do globalnych dóbr wspólnych nie polega na tym, że wspólnota, do której one należą, liczy nie kilkaset osób, a kilka miliardów, i są to ludzie z różnych kultur, mówiący różnymi językami i mieszkający w różnych państwach. W modelu opracowanym przez Ostrom jest na to rozwiązanie: polega ono na stworzeniu sieci współpracujących ze sobą mniejszych wspólnot i choć nie jest ono łatwe do wdrożenia, to nie jest też nierealne. Największym problemem jest jednak odzyskanie przez te wspólnoty rzeczywistej władzy decydowania o swoim „pastwisku”, realnej możliwości zablokowania szkodliwych inwestycji, zakwestionowania błędnej polityki rozwojowej, przełamania wspólnego frontu polityków i biznesu. Nie da się tego zrobić bez politycznej walki, ale warto mieć świadomość, że każdy protest antyodkrywkowy, każdy sprzeciw przeciwko wycinaniu drzew, każda antyłupkowa blokada to nie tylko sprawa danej społeczności, ale element szerszego frontu w walce o dużo większą stawkę.
Artykuł ukazał się w Zielonych Wiadomościach nr. 26.
Jeśli podoba Ci się to, co robimy, prosimy, rozważ możliwość wsparcia Zielonych Wiadomości. Tylko dzięki Twojej pomocy będziemy w stanie nadal prowadzić stronę i wydawać papierową wersję naszego pisma.
Jeżeli /chciałabyś/chciałbyś nam pomóc, kliknij tutaj: Chcę wesprzeć Zielone Wiadomości.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.