Syrop z rtęcią
W moim osobistym rankingu najbardziej absurdalnych komentarzy udających argumenty, znajduje się tekst o wiatrakach przyczyniających się do zagłady owadów. Według autora pobudowano je w korytarzach ekologicznych i teraz masowo wybijają wszystko, co się w ich pobliżu pojawia. Oczami wyobraźni ujrzałam stada migrujących ważek[1] siekanych na pył łopatami wiatraków.
Wszystko niby się zgadza, ale to tylko chwytliwy (szczególnie emocjonalnie) slogan, a nie sensowny argument. Wiatraki w Polsce od dawna mają robiony czarny PR, więc winę za wymieranie owadów też można na nie zrzucić. Choć mogą przyczyniać się do pogarszania sytuacji, to kluczem zawsze są proporcje – czy jest to w 90% czy w 0,009%? Bo gdy skupiamy się na czymś, co całościowo nie jest istotne, łatwo możemy stracić z oczu sedno problemu.
Za zagładę owadów na naszych szerokościach odpowiedzialne są głównie pestycydy (nie tylko insektycydy, ale też herbicydy). Potwierdzają to od dekad setki badań naukowych, co roku dokładane są nowe. Można próbować rozmywać tą informację różnymi mądrze brzmiącymi, ale pustymi merytorycznie zdaniami, jednak nie zmieni to faktu, że pestycydy to substancje bardzo szkodliwe dla wszystkich żywych organizmów. W tym kontekście, jako „kontrargument”, często przytaczana jest zasada Paracelsusa, o tym, że to dawka czyni truciznę i że wszystko może być trucizną. Podobnie – niby logiczne, a jednak nieprawda.
Paracelsus żył w XVI w. i w swojej praktyce zalecał min. leczenia syfilisu[2] rtęcią. Sam też ją łykał, w wyniku czego miał wyniszczony organizm. Jednak faktycznie, te dawki, które zażywał nie zabiły go od razu. Rtęć jest obecnie uznawana za jedną z najbardziej toksycznych substancji dla żywych organizmów. Do tego, o ile w przypadku zwierząt nerki i wątroba pomagają poradzić sobie z (niektórymi) truciznami, a ich metabolity, podobnie jak metabolity leków, mogą być usuwane[3], to z ekosystemu nic nie może zostać ot tak „wydalone”. Jeśli nie zostanie zneutralizowane, to gdzieś się skumuluje. Problemem jest gdzie, w jakiej ilości oraz komu i jak bardzo to szkodzi. Raport Europejskiej Agencji Środowiskowej[4] z zeszłego roku pokazuje, że w glebie oraz wodach gruntowych i powierzchniowych na terenie Unii Europejskiej nadal znajdowane są pozostałości DDT, ekstremalnie szkodliwego pestycydu wycofanego z użycia w UE około 30 lat temu[5]. Towarzyszą mu dziesiątki innych toksycznych substancji, których łącznego wpływu na istoty żywe nie da się praktycznie zbadać[6].
Lanie trucizn na rośliny, gleby, rozpylanie w powietrzu prowadzi do tego, że – co chyba nie jest dla wszystkich oczywiste – mamy ich coraz więcej w otoczeniu. Owadów – może poza tymi, które żywią się krwią i są mniej narażone przez to na zatrucie poprzez kontakt z rośliną czy glebą – za to coraz mniej. Producenci pestycydów jednak uspakajają: wystarczy wysiać łąkę kwietną, wybudować ul na biurowcu, postawić domek dla owadów albo – mój faworyt! – edukować dzieci[7] żeby „uratować zapylacze”. Kiedy sprzedaje się środki wyjaławiające glebę i zabijające znajdujące się w niej larwy (np.: trzmieli) nie pozostaje oczywiście nic innego jak bezczelny greenwashing z drogą ludzkiemu sercu pszczołą miodną w tle. Której, swoją drogą – jak i większości zwierząt hodowlanych – wyginięcie bynajmniej nie grozi.
Takim odwracaniem uwagi są też chwytliwe teksty rozpowszechniane w internecie (jak ten o wiatrakach siekających owady). Stopień ich bzdurności może być naprawdę dowolny. Pokazują to idealnie artykuły Lasów Państwowych o „groźnych” chrząszczach czyhających na ludzkie życie pod sosnami i brzozami. Które to chrząszcze trzeba w związku z tym eksterminować lejąc pestycydy z samolotów. Zapewniam was jednak, że te i podobne im absurdy poniosą dalej w świat „pożyteczni pidioci”. A także ci, którzy żyją z ich rozpowszechniania, ci, którzy robią to w ramach dziwacznie pojmowanej misji „informowania” świata, czy ci, którym to pasuje do wyznawanej ideologii. Oraz cała rzesza ludzi, którzy sami już nie wiedzą co ma sens a co nie, bo w zaśmieconej infosferze, jaką mamy, wszystko staje się równouprawnione. Oczywiście ze szkodą dla wiedzy. Sedno problemu rozmywa się w ten sposób w morzu bzdur i absurdów, a szkodliwe substancje dorzucane do środowiska dalej zatruwają owady. I nas samych. Bo w walce o interesy nie liczą się nie tylko trzmiele czy motyle, ale i ludzkie zdrowie.
Przypisy
[1] Nie wiem czy po XIX w. obserwowano w Polsce większe migracje ważek, ale kiedyś (kiedy sporo różnych istot zamieszkiwało nasz kraj) całe ich „stada” potrafiły przelatywać na duże odległości.
[2] Sformułował również sporo innych zasad m.in. hormezy – leżącą u podstaw współczesnej homeopatii.
[3] Substancje znajdujące się w ludzkim moczu także mają wpływ na inne organizmy, przykładem są znajdowane w rzekach pozostałości niesteroidowych leków przeciwzapalnych, które – chcąc nie chcąc – zażywają ryby.
[4] ETC/ICM Report 1/2020: Pesticides in European rivers, lakes and groundwaters.
[5] Jednak był dłużej produkowany (na eksport)
[6] Duża ilość metali ciężkich, w tym rtęci, jest też uwalniana z depozytów gromadzonych dziesiątkami lat w wiecznej zmarzlinie. Gdy topnieje ona wraz z ocieplaniem się planety, to trucizny nawiewane dekadami na północ globu spływają do oceanów.
[7] Takie pomysły przesyłało np.: Polskie Stowarzyszenie Ochrony Roślin (zrzeszające producentów i importerów pestycydów).
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.