Piekło tego samego
W naszych czasach wiele i stale mówi się o pracy, o jej znaczeniu nie tylko dla większej całości, jaką jest gospodarka (wówczas często jako o koszcie), ale jako o cnocie jednostki. Jeśli ktoś pozostaje bez pracy jest stygmatyzowany jako próżniak, wręcz darmozjad, nawet oszust. Nawet jeśli nie jest w stanie pracy znaleźć. Słyszy się, że podatnicy nie chcą płacić na takie osoby. Słyszy się też, że osoby niepracujące zawodowo, nawet jeśli wychowują dzieci lub opiekują się innymi członkami rodziny, żyją na koszt tych, którzy ciężko pracują. Jeśli praca ma tak wielką moc – zdaje się uszlachetniać człowieka – to czemu nasze czasy również charakteryzują się wyjątkowo wielkim stopniem wyalienowania pracy?
Wskazuje na to wiele badań, które mówią o tym, a także pokazują, że proces ten się intensyfikuje (na przykład badania prowadzone przez australijskiego profesora zarządzania Petera Fleminga). Co znamienne, do grona „nierobów” nie zalicza się osób, które spędzają swój czas rzeczywiście całkowicie bezproduktywnie, bo są miliarderami, inwestorami, oligarchami. Co więcej, badania (Carl Rhodes i Peter Bloom) pokazują, że te postaci stawiane są zwykłym pracownikom i obywatelom za wzór – i są w tej roli przyjmowane, mimo że nie robią nic twórczego, ciekawego, inspirującego. Te zjawiska i inne, towarzyszące, zdają się przeczyć popularnej w mediach tezie, że nasze czasy są epoką pracy.
Za to wiele wskazuje na to, że nasze czasy są epoką wypalenia. Francuski filozof Bernard Stiegler twierdzi, że praca ludzka składa się nie tylko z aktywności, energii wydatkowanej na produkowanie (negotium), ale także z produktywnego czasu wolnego (otium), gdy człowiek nie tylko się regeneruje, ale zbiera doświadczenia, wchodzi w relacje z innymi ludźmi, rozważa sens i cel swojej pracy. Praca buduje wartości tylko wtedy, gdy zawiera w sobie oba te elementy. Filozof zwraca uwagę, że w naszych czasach otium zostało wchłonięte przez negotium („wszystko co robimy, musi być produktywne”, „gamifikacja”), a następnie zlikwidowane przez algorytmiczne zarządzanie, które redukuje odmienności, różnice, a więc uniemożliwia twórcze rozwiązywanie problemów, gromadzenie jednostkowych doświadczeń, uczenie się. Zarządzanie algorytmiczne czyni wszystko prostym do sterowania, redukuje złożoność – i pozbawia człowieka wkładu w większą całość, a także głosu. Wszelka praca przekształcana jest w niemające sensu ani nie generujące więzi społecznych jednostki numeryczne zamiast „voice” – ludzkiej wypowiedzi. W ten sposób ludzka praca, która z definicji przez stulecia tworzyła wartość – nawet gdy była efektem wyzysku – stała się obecnie generatorem niepowiązanych ze sobą identycznych elementów, czyli innymi słowy – entropii. A w języku religii – prochu.
Niemiecko-koreański filozof Byung Chul Han pisze o współczesnym zachodnim społeczeństwie jako o społeczeństwie wypalenia. Neoliberalny kapitalizm nie umie już wytwarzać własnych pragnień, lecz zużywa wartości, które powstały poza nim i wyjaławia wszystko, co zawłaszczy. Ludzie pracują, bo muszą, ale nie czeka ich za to ani szczęście, ani tym bardziej zbawienie. Produkują identyczne produkty, wykonując identyczne czynności, kierują się identycznymi standardami i podlegają identycznym – i ciągłym – ocenom. Noszą coraz bardziej różnorodne tożsamości i ubrania, ale to są fasady, które mają zakryć koszmar identyczności. Nie tylko człowiek stał się prochem, ale każda chwila jego pracy jest sama w sobie odrębnym prochem i nie kumuluje się w doświadczenie, mądrość, wirtuozerię, fachowość. Byung Chul Han nazywa ten stan rzeczy piekłem tego samego. W tym piekle praca, ale i wolny czas polegający na konsumowaniu tego samego, przyłączaniu się do tych samych ocen, poglądów i uczuć, przynoszą wypalenie i zmęczenie. Nie ma w nim pragnienia – Eros działa na zasadzie niespodziewanego spotkania z innością, różnicą, odmiennością. Kto się czubi ten się lubi – mówi dawno nieaktualne już przysłowie.
Gdy nie ma pragnienia, pozostają popędy. Bernard Stiegler pisze o społeczeństwie, gdzie decyzje i wybory podejmowane są poprzez impuls. Taka zwyczajowa impulsywność przedstawiana jest publicznie jako wolność. Drugą jej stroną jest brak odpowiedzialności z jakiejkolwiek strony, zwłaszcza ze strony zarządzających, za ten stan rzeczy. Filozof mówi o społeczeństwie niedbałości. Nawet jeśli jako jednostki czasami staramy się być etyczni, świadomi ekologicznie, to rzadko przynosi to zbiorcze efekty, bo te etyczne postawy słabo się kumulują w cokolwiek innego, niż decyzje zakupów i trendowanie marek.
Kapitalizm neoliberalny pożera nawet ludzką etyczność, zawłaszczając i kolonizując zaangażowanie społeczne i polityczne, czyniąc z nich element zarządzania marką, bicz na słabszych, czyli pracowników. To zjawisko, znane jako woke capitalism, poddawane bywa krytyce z pozycji prawicowych, jako że niby ma sprzyjać kształtowaniu lewicowego świata. Jednak to właśnie z pozycji lewicowych, socjalistycznych, australijski profesor zarządzania Carl Rhodes poddaje je naprawdę miażdżącej krytyce. Naukowiec argumentuje, że w ten sposób odbiera się ludziom jakąkolwiek sprawczość i używa zaangażowania społecznego jako kolejnego narzędzia marketingu i represji zarządczej. To rzecz jasna pogłębia społeczną bezsilności i apatię, potęguje wypalenie. Skoro każde zaangażowanie jest elementem zarządzania, to ludziom pozostają tylko impulsy.
Impulsy degradują ludzkie motywacje i postawy do poziomu bestii, do popędów takich jak nienawiść, zawiść, wrogość, ksenofobia i pogarda. Pragnienia sublimują te popędy – na przykład żądzę w pożądanie. Gdy zabraknie pragnień, nic nas nie powstrzyma przed barbarzyństwem, nawet nasz sławetny racjonalny umysł, bo on wymaga motywacji zewnętrznej, która kosztuje energię. Tylko popędy czerpią wprost z energii żywotnej, są przypisane do kondycji ludzkiej. Sublimacja dodaje energii, czyni z niej potencjalność, wprawa człowieka w ruch ku czemuś więcej niż wyżycie się.
Pracodawcy i inne instytucje społeczne zajmują się obecnie głównie budowaniem marki, inwestowaniem w markę. To sprawia, że piętnowani i dyscyplinowani są ci, którzy są postrzegani jako zagrożenie dla marki, nawet jeśli wykonują poprawnie i etycznie słusznie swoją pracę: krytyk literacki, który skrytykował wydawnictwo – bo marka może na tym ucierpieć, naukowczyni, która wypowiedziała się publicznie o wynikach swoich badań naukowych – bo zostało to odczytane jako krytyka marki zatrudniającej ją uczelni, dziennikarz za to, że poddał dziennikarskiej polemice popularne tezy – co zostało odebrane jako zagrożenie dla marki pisma, w którym pracował. Marka zastąpiła etykę pracowniczą i etos zawodowy, tym bardziej spychając nas do poziomu popędów. Pozbawiła profesjonalistów języka, który jest jednym z ważnych narzędzi ich pracy. Zawłaszczyła słowa, czyniąc z nich część kapitału.
Ale to nie jest koniec tej smutnej opowieści. Francuski autor refleksyjnych komiksów Etienne Davodeau przypomina, że istnieje coś co jest starsze i bardziej trwałe niż słowa i co czyni człowieka człowiekiem. Są to obrazy.
Słowa odstały się
Słowa odstały się po cichu.
Odstały się apostrofy, performatywy,
inkantacje, przysięgi,
inwektywy zamieniły miejscami
z metaforami.
Tylko nazwy kolorów zostały:
błękitny nadal jest lżejszy
niż akwamaryna,
szary zawsze najbardziej
rozciągły; przenika
przez ściany, skórę, zdania.
Więc tak:
Niebiesko ci,
lawendowo nam,
ochra, ochra, ochra
(Saint-Malo, 2021)
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.