Gdybym była ministrą edukacji
Szanowni państwo, nie jestem jakąś wybitną ekspertką, nie należę do żadnej partii. Jednak pamiętam rządy ekspertów, teraz mówi się o rządzie technicznym – być może znalazłoby się tam miejsce dla autorki technicznego programu reformy edukacji? A jeśli nie, chętnie się tym programem podzielę z pierwszym lepszym ministrem, który chciałby coś dla edukacji zrobić – lub na edukacji wypłynąć.
Moja „techniczna” kompetencja ma charakter praktyczny: kilkanaście lat przepracowane „przy tablicy”. Uciekłam ze szkoły na uczelnię. Ale tych już reformować nie będzie trzeba, jeśli proponowana przeze mnie reforma się powiedzie, nowy narybek wypuszczony z liceów sam będzie dla uczelni wystarczająco reformatorski.
Oto szczegóły mego projektu:
1. Zgodzicie się chyba, że edukacja to absolutny priorytet polityki państwa. Skoro tak, to rola ministerstwa edukacji powinna być bardziej znacząca, ministrowi edukacji nie zaszkodziłaby ranga wicepremiera.
2. Skoro edukacja jest najważniejsza, to musi być priorytetowym zadaniem budżetowym. Dla reformy edukacji nie trzeba budować autostrad ani stadionów, i rezultaty są mniej widoczne, jednak pierwszym elementem reformy musi być znaczące i trwałe zwiększenie nakładów na edukację. Skąd wziąć na to środki to już zadanie ministra finansów, ale gwarantuję że zakończenie „misji” w Afganistanie i przesunięcie jej budżetu na szkolnictwo będzie zauważalną zmianą. Następnie – skoro już nikogo nie będziemy chcieli podbijać, a jedynie utrzymywać armię dla obrony naszego bezpieczeństwa, nie będziemy potrzebować bezzałogowych dronów i innych kosztownych elementów uzbrojenia, na które wydaliśmy bądź planujemy wydać miliardy złotych.
3. Kolejnym kluczowym działaniem będzie trzykrotne podniesienie płac wszystkich nauczycieli. I zagwarantowanie ich indeksacji, tak by zawsze przewyższały zarobki średniej kadry menadżerskiej. Można też zapisać, że żaden nauczyciel i żadna nauczycielka nie mogą zarabiać mniej niż poseł czy posłanka. Ostatecznie nauczyciele to ludzie, którym rodzice oddają na wychowanie swoje dzieci – najcenniejsze, co mają. To logiczne, że ktoś, kto szlifuje diamenty, nie może kiepsko zarabiać, prawda?
I to jest cała reforma. Płaca nauczycielska sprawi, że do zawodu będą garnęli się najlepsi, a rekrutacja odbywać się będzie na zasadzie konkurencji. Zwiększy się zainteresowanie zawodem wśród mężczyzn, co sprawi, że dzieci od pierwszej klasy obcować będą z nauczycielami obojga płci i czerpać od nich wzory ról płciowych. Nikt już nie powie, że nauczycielka zarabia „na waciki”, i nie nazwie nauczycieli grupą roszczeniowych nieudaczników – choć ci, co nie dostali się na studia nauczycielskie, będą oczywiście zazdrościć. Nikt nie będzie pędził po ostatnim dzwonku do drugiej pracy, nie trzeba będzie prowadzić dzienniczków pracy nauczyciela, bo oni sami będą się prześcigać w organizacji zajęć pozalekcyjnych i edukacyjnych wycieczek. Szkoła nie będzie już zalegać elektrowni, więc otwarta będzie do wieczora. Otwarta nie tylko dla uczniów, ale dla lokalnej społeczności, której centrum się stanie. Dzięki niżowi demograficznemu klasy będą mniej liczne, nikt nie będzie musiał uczyć się na zmiany, a i tak niektóre sale będą puste – będzie można zaprosić tam rodziców i sąsiadów. No i oczywiście odbudować sieć szkolnych stołówek, powiększyć bibliotekę, zorganizować sale nauki cichej i miejsce, gdzie sześcioletnie pierwszaki będą mogły się zdrzemnąć.
Reforma przyczyni się też do zmniejszenia bezrobocia, bo nauczycielom w każdej klasie przydzieli się asystentów, w świetlicy obok pedagoga dyżurować będzie absolwentka specjalności animacja kultury, a w bibliotece oprócz specjalisty magister filmoznawstwa i informatyki, odpowiedzialni za udostępnianie cyfrowych zasobów, pełniący rolę przewodników. Nic nie będzie stać na przeszkodzie, by już po ukończeniu szkoły absolwenci wpadali na chwilę, by wypożyczyć książkę lub o coś spytać. Wszystkie zajęcia pozalekcyjne będą dla uczniów bezpłatne, a wycieczki dotowane dla wszystkich i refundowane w całości dla mniej zasobnych. No i podręczniki, materiały na zajęcia i lektury szkolne za darmo – dla wszystkich, by nie dzielić uczniów na lepszych i gorszych.
Mrzonka? No cóż, wspominając swoją naukę w przeciętnej szkole w PRL, dochodzę do wniosku, że mimo biedy szkoły były bardziej zadbane niż obecnie. W wielu krajach Europy (m.in. Francji, Szwecji, Wielkiej Brytanii) rząd zapewnia wszystkim uczniom darmowe podręczniki nawet teraz, w epoce głębokich cięć budżetowych. Chyba tylko w Polsce rządzący, z różnych zresztą ekip, wydają się kierować przekonaniem, że na edukację nas nie stać.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.