Dobra osobiste a zło publiczne
To sprawa budząca niesmak i jednocześnie dająca do myślenia. Litościwie pominę nazwę organizacji, bo nie chodzi tylko o ten konkretny przypadek. Rzecz ma znacznie szerszy wymiar i skłania do ogólnej refleksji, czym w istocie są nasze dobra osobiste i co może je zniweczyć a co ocalić. W tej sprawie najwidoczniej zabrakło takiej refleksji.
Przypadek jest następujący: znana organizacja, robiąca na ogół rzeczy pożyteczne, z jakiegoś powodu dopuściła się w jednym fragmencie swej działalności czynu w oczywisty sposób nieetycznego. Dlaczego? Myślę, że raczej z wygodnictwa i nonszalancji, niż bardzo słych intencji. Ot, taka lekka gapowatość. A potem – skoro zrobiliśmy i jakoś nikt nie wszczyna alarmu, to może dalej nikt nie zauważy? Zresztą wszystko jest zgodne z prawem, a pieniądz nie śmierdzi.
I rzeczywiście na początku nikt nie robi rabanu. „A bo to jedyna taka sprawa wokół nas? Moralność moralnością, a ludzie muszą z czegoś żyć. Nie bądźmy znów tacy święci”. Ale okazuje się, że spokój nie trwa wiecznie i w końcu odzywają się jednak glosy oburzenia. Najpierw dyskretne apele: nie róbcie tak! To nieetyczne. Apele nie skutkują, więc padają publicznie ostre słowa: przestańcie natychmiast! To świństwo! Nieuczciwość! Wstyd!
Co robi skrytykowana organizacja? Pozywa swych krytyków do sądu o naruszenie jej dóbr osobistych. Mniejsza o publicznie czynione zło, ważniejsze jest prywatne dobro.
W tym miejscu STOP. Chwila refleksji: co to są dobra osobiste? Niewątpliwie należy do nich dobre imię. Ale – cóż to jest dobre imię? Czy na przykład jeśli ktoś nieetycznie zdobył pieniądze, ale udało mu się sprytnie uzyskać tymczasowy sądowy zakaz pisania o tym, to ochronił swoje dobre imię? Czy może nie miał już czego chronić?
Dobre imię zyskuje się uczciwością, a nie – zakazem krytyki. Dobra sława bierze się z etycznie przejrzystych działań, a nie z prób zastraszania krytyków sądem. Co ja bym zrobił na miejscu takiej krytykowanej organizacji? Opamiętałbym się. Pomyślałbym, że moje dobra osobiste są teraz w moich rękach. Przeprosiłbym i zacząłbym dużo staranniej pilnować etyki własnych działań. Moim krytykom podziękowałbym publicznie, że zwrócili mi uwagę na to, czego sam nie widziałem zaślepiony wizją łatwych pieniędzy. I myślę, że wówczas moja dobra sława byłaby uratowana.
A że niektórzy zamiast poprawić się i więcej nie grzeszyć, wolą wytoczyć swym krytykom proces? Tak jak mówiłem na wstępie, Wysoki Sądzie, budzi to mój niesmak, a jednocześnie daje do myślenia…
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.