Ding dong the witch is dead
Byłem przez kilka dni w Warszawie. Gdy 10 kwietnia rano jechałem na dworzec taksówką, pan taksówkarz nie uraczył mnie rantem na temat Smoleńska, lecz wdaliśmy się w przyjemną pogawędkę o wyższości państwa socjalnego (które tworzy) nad państwem liberalnym (które rozprzedaje). Jest nadzieja.
Ale ta nadzieja jest głęboko ukryta. Na powierzchni, w polskich mediach i polityce trwa właśnie ekstatyczny żal po śmierci Margaret Thatcher (tu znów widać, jak Polacy uwielbiają celebrować śmierć). W internecie mnóstwo doniesień o tym, że „Jaruzelski jej nie cierpiał”, podczas gdy jej ciepłe słowa o Solidarności pojawiły się pod koniec lat 80. i były czystą pokazówką. Co naprawdę myślała o związkach zawodowych i o działaczach na rzecz wolności i praw człowieka, widać nie tylko w jej stosunku do związków zawodowych w Wielkiej Brytanii, nie tylko w niechęci do Nelsona Mandeli i sympatii do Pinocheta – Polaków generalnie guzik obchodzi, co się dzieje poza Polską – widać to w jej stosunku do Solidarności w r. 1981 oraz do gen. Jaruzelskiego.
Zabawne jest, gdy radykalni antykomuniści, ludzie, którzy wychwalają ruch Solidarności i czują się jego spadkobiercami, którzy manifestują pod domem Jaruzelskiego, dziś padają na twarz przed (zmarłą) kobietą, która mówiła o gen. Jaruzelskim per „patriota” i bliżej jej było do tych, którzy wprowadzili stan wojenny niż do Solidarności, która „mogłaby wymknąć się spod kontroli”.
Polska prawica okazuje się (hmm… staram się wciąż wierzyć ludziom) intelektualnie jałowa i politycznie cyniczna. A może to niemal cała polska klasa polityczna nadaje się do wymiany? Jeśli tak i jeśli nie bardzo widać, kto mógłby ją zastąpić, pozostaje jedynie totalna przebudowa systemu politycznego, jego radykalna demokratyzacja. Obywatelska rewolucja?
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.