Nadzorcy na cenzurowanym
„Nadzór” jest jak „gender” – to bardziej optyka lub istotny aspekt otaczającego nas świata niż konkretny, możliwy do wyizolowania problem. Katarzyna Szymielewicz i Wojciech Klicki z Fundacji Panoptykon odpowiadają na pytania Bartłomieja Kozka.
Bartłomiej Kozek: Fundacja Panoptykon świętowała niedawno swoje pięciolecie. Gdybyście musieli wymienić jedno działanie, które podjęliście przez ostatnie lata, to z którego bylibyście najbardziej dumni?
Katarzyna Szymielewicz: Myślę, że byłaby to zmiana, jaka za sprawą naszych działań (różnych – ale stanowiących element jednej, spójnej kampanii) dokonała się w sferze wykorzystywania danych telekomunikacyjnych przez policję i służby specjalne. Kiedy rozpoczynaliśmy działalność, nikt nie widział problemu w tym, że nasze billingi i dane o lokalizacji mogą być swobodnie pobierane i wykorzystywane nawet w najbardziej błahych sprawach.
Dziś mamy szeroką koalicję organizacji i instytucji (takich jak GIODO czy RPO) walczących z tym zjawiskiem, dwa projekty zmiany prawa, skrócony z 24 na 12 miesięcy okres przechowywania danych telekomunikacyjnych, sprawę przed Trybunałem Konstytucyjnym i szczegółowe dane, które pokazują skalę tego zjawiska. Udało nam się przekonać policję i inne służby, że przejrzystość opłaca się wszystkim.
BK:Czy macie wrażenie, że w ostatnich latach zwiększyła się świadomość Polek i Polaków, dotycząca tego, w jaki sposób jesteśmy kontrolowani i nadzorowani? Pytam, bo np. gdy „Zielone Wiadomości” opublikowały tekst o kamerach w przedszkolach, większość komentarzy wyrażała zdziwienie tym, że jego autorka ma z tym problem…
Wojciech Klicki: Z pewnością. Nadzór wkracza w kolejne obszary naszego życia, również te związane z codziennymi sprawami, więc coraz trudniej go nie dostrzegać. Niestety, zwykle zamiast sprzeciwu wobec tego typu praktyk zjawisku towarzyszy wyparcie lub próby podważania wagi problemu. Wciąż zbyt łatwo „kupujemy” argument, że coś jest robione dla naszego bezpieczeństwa lub wygody.
BK:Tematy takie jak monitoring wizyjny w krajach Europy Zachodniej budzą spore zainteresowanie – przykładem wielotysięczne demonstracje, odbywające się co roku pod hasłem „Wolność zamiast strachu”. W Polsce tymczasem w niedawnym referendum w Krakowie zaakceptowano rozwój systemu kamerowego. Dlaczego nie widzimy polityczności kwestii takich jak prawo do prywatności?
WK: Rzeczywiście, większość krakowian opowiedziało się za rozwojem systemu monitoringu. Jednak mimo manipulacji, jakie towarzyszyły referendalnemu pytaniu o monitoring (w pytaniu ukryta była teza, że zwiększa on bezpieczeństwo), 30% mieszkańców miasta zagłosowało przeciwko. To znak, że coraz więcej obywateli rozumie, że monitoring nie służy ich bezpieczeństwu, a tylko wzmocnieniu władzy. W tym sensie temat staje się kwestią polityczną i wchodzi do debaty – choć na razie bardziej na poziomie lokalnym.
BK:Ograniczenia praw obywatelskich często sprzedaje się jako sposób na to, by zwiększyć nasze bezpieczeństwo, np. przed terroryzmem czy pospolitą przestępczością. Pamiętam, że parę lat temu przy okazji jednego z zamachów pewien dziennikarz na Twitterze zapytał, czy nadal osoby takie jak Wy będą krzyczeć o ograniczaniu praw człowieka. W jaki sposób odpowiadacie na tego typu głosy?
KSz: Władza przyzwyczaiła nas do tego, że „argument z bezpieczeństwa” pojawia się zawsze, kiedy w grę wchodzą ograniczenia wolności. To bardzo niebezpieczne przesunięcie debaty – prawa człowieka stają się wypadkową polityki strachu i tracą uniwersalną wartość, tak jakby nasza wolność słowa czy prywatność były nie do pogodzenia z bezpieczeństwem.
Z nowymi zagrożeniami możemy nadal skutecznie walczyć z poszanowaniem praw człowieka. Na przykład poprzez standardowe działania wywiadowcze z wykorzystaniem źródeł operacyjnych. Drastyczne ograniczenie naszych praw poprzez dopuszczenie tortur czy masowej inwigilacji wcale nie gwarantuje bezpieczeństwa. Pokazuje to choćby polityka USA w ciągu ostatnich 10 lat i jej skutki. Naprawdę mnie dziwi, że media i obywatele tak łatwo akceptują logikę , która jest korzystna tylko dla władzy, a w swojej istocie wymierzona w nasze prawa i wolności.
BK:Animacje, jakie przygotowaliście z okazji swojego pięciolecia, prezentują dość pesymistyczną wizję otaczającej nas rzeczywistości. Wychodzi na to, że każdego dnia oddajemy ogromne ilości swoich danych w ręce rządów i korporacji, które zarabiają na naszej niewiedzy. To świadome przerysowanie, czy może tak jest, tylko że nie chcemy tego przyjąć do wiadomości?
KSz: Animacje balansują na pograniczu realizmu i lekkiej dystopii. Chcieliśmy pokazać zagrożenia i problemy, które już istnieją – na przykład zaawansowane profilowanie i śledzenie nas w Internecie czy integracja danych po stronie organów państwa – a jednocześnie unaocznić możliwe konsekwencje ich dalszego ignorowania.
Perypetie rodziny, którą można spotkać w naszych animacjach, albo już są naszą codziennością, albo za chwilę nią będą – jeśli nic z tym nie zrobimy. Na szczęście można jeszcze zrobić wiele, by zahamować proces erozji naszej wolności. O sposobach na jej obronienie piszemy na naszej stronie internetowej, do której prowadzą plansze kończące każdą z czterech animacji. Dajemy tam miejsce na bardziej optymistyczny przekaz.
BK:Spora część pomysłów, które prowadzą do gromadzenia rosnącej ilości danych, sprzedawana jest jako usprawnienie działania instytucji publicznych albo udogodnienie dla konsumentek/konsumentów. Przykłady można mnożyć – od spersonalizowanych kart miejskich aż po profilowanie osób bezrobotnych, mające służyć przygotowaniu im odpowiedniej oferty przez urzędy pracy. Gdzie tkwi haczyk w takich rozwiązaniach?
WK: Haczyków jest całe mnóstwo. Nadzór realizowany przez przetwarzanie danych dotyczących wielkich populacji zawsze zawiera w sobie ryzyko dyskryminacji i wykluczenia, np. bezrobotni są klasyfikowani do różnych kategorii na podstawie nieznanych sobie kryteriów, nie mają również możliwości odwołania się od decyzji urzędnika. Musimy także pamiętać, że każda baza danych wiąże się z ryzykiem wycieku lub nieautoryzowanego do niej dostępu.
BK:W poprzedniej kadencji Parlamentu Europejskiego emocje budziła sprawa ACTA. Jakie sprawy, którymi ma zamiar zajmować się PE w przyszłej kadencji, zamierzacie śledzić szczególnie uważnie?
KSz: Polityka unijna lubi nas zaskakiwać nowymi inicjatywami, zwiększającymi poziom nadzoru i ograniczającymi prawa człowieka – operujemy zatem na dużym poziomie niepewności.
Do najważniejszych tematów z pewnością będą jednak należały: reforma przepisów o ochronie danych osobowych na poziomie europejskim, prace nad pakietem dotyczącym ochrony granic i przepływu ludzi na terenie Unii, oczekiwana rewizja tzw. dyrektywy retencyjnej (nakazującej operatorom przechowywanie danych telekomunikacyjnych na potrzeby walki z przestępczością) czy nowe – bardzo szeroko zakrojone – porozumienie o handlu i inwestycjach ze Stanami Zjednoczonymi (TTIP), które może doprowadzić do obniżenia europejskich standardów w zakresie ochrony danych i innych dziedzinach.
BK:W najbliższych miesiącach czekać nas będą kolejne wybory, tym razem samorządowe. Czy zamierzacie w jakiś sposób zwiększać świadomość lokalnych polityczek i polityków w kwestiach nadzoru i kontroli? Czy macie poczucie, że decydenci w ogóle rozumieją wątpliwości, jakie kierujecie pod adresem podejmowanych przez nich działań?
WK: Tematy, którymi się zajmujemy, mają zasięg zarówno globalny (np. PRISM), jak i lokalny: decydenci na różnych szczeblach władzy podejmują decyzje wpływające na naszą prywatność. Nasze działania skupiają się jednak na poziomie ogólnopolskim i europejskim, bo jako mała – jedynie 9-osobowa – organizacja mamy największe szanse wpłynąć na rzeczywistość poprzez koncentrację naszych działań. Mam jednak nadzieję, że działania, w których zwracamy uwagę na różne problemy związane z nadzorem, docierają również do lokalnych polityków, którzy w mądry sposób kształtować będą lokalne polityki.
BK:Na koniec chciałbym się zapytać o plany Panoptykonu na najbliższy czas. Możecie nam zdradzić, jakimi tematami będzie chciała się w najbliższym czasie Wasza fundacja? Czy są jakieś dziedziny życia, którymi nie zajmowaliście się do tej pory, a które będziecie chcieli wziąć pod lupę?
KSz: Myślę, że zakres naszych zainteresowań już w tym momencie jest dość szeroki – jak na tak niewielką organizację zapewne zbyt szeroki. Pracujemy nad skrajnie różnymi obszarami: od ochrony zdrowia i transportu miejskiego aż po służby specjalne „Nadzór” jest jak „gender” – to bardziej optyka lub istotny aspekt otaczającego nas świata niż konkretny, możliwy do wyizolowania problem.
Pracujemy nad weryfikacją i poszerzeniem metod działania. Obok działań prawnych i interwencji, w których do tej pory się specjalizowaliśmy, chcemy położyć nacisk na szeroko pojęte działania edukacyjne – od warsztatów przekazujących wiedzę narzędziową po akcje artystyczne i mobilizowanie ludzi do bezpośredniego działania.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.