ISSN 2657-9596

Brexit – koniec status quo w Europie?

Bartłomiej Kozek
10/06/2016

Zielony Magazyn Europejski pyta Bartłomieja Kozka o brytyjskie referendum w sprawie pozostania lub wyjścia z Unii Europejskiej.

Zielony Magazyn Europejski: Jak Brexit widziany jest w Twoim kraju?

Bartłomiej Kozek: W polskich mediach referendum omawiane jest głównie z rodzimej perspektywy. Dziennikarki i komentatorzy skupiali się przede wszystkim na kwestii swobodnego przepływu osób – setki tysięcy Polek i Polaków ruszyło za pracą po rozszerzeniu Unii Europejskiej w roku 2004 do Wielkiej Brytanii.

Opinia publiczna jest tu szczególnie wrażliwa na jakiekolwiek przejawy dyskryminującego zachowania czy wypowiedzi polityków „na Wyspach”. Nie było więc niczym dziwnym, że media skupiły się na planach premiera Davida Camerona, dotyczących ograniczenia dostępu do części tamtejszych zabezpieczeń społecznych.

Zdarzały się również szersze dyskusje, dotyczące przyszłości Unii Europejskiej – choć dyskutowane one były na mniejszą skalę.

Liberalni komentatorzy zauważali, że rządzące Polską Prawo i Sprawiedliwość (PiS) sprzymierzone jest w Parlamencie Europejskim z brytyjskimi Torysami, wzmacniając tym samym wizję UE jako „Europy ojczyzn” czy wręcz strefy wolnego handlu, co ich zdaniem nie służy polskim interesom.

Efekty negocjacji Camerona z Brukselą zdają się wskazywać, że był on dużo bardziej zainteresowany specjalnym statusem Wielkiej Brytanii niż zmianą Unii Europejskiej na bardziej „torysowską” modłę.

ZME: Co Brexit mógłby znaczyć dla projektu unijnego? Jaki byłby wpływ wyjścia Zjednoczonego Królestwa z UE na Polskę czy region?

BK: Optymiści zdają się wierzyć, że przyczyniłoby się ono do tego, że integracja Unii Europejskiej uległaby przyspieszeniu – doczekać mielibyśmy się m.in. większego unijnego budżetu czy zrębów wspólnej polityki społecznej.

Pytanie brzmi jednak: na ile taki scenariusz jest realny? Są powody do bycia sceptycznym.

Możliwe, że Brexit zainicjuje “efekt domina”, w którym coraz więcej rządów państw członkowskich (nie tylko z europejskich peryferii, ale też np. Danii czy Holandii) zacznie domagać się dalszych wyłączeń z polityk wspólnotowych. Możemy wówczas skończyć już nawet nie w „Europie dwóch prędkości”, ale z czymś w rodzaju sera szwajcarskiego, kompletnie niezrozumiałego dla opinii publicznej.

Proces ten może również prowadzić do powstania mniejszego, szybko integrującego się rdzenia UE, złożonego z części krajów strefy euro. Scenariusz pozostania na uboczu tego procesu wydaje się dla krajów Europy Środkowej (w tym Polski) niekorzystny.

Osłabiona Unia – nie mówiąc już o jej dalszym zmniejszeniu – dałaby Rosji więcej przestrzeni do podjęcia prób odzyskiwania choćby części wpływów na obszarze byłego bloku wschodniego.

Osłabienie UE utrudniłoby również proces doganiania poziomu życia Europy Zachodniej przez Europę Środkową. W wypadku, gdyby Wielka Brytania zaczęła ograniczać napływającą z państw Unii imigrację, brak takiego wentyla bezpieczeństwa mógłby rodzić rosnące frustracje w krajach takich jak Polska.

Scenariusz ten stanowi również podatny grunt dla eksperymentów z miękkim autorytaryzmem, uskutecznianych dziś choćby przez Viktora Orbana.

W krajach, w których rządzą dziś partie prawicowe, takie jak Fidesz na Węgrzech czy PiS w Polsce, mogą  się one stawać „nowym centrum” lokalnych scen politycznych – siłami, które lepiej niż formacje liberalne i lewicowe będą strzec przed objęciem rządów przez jeszcze bardziej radykalne siły polityczne (np. Jobbik).

ZME: Co referendum w sprawie Brexitu i tocząca się wokół niego kampania mówi nam o stanie demokracji oraz solidarności w Europie?

BK: Kłopoty europejskiej demokracji biorą się z rosnącego przekonania, że mamy coraz mniej do powiedzenia w ważnych dla nas kwestiach. Możemy nawet wybrać sobie postępowy, radykalnie lewicowy rząd jak w Grecji, który i tak zostanie zmuszony do posłuszeństwa przez wierzycieli tego kraju.

W efekcie tego rozczarowania  możemy obserwować dwie tendencje. Pierwszą z nich jest rosnące pragnienie suwerenności. Jako że państwo narodowe wydaje się jedyną znaną formą jej urzeczywistnienia, staje się ono głównym punktem odniesienia dla wielu formacji politycznych.

Niektóre z nich – jak w przypadku Szkocji czy Katalonii – mogą być politycznie progresywne i życzliwie patrzeć na integrację europejską.

Większość obiera jednak populistyczną, prawicową ścieżkę zamykania granic, rezygnowania z projektów opierających się na rosnącej współpracy w świecie coraz ściślejszych wzajemnych powiązań czy ograniczania solidarności do poziomu państwa narodowego.

Stanowisko to może przyjmować różne formy – różnice między siłami takimi jak Front Narodowy, Alternatywa dla Niemiec czy Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa są tego dowodem.

Siły tego typu łączy jednak przekonanie, że państwa narodowe mogą dać nam większe poczucie suwerenności niż polityczne projekty ponadnarodowe.

Drugą kwestią, która może być kontrowersyjna szczególnie wśród przywiązanych do idei poszerzania demokracji sił ekopolitycznych, jest przemyślenie kwestii, czy polityka plebiscytowa (której referendum wokół Brexitu jest przejawem) jest najlepszą odpowiedzią na kryzys demokratycznej legitymizacji.

Można sądzić, że to demokracja bezpośrednia urzeczywistnia hasło oddawania władzy w ręce zwykłych ludzi. Czy jednak jest to jedyne albo najlepsze rozwiązanie w coraz bardziej skomplikowanym świecie, w którym na porządku dziennym znajdziemy kwestionowanie zmian klimatu czy debaty o skutkach wewnątrzunijnych migracji, w których lęki przysłaniają fakty?

Być może czas również pomyśleć o tchnięciu nowego życia w takie staroświeckie narzędzia, jak partie polityczne czy parlamenty? Hipoteza ta nie oznacza, że nie powinniśmy się domagać podniesienia jakości ich funkcjonowania. Warto jednak przemyśleć, czy utopia demokracji bezpośredniej nie niesie za sobą swoich własnych ograniczeń.

Artykuł jest częścią Zielonego Obserwatorium, przygotowanego przez Zielony Magazyn Europejski.

Zdj. Ssolbergj na licencji CC BY-SA 3.0

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.