ISSN 2657-9596

Torysi, „tanie państwo” i zielona alternatywa

Natalie Bennett , Bartłomiej Kozek
12/04/2013

O rządach torysów, miejscu Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej oraz o tym, co łączy, a co różni Zielonych i Partię Pracy opowiada Natalie Bennett, liderka Partii Zielonych Anglii i Walii, w rozmowie z Bartłomiejem Kozkiem.

Bartłomiej Kozek: Jak to możliwe, że chociaż tak niewiele świadczy o tym, by sytuacja gospodarcza Wielkiej Brytanii się poprawiała, rząd Camerona kontynuuje program cięć i zaciskania pasa?

Natalie Bennett: Konserwatyści są ideologicznie przywiązani do wizji „taniego państwa” i cięć w wydatkach publicznych. Dlatego mimo danych świadczących, iż powoduje to w Wielkiej Brytanii wielkie trudności gospodarcze – rosnące bezrobocie owocuje zwiększeniem wydatków na zasiłki, zaś rezygnacja z inwestowania w energię odnawialną i efektywność energetyczną kosztuje nas utratę całych gałęzi przemysłu – torysi zamierzają nadal iść tą drogą. Ponadto George Osborne jako minister skarbu powiązał swą polityczną przyszłość z realizacją takiej polityki, zaś David Cameron nie jest dość mocny, by go usunąć.

BK: Na czym koncentruje się obecnie zdominowany przez konserwatystów rząd, jeśli chodzi o konkretne propozycje co do gospodarki? Czy próbuje stymulować jakoś gospodarcze ożywienie?

NB: Podejmuje się pewne ostrożne kroki w tym kierunku, takie jak plany budowy szybkiej kolei HS2 między Londynem a centrum kraju, ale w skali ogólnej są one niewystarczające i zbyt powolne, by mogły mieć jakiś istotny wpływ na gospodarkę. Główny plan rządu to, jak się zdaje, stymulacja budownictwa poprzez rezygnację z ochrony terenów zielonych i deregulacja przepisów budowlanych. Rząd nie bierze pod uwagę faktu, że głównym hamulcem dla budownictwa mieszkaniowego nie jest rzekomy nadmiar regulacji, lecz po prostu brak pieniędzy.

BK: Czy sprzeciw obywateli wobec cięć, w tym wielkie demonstracje organizowane przez związki zawodowe i inne organizacje społeczne, mają jakikolwiek wpływ na politykę rządu, czy kompletnie ignoruje on te głosy?

NB: Rząd jest ideologicznie przywiązany do ich ignorowania – co nie znaczy, że nie warto ich kontynuować. Spełniają ważną rolę w rozpowszechnianiu wiedzy o tym, że istnieje alternatywa dla zaciskania pasa. Jest to szczególnie istotne wobec faktu, że laburzyści nie przeciwstawiają się cięciom jako takim i potulnie zaakceptowali narrację, że to nadmierne wydatki budżetowe za ich rządów są przyczyną problemów gospodarczych. Laburzyści nie kwapią się do wskazywania, że to lekkomyślność banków zrodziła kryzys finansowy, wskutek którego znajdujemy się dziś w tarapatach.

BK: Jedną ze spraw, które są obecnie na tapecie, jest większe podporządkowanie ochrony zdrowia mechanizmom rynkowym. Jakie są plany rządu w tym zakresie i jak się im przeciwstawiacie?

NB: Właśnie w tym tygodniu rząd złamał obietnicę, że nie będzie zmuszać lokalnych płatników do wprowadzania konkurencji w dosłownie wszelkich kontraktach. Nasza Zielona posłanka Caroline Lucas wraz z liderem laburzystów Edem Milibandem zainicjowała ponadpartyjny sprzeciw wobec takich działań.

BK: Zanim David Cameron został premierem, lubił się przedstawiać jako „zielony konserwatysta”. Mimo to jesteś bardzo krytyczna wobec jego polityki klimatyczno-energetycznej. Dlaczego?

NB: David Cameron nie stworzył klimatu politycznego, który sprzyjałby rozkwitowi technologii energii odnawialnych i efektywności energetycznej. Uniemożliwił nam w ten sposób ograniczenie emisji CO2, oszczędności w domowych budżetach i stworzenie nowych miejsc pracy, jakich mogłyby dostarczyć te technologie. W zamian kontynuuje i wzmacnia politykę subsydiowania paliw kopalnych (w tym promocji szczelinowania hydraulicznego), odkurzył programy budowy dróg, zarzucone wiele lat temu jako ekonomicznie beznadziejne, i próbuje zlikwidować ochronę zielonego pasa wokół miast i miasteczek.

BK: Co mają do powiedzenia Zieloni Anglii i Walii w sprawie eurosceptycyzmu obecnego rządu? Jakie byłyby wasze pomysły na gospodarcze odrodzenie w skali europejskiej? Brytyjczycy nie słyną z tego, że uszczęśliwia ich płacenie pieniędzy „na Brukselę”…

NB: Jeśli chodzi o Europę, to mówimy trzy razy TAK: tak dla referendum, gdyż wierzymy w demokrację i samostanowienie. Tak dla członkostwa w UE, gdyż uważamy, że Unia może nam zapewnić podstawowe standardy w dziedzinie praw pracowniczych i konsumenckich, ochrony środowiska i praw człowieka. I tak dla reform – gdyż Europa powinna być o wiele bardziej demokratyczna i nie powinna forsować neoliberalnego programu outsourcingu i prywatyzacji.

BK: W ubiegłym roku zostałaś liderką Partii Zielonych Anglii i Walii. Zanim zostałaś wybrana, opublikowałaś plan działania na pierwsze sto dni swego przywództwa. Jakie były twoje główne cele, jeśli chodzi o wzmocnienie Zielonych? Czy udało się je osiągnąć?

NB: Byłam nastawiona przede wszystkim na skupienie naszej uwagi na celach wyborczych – co też robimy. Przed nami majowe wybory regionalne, przygotowujemy się też do wyborów europejskich w r. 2014. Chcę doprowadzić do tego, byśmy byli postrzegani bardziej jako gracz na poziomie kraju, mający własne stanowisko w szerokim spektrum zagadnień. Drugi z tych celów jest w trakcie realizacji.

BK: Pomimo załamania się poparcia wyborców dla Liberalnych Demokratów nie obserwujemy wzrostu notowań Zielonych w badaniach opinii, tak jak to ma miejsce w przypadku UKIP. Widzimy za to wyjście na prowadzenie laburzystów, mimo że ich polityczne stanowisko w sprawie zaciskania pasa jest dość ambiwalentne. Dlaczego tak jest i czy Zieloni mają jakiś plan, by poprawić swoją pozycję?

NB: Barierą jest większościowy system wyborczy. Wielu Brytyjczyków głosuje tylko na tę partię, która według nich ma szansę wygrać. Spodziewamy się, że w maju zwiększymy liczbę radnych regionalnych i zamierzamy potroić w r. 2014 liczbę członków Parlamentu Europejskiego (jako że w tych wyborach obowiązuje system proporcjonalny). Wówczas do przewidywanych na r. 2015 wyborów Izby Gmin przystąpimy w sytuacji, gdy o wiele więcej ludzi będzie miało wokół siebie zielonych reprezentantów na wszystkich poziomach władzy. W połączeniu z faktem, że w r. 2010 uzyskaliśmy po raz pierwszy miejsce w Izbie Gmin, oznacza to, że Partia Zielonych będzie postrzegana jako jeden ze standardowych wyborów politycznych, a nie jako partia, na którą głosuje się dla kaprysu bądź z potrzeby protestu.

Przeł. Irena Kołodziej.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.