Powrót Robin Hooda
Robin Hood wraca do Europy. Obszarem jego działania nie będzie już legendarny las Sherwood, ale rynki finansowe 11 państw europejskich. I chociaż pojawiają się wątpliwości, co do skuteczności i zasięgu jego działania, to jego zwolennicy liczą na pokaźne zbiory daniny. Jak sensownie ją wykorzystać?
Podatek od transakcji finansowych – propozycja, która w latach 90. została wprowadzona do debaty publicznej przez ruch alterglobalistyczny – nie jest już jednym z wielu utopijnych postulatów wznoszonych przez ruchy społeczne. Na fali piętrzącego się w Europie niezadowolenia społecznego Komisja Europejska wypracowała propozycję podatku od transakcji finansowych, który będzie funkcjonował w 11 państwach członkowskich (Francja, Niemcy, Włochy, Hiszpania, Portugalia, Belgia, Austria, Grecja, Estonia, Słowenia, Słowacja).
Odpowiedź na oburzenie
I chociaż można mieć wątpliwości, czy rozwiązanie to spełni pokładane w nim nadzieje związane ze stabilizacją systemu finansowego i realnym ograniczeniem transakcji spekulacyjnych na rynkach, a także wyrażać obawy, czy aby inwestorzy nie przeniosą się poza – skromny skądinąd – obszar obowiązywania podatku, to można już rozpocząć debatę na temat, co zrobić z wygenerowanymi środkami. „Koalicja Robin Hooda” podaje, że mowa o kwocie od 4 miliardów do 37 miliardów euro. 4 miliardy zostaną zebrane z tytułu opodatkowania handlu akcjami, zaś 37 miliardów – jeśli podatek obejmie także pozostałe rynki finansowe (obligacje i derywaty).
Podkreśla się, że ustanowienie podatku od transakcji finansowych ma aspekt moralny, związany z kryzysem gospodarczym, w którym pogrążona jest Europa, a zwłaszcza jej zadłużone, borykające się z bezrobociem i polityką cięć peryferie. System finansowy został przez europejskie rządy uratowany za pieniądze podatników. Tak oto gospodarstwa domowe oraz małe i średnie przedsiębiorstwa złożyły się na pokrycie strat, jakie odnotowały banki. Dług publiczny narastał, podczas gdy zasilone zastrzykiem gotówki rynki finansowe rzuciły się na obligacje państwowe, powodując dalsze zadłużenie swoich wybawców.
W efekcie największą cenę za kryzys zapłacili zwykli Europejczycy i Europejki – pracownicy, studenci, emeryci itd. Nałożenie na rynki finansowe kagańca, który miałby ich uspokoić, a przy okazji wygenerować środki na wyjście z kryzysu, wpisuje się zatem w hasło, które w ostatnich kilkudziesięciu miesiącach wyjątkowo często i głośno podnoszono na ulicach europejskich miast: „Nie będziemy płacić za wasz kryzys!”.
Komu zabrać, komu dać
Podatek Robin Hooda ma sięgnąć do głębokich kieszeni – nadmuchane przez lata prezentów fiskalnych, jakie rządy sprawiały kapitałowi – po to, by podreperować nieco kieszenie płytkie. Biednych do obdarowania jednak nie brakuje, a określenie, które potrzeby należy zaspokoić najpilniej, sprawiać będzie kłopoty.
Nie ulega wątpliwości, że szczególnie pokrzywdzone sytuacją społeczno-gospodarczą w Europie jest młode pokolenie. Coraz realniejsza wydaje się groźba, że będzie to pierwsze pokolenie na kontynencie po II wojnie światowej, któremu w większości będzie powodziło się gorzej niż rodzicom. Dwucyfrowe stopy bezrobocia w grupie najmłodszych osób w wieku produkcyjnym przestały już dziwić. Na pogrążonych w kryzysie peryferiach sięgają już nawet od 40 do 63%. Takie są skutki polityki „zaciskania pasa”, forsowanej przez Trojkę (Komisja Europejska, Europejski Bank Centralny, Międzynarodowy Fundusz Walutowy). Młodzież jest dziś wyrzutem sumienia eurobiurokratów, któremu należałoby jakoś zadośćuczynić. Tym bardziej, że to właśnie przebudzenie się młodych napędza dynamikę protestów społecznych, których stałym elementem było przerzucenie kosztów kryzysu na jego sprawców, m.in. poprzez wprowadzenie podatku od transakcji finansowych.
Europa ma jednak przynajmniej jeszcze jeden poważny wyrzut sumienia, którego nie może dłużej ignorować, ponieważ w przeciwnym razie ten nie pozwoli o sobie zapomnieć. Mowa o kłopotliwym dziedzictwie kolonialnym Europy, potęgowanym po dziś dzień chociażby przez unijną Wspólną Politykę Rolną (niszczącą bezpieczeństwo żywnościowe na globalnym Południu) czy politykę imigracyjną („twierdza Europa”). Nie należy zapominać, że w dyskursie ruchu alterglobalistycznego podatek od transakcji finansowych przez lata funkcjonował jako jeden z pomysłów innej globalizacji. Aktywiści opracowywali to rozwiązanie po to, by przynajmniej częściowo zmienić relacje miedzy globalną Północą a Południem. Francuski zielony minister ds. rozwoju Pascal Canfin zapowiada, że wraz ze swoimi odpowiednikami z innych państw członkowskich zamierza przypilnować, by przy dzieleniu tortu o tym fakcie nie zapomniano.
Robin Hood na zielono?
Dwa wspomniane cele – walka z bezrobociem młodych w Europie i zwalczanie ubóstwa poza nią – wiążą się z wyzwaniem klimatycznym. Próby sprostania mu stwarzają szanse, z jednej strony, na odnowę dynamiki gospodarczej w Unii Europejskiej poprzez wejście na ścieżkę „trzeciej rewolucji przemysłowej”, opartej na technologiach internetowych i odnawialnych źródłach energii, a z drugiej na zahamowanie zmian klimatycznych, których negatywne skutki będą szczególnie odczuwalne na globalnym Południu.
Podatek od transakcji finansowych może stanowić zatem tak pożądane obecnie źródło finansowania publicznych inwestycji z poziomu europejskiego, mających na celu zamianę silnika wzrostu gospodarczego opartego na energii z paliw kopalnych na silnik zrównoważonego rozwoju społecznego. Nie bez znaczenia jest fakt, że będzie to pierwszy podatek europejski, generujący środki na unijne inwestycje nie ze składek państw członkowskich. Tym bardziej szkoda, że – przynajmniej na razie – nie będzie obejmował całej Unii. Dlatego wydaje się, że głównym zadaniem jego zwolenników będzie pokazać tym państwom członkowskim, które nie zdecydowały się go przyjąć – z Polską i Wielką Brytanią na czele – jakie korzyści dla rozwoju może on im przynieść.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.