Powoli, ale do przodu
Czescy Zieloni (Strana zelených) szykują się do wyborów do Parlamentu Europejskiego. Bartłomiej Kozek pyta Ondřeja Mirovskýego o sytuację partii po jesiennych wyborach parlamentarnych.
Bartłomiej Kozek: Powinienem smucić się z powodu waszego wyniku wyborczego z października zeszłego roku – 3,19% – czy może cieszyć się, że był lepszy niż w r. 2010?
Ondřej Mirovský: Owszem, był lepszy. Mamy dziś ok. 30 tysięcy nowych wyborców – podczas gdy w roku 2010 było ich 127.831, w październiku zdobyliśmy 159.025 głosów. Niestety znaleźliśmy się pod 5-procentowym progiem wyborczym. Sytuacja polityczna związana ze wzrostem znaczenia trzech partii populistycznych nie ułatwiała nam zadania.
BK: Uważasz, że wasz wynik wyborczy obala tezę Martina Bursíka – byłego lidera Zielonych, który opuścił przed wyborami partię, oskarżając ją o skręt w lewo – że powinna się ona skupić wyłącznie na tematyce ekologicznej i w ten sposób próbować odebrać wyborców konserwatystom z TOP 09?
OM: Ruch Zielonych nie kończy się na tematach ekologicznych i byłoby błędem ograniczanie się wyłącznie do tych kwestii. Zieloni to dużo więcej niż tylko „zielone” tematy… Nie skręcamy też w lewo, po prostu przestaliśmy być postrzegani jako partia prawicowa z powodu naszego udziału w centroprawicowym rządzie w latach 2006–2010, przeszliśmy do politycznego centrum. Bursík wolał, byśmy skupiali się na liberalnych, prawicowych wyborcach wrażliwych na tematykę ekologiczną.
BK: Czy Zieloni próbowali negocjować na temat wspólnego startu z Partią Piratów? Odniosła ona niemały sukces w jesiennych wyborach, w niektórych regionach kraju zdobyła więcej głosów niż Zieloni. Z perspektywy zewnętrznego obserwatora taki sojusz nie wygląda na głupi pomysł, ale chciałbym spytać się o niego kogoś z wewnątrz waszej partii…
OM: Mamy dobre doświadczenia ze wspólnego startu w wyborach do Senatu, dzięki któremu zdobyliśmy wspólnego senatora – Libora Michálka. Jest też jednak sporo różnic w naszych programach. Choć powstał oddolny ruch na rzecz wspólnego startu w wyborach do Parlamentu Europejskiego, wydaje się, że liderzy naszych partii preferują osobny start w tych wyborach. Często zdarza się nam jednak mieć wspólne listy na szczeblu lokalnym.
BK: Czy w trakcie minionej kampanii odbywały się jakieś większe dyskusje polityczne, czy skupiała się przede wszystkim na ocenie poprzedniego prawicowego rządu? Czy tematy kampanii, jakie obraliście za wiodące – zielone miejsca pracy, energetyka odnawialna, wysokiej jakości żywność czy opieka żłobkowo-przedszkolna – poruszyły opinię publiczną?
OM: Wyniki wyborów pokazały, że sporo było głosów protestu przeciwko poprzedniemu, fatalnemu rządowi. W kwestii polityki energetycznej musieliśmy się bronić przed oskarżeniami o to, że odpowiadaliśmy za nieprawidłowości w sektorze energetyki solarnej z lat 2009–2010. Z drugiej strony mogę powiedzieć, że temat żywności czy opieki nad dziećmi podchwyciły również inne partie.
BK: Mieliście znacznie mniej pieniędzy na kampanię w porównaniu do innych partii – jaki pomysłami zatem próbowaliście do siebie przekonać elektorat?
OM: Mając do dyspozycji niewielki budżet – 12 milionów koron (ok. 1,8 mln zł) skupiliśmy się na mediach społecznościowych, Internecie, PR wokół stylu życia oraz na młodych wyborcach. Zamiast wielkich billboardów – małe plakaty A2. Kładliśmy nacisk na bezpośredni kontakt z ludźmi, mieliśmy też zielony sześcian, który podróżował po Republice Czeskiej i pokazywał, ile pieniędzy wydajemy dziś jako państwo na różne działania i jak niewiele trzeba, by znalazły się środki na finansowanie bardziej palących kwestii.
BK: Jak szła wam kampania „od drzwi do drzwi”? Podobno nie narzekaliście na brak wolontariuszek i wolontariuszy.
OM: Kampania tego typu działa dobrze tylko wtedy, gdy bierze w niej udział kandydat czy kandydatka… Trudno jest też dotrzeć do wszystkich wyborców, potrzeba do tego kilkuset osób, dostępnych między 18.00 a 20.00.
BK: Jedna rzecz jest dla mnie po tych wyborach jasna – poza Pragą i Brnem Zielonych nadal czeka sporo pracy, jeśli chcą przekroczyć próg 5% i wrócić do parlamentu. Macie już jakieś pomysły na to, w jaki sposób dotrzeć do małych miasteczek czy wsi?
OM: Wiemy, że mamy z tym problem – gorzej ze znalezieniem odpowiedzi. Myślimy o kampanii „Zielone szanse dla naszej wsi”, która pokazywałaby potencjał tworzenia miejsc pracy dzięki rozwojowi zrównoważonego rolnictwa czy ochronie środowiska. Naszym największym zmartwieniem jest fakt, że mamy tam niewiele członkiń i członków partii – w 7 regionach kraju jest ich mniej niż w dzielnicy Praga 7.
BK: Czescy Zieloni mają teraz więcej pieniędzy dzięki subwencjom budżetowym – jak twoim zdaniem powinni je wydać, by dobrze przygotować się na wybory do Europarlamentu?
OM: Za wybory dostaliśmy z budżetu 16 milionów koron (ok. 2,4 mln zł), rocznie dostawać będziemy 6,5 miliona (niecały milion zł). Pozwoli to utrzymać nam naszą siedzibę, może nawet zapłacić kilku osobom za ich pracę – np. koordynatora programowego czy szefa kampanii. Na dzień dzisiejszy na kampanię do Parlamentu Europejskiego planujemy wydać ok. 2 mln koron (ok. 300 tys. zł), na ten temat dyskutowaliśmy przy okazji styczniowego kongresu partii.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.