ISSN 2657-9596

Nie da się „trochę żyć”. O wyższości czułości nad złością.

Norbert Woźniak
10/03/2021
„Piątka dla zwierząt” uruchomiła w Polsce pierwszą od dawna dyskusję o stanie ochrony zwierząt. Jak gdyby przy okazji ukazała, jak bardzo mentalnie nie jesteśmy gotowi do zmiany myślenia o naszych podopiecznych. Wciąż bliżej nam do Kartezjusza, niż Singera. Co musi się stać, by proces ten przyspieszyć?

Krajobraz po jesiennej bitwie parlamentarnej wygląda następująco: Prawo i Sprawiedliwość schowało projekt do szuflady, prawdopodobnie z obawy o rozpad koalicji oraz protesty rolników. Opozycja, nie mając tak naprawdę pojęcia o ochronie zwierząt, przejęła po prostu hasła z „piątki” i na nich oparła swoją taktykę, polegającą głównie na domaganiu się od Jarosława Kaczyńskiego kontynuowania prac nad projektem nowelizacji ustawy. Organizacje społeczne, które walczą o dobrostan zwierząt, zachowały się typowo dla ludzi emocjonalnie przywiązanych do tematu: najpierw nieufnie badały teren, następnie rzuciły się z nadzieją, entuzjazmem do promowania projektu, a po jego wycofaniu złapały się brzytwy, to jest obietnicy kolejnego projektu.

Wygrali rolnicy i właściciele ferm futrzarskich, którzy zachowali swoje przywileje, a jednocześnie pokazali smutny obraz polskiego społeczeństwa – że wciąż ludzi myślących o zwierzętach przedmiotowo jest więcej, niż tych, dla których pies, kot czy krowa to istoty żyjące, mające swoje prawa.

Przegrały, jak zwykle, zwierzęta.

Dlaczego tak się dzieje? Jak to możliwe, że pomimo tak ogromnego skoku naukowego wciąż mentalnie tkwimy w XIX-wiecznym przekonaniu, że zwierzęta to de facto maszyny; przedmioty, które co najwyżej służyć nam mogą za obiekt sympatii, ale nie dostrzegamy w nich samoistnej, świadomej istoty o własnych potrzebach, celach i marzeniach?

Medycyna weterynaryjna ze sztuki polegającej w głównej mierze na podawaniu ziół królewskim koniom doszła do momentu, w którym wysoko wyspecjalizowani lekarze przeszczepiają organy, wszczepiają implanty, wykonują inne, tak podobne do medycyny ludzkiej operacje. Już nie tylko lokalny weterynarz ocenia stan ukochanego psa – normą stają się wizyty u kardiologów, ortopedów, czy neurologów.

Targowanie życiem w XXI wieku

Coraz więcej wiemy o umysłach zwierząt. W żaden sposób nie da się już obronić teorii etycznych odwołujących się do prymatu człowieka nad zwierzęciem ze względu na posiadanie duszy. Wiemy (nie – domyślamy się), że zwierzęta czują, myślą, śnią, słowem – robią to, co my. Być może w ograniczonym zakresie, pewnie inaczej i co pewne – w innym, nieznanym nam języku. Ale czy nie oznacza to, że to my, ludzie, jesteśmy ułomni? W końcu pies jest w stanie zrozumieć nasze polecenia, słucha, wchodzi z nami w dialog. To my mamy problem z odczytaniem jego emocji i słów.

A pomimo wszystkich powyższych argumentów, faktów, wciąż nie mamy problemu z mordowaniem miliardów zwierząt na świecie, a wielu milionów w Polsce – co roku. Bijemy i głodzimy psy i koty, w ubojniach podrzynamy gardła i gazujemy, utrzymujemy ptaki w tłoku i chorobie po to, by zjeść jajecznicę albo kebaba. Strzelamy do pięknych, niewinnych zwierząt dla rozrywki.

„Piątka dla zwierząt” pokazała naszą ludzką hipokryzję jak w soczewce – i to po wszystkich stronach barykady. Debata nad projektem ustawy wyglądała jak targ niewolników – usiedli Władcy i kupczyli. Zakaz hodowli na futra? Pierwsi krzyczą – nie! Bo my tu zarabiamy. Inni – OK! Ale bez przesady z tym zamykaniem tak prędko, nie można się spieszyć. A najlepiej, gdyby wyłączyć króliki, bo ciężko ustalić, ile ich jest, nie utrudniajmy. Wolność psów wyceniono na 5 metrów albo 10m2, a debata nie toczyła się bynajmniej nad tym, czy pies w ogóle powinien znajdować się na łańcuchu, czy też nie, a właśnie nad przestrzenią jego więzienia.

To wszystko przy górnolotnych oświadczeniach o „miłości do braci mniejszych” oraz dbania o ich los. Jak gdyby w ogóle nie rozumiano sensu zdania, że „zwierzę to istota żyjąca, odczuwająca cierpienie”.

Słowa, które znaczą

W tych sześciu słowach kryje się klucz do zmiany paradygmatu myślenia o zwierzętach w Polsce. Olga Tokarczuk w swoich dziełach wspomina o cesze wykraczającej poza empatię – o wglądzie. By zrozumieć i wiedzieć, jak zapewnić zwierzętom stan optymalny dla nich samych, nie wolno zaczynać, a potem toczyć dyskusji myśląc po „człowieczemu”.

Relację zwierzę-człowiek można wyobrazić sobie jako suwak. Przesunięcie go w stronę zwierząt, oznacza ograniczenie dla ludzi i na odwrót. Sztuką jest znalezienie tzw. „złotego środka”, gdzie interesy jednych i drugich są wyważone i obie obiektywnie posiadają wystarczający komfort. Dziś problem polega na tym, że w wyobraźni większości ludzi suwak znajduje się pośrodku. A tak z pewnością nie jest, bowiem o ile pewne negocjacje co do pomniejszych praw i obowiązków są możliwe, o tyle kwestie podstawowe, jak życie, zdrowie oraz warunki bytowania to kwestie zero-jedynkowe. Nie da się „trochę żyć”.

Dlaczego tego nie rozumiemy? Właśnie ze względu na brak empatii, czy szerzej wglądu. O ile osoby LGBTQ+, czy czarnoskórzy niewolnicy mogli sami wyrażać swoje emocje, potrzeby, racje i żądania, to zwierzęta takiej możliwości nie posiadają. Nie są w stanie zorganizować protestu pod Sejmem, napisać obraźliwych haseł na transparentach, rzucić ludzkiego truchła na środek ulicy, nie podpalą opon i nie odmówią wykonywania obowiązków.

Ludzie muszą się samoograniczyć, zatrzymać, zastanowić, uruchomić te wyjątkowe, ponadinstynktowne układy w mózgu.

Dobrze obrazuje to dyskusja dotycząca Rzecznika Ochrony Zwierząt oraz zakresu kompetensji organizacji społecznych interweniujących w przypadku znęcania się nad zwierzętami. Dla większości ludzi prawo do nienaruszalności mieszkania jest ważniejsza, niż prawo zwierzęcia do przeżycia. Powołanie urzędu, którego zadaniem byłoby chronienie interesu zwierząt jest nie do pomyślenia, bo zakłada, że zwierzęta w ogóle jakieś interesy posiadają!

Podobnie sama ustawa o ochronie zwierząt w artykule dotyczącym możliwości uśmiercania zwierząt wskazuje, jaka nie miłość, a egoizm kierował ustawodawcą. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że o ile domowego przyjaciela rodziny możemy uśmiercić wyłącznie u weterynarza przeprowadzając profesjonalny zabieg, to już sarnę w lesie możemy napchać kulami dla lepszego samopoczucia?

Tylko nasze własne samoograniczenie ma szansę zmienić los zwierząt w praktyce. Bo ostatecznie to w parlamencie kilkuset wybrańców Narodu decyduje o wszystkich kwestiach naszego i zwierzęcego życia.

Zatem należałoby głosować na partie, które prezentują program dający nadzieję na realizację powyższych rozważań. Posiadający postulaty sugerujące „zwierzęco-centryczne” myślenie. Ale nie robimy tego, ponieważ odsuwając od siebie wyzwanie wglądu nawet w los naszych osobistych podopiecznych, wybieramy partię ze względu na program dotyczący przede wszystkim nas samych.

500 PLN dodatku dla dziecka lub 100 PLN kosztów miesięcznie na obowiązkowe ubezpieczenie psa. Taki to dylemat.

Nie złością, a czułością i rozumem zło zwalczaj

Empatia lub wręcz Tokarczukowski „wgląd”. Na tym powinny się skupić organizacje społeczne, to jest zadanie dla systemu edukacji, dla dziennikarzy, ludzi dobrej woli. Jeśli zrozumiemy wielkość, prawdziwość i ciężar moralny zdania „zwierzę to istota żyjąca, odczuwająca cierpienie” (możemy już dodać do tego „myśląca”), wtedy dyskusja o zakresie ograniczenia hodowli, myślistwa czy łańcucha staną się proste i oczywiste.

Zatem nie twórzmy petycji do zobojętniałych władz, dotyczących pojedynczych zmian w prawie, przestańmy tracić energię na lobbowanie wśród osób, które nie mają za grosz empatii w sercu.

Piszmy książki o zwierzętach. Róbmy promocje ich umiejętności, wartości, niezwykłej natury. Promujmy empatię i wgląd w atykułach i wywiadach. Uczmy nasze dzieci. Wywierajmy presję ekonomiczną i społeczną na firmy, które empatii uczą się od nas. Głosujmy na ludzi, którzy reprezentują zwierzęta.

Szerzmy czułość.

Czy jesteśmy w stanie to zrobić?

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.

Discover more from Zielone Wiadomości

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading