KRUS solą w oku mieszczucha
Hasło „reforma KRUS” pełni dziś w polskiej polityce podobną rolę, jaką co najmniej do końca lat 90. pełniła „prywatyzacja”. Tak jak wówczas prywatyzacja była postrzegana przez znaczną większość sceny politycznej jako proces dobry sam w sobie, przybliżający Polskę do Zachodu, tak teraz jako konieczność traktowana jest reforma KRUS. Czy rzeczywiście jest ona niezbędna? A jeśli tak, to czy w takiej formie, w jakiej najczęściej się o niej mówi?
Podstawowe fakty
KRUS, czyli Kasa Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego, jest instytucją państwową odpowiedzialną za ubezpieczenie społeczne rolników i członków ich rodzin. Z KRUS wypłacane są zarówno ubezpieczenia emerytalno-rentowe dla rolników (finansowane w przeważającej części z dotacji budżetowej, uzupełnionej dochodami ze składek ubezpieczonych rolników) oraz ubezpieczenia, wypadkowe, chorobowe i macierzyńskie (finansowane ze składek). Rolnicy ubezpieczeni w KRUS są objęci innym rozwiązaniami niż pracownicy odprowadzający swoje składki do ZUS. Ubezpieczeni w ZUS odprowadzają każdego miesiąca 19,52% przychodu uzyskanego z tytułu zatrudnienia w ramach stosunku pracy na ubezpieczenie emerytalne, 8% na rentowe, 2,45% na chorobowe, od 0,67% do 3,86% na wypadkowe, 9% na zdrowotne, 0,1% na Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Dodatkowo 2,45% podstawy wymiaru składek na ubezpieczenia emerytalne i rentowe stanowi składka na Fundusz Pracy. Gdy porównamy wysokość składek dla ubezpieczonych w ZUS z tymi ubezpieczonymi w KRUS, nie dziwi, że KRUS stał się solą w oku mieszczucha.
Składka dla rolników ubezpieczonych w KRUS nie jest naliczana procentowo od uzyskanego przychodu. Zamiast tego rolnicy uiszczają z góry ustaloną kwotę, której wysokość zależy od wielkości posiadanego gospodarstwa. Ponadto w KRUS składka odprowadzana jest co kwartał, a nie co miesiąc. Rolnicy posiadający najmniejsze gospodarstwa (do 50 ha) płacą podstawową składkę miesięczną w wysokości 80 zł (kwartalnie 240 zł), do tego dochodzi składka na ubezpieczenia wypadkowe, chorobowe i macierzyńskie w wysokości 42 zł miesięcznie (126 zł kwartalnie), co łącznie daje 366 zł na jednego ubezpieczonego na kwartał. Z kolei rolnicy dysponujący największymi gospodarstwami (ponad 300 ha), płacą kwartalnie 1518 zł. KRUS jest atrakcyjną opcją także dla osób, które oprócz prowadzenia gospodarstwa rolnego mają pozarolniczą działalność gospodarczą. Np. w przypadku rolników-przedsiębiorców z gospodarstwami do 50 ha kwartalna składka wynosi 606 zł, a ich odpowiednicy z gospodarstwami powyżej 300 ha odprowadzają co trzy miesiące 1758 zł.
Wypada w tym miejscu zapytać: czemu służy KRUS? Dlaczego rolnicy podlegają preferencyjnym warunkom ubezpieczenia społecznego? Ilekroć w mediach pojawia się kwestia deficytu finansów publicznych czy niewydolnego systemu emerytalnego, część polityków oszczędności chce szukać właśnie w KRUS, dziś bowiem budżet musi do KRUS dopłacać (w roku obecnym będzie to 15,9 mld zł).
Skąd wziął się KRUS
Rolnicze ubezpieczenia społeczne wywodzą się z okresu Polski Ludowej. Tuż po II wojnie światowej ubezpieczeniami objęto ludność pracującą w państwowych gospodarstwach rolnych, a w 1962 r. także ich rodziny. Ideologicznie motywowana niechęć ówczesnych władz do własności prywatnej, powodowała, że ubezpieczeniem nie była objęta ludność pracująca w gospodarstwach prywatnych. Od lat 60. władze usiłowały jednak jakoś rozwiązać zabezpieczenie na starość dla tej części ludności, tym bardziej, że kolektywizację rolnictwa przyhamowano. W zamian za przekazanie gospodarstwa na własność państwu gwarantowano świadczenia emerytalne ich właścicielom. Nie było to jednak rozwiązanie kompleksowe. Dopiero ustawa z 1977 r. przewidywała zapewnienie rent i emerytur także tym rolnikom, którzy swoje gospodarstwa przekazali następcom. Zaś dopiero dzięki kolejnej ustawie z 1982 r., będącej efektem negocjacji między rządem a Solidarnością Rolników Indywidualnych, objęto ubezpieczeniem małżonków rolników oraz domowników, zrównano najniższe najniższe renty i emerytury rolników z wysokością najniższych świadczeń pracowniczych oraz wprowadzono coroczną waloryzację składek i świadczeń.
Historia rolniczych ubezpieczeń społecznych w Polsce jest więc skomplikowana. Nie jest tak, że rolnicy byli pupilkami władz PRL i dostali je w prezencie – powszechne ubezpieczenia dla rolników i ich rodzin pojawiły się późno i były w dużym stopniu zdobyczą opozycji. Rozbudowy systemu dokonano po przemianach Okrągłego Stołu, m.in. powołano do życia KRUS, a uzyskanie pełnego świadczenia uzależniono nie od zbycia gospodarstwa, ale od zaprzestania działalności rolniczej. Podobne do KRUS systemy funkcjonują w sześciu krajach Europy Zachodniej (Austria, Finlandia, Francja, Niemcy, Grecja, Luksemburg) i żaden z nich nie ostałby się bez zaangażowania finansowego państwa. Nawiasem mówiąc, do fińskiej ubezpieczalni rolniczej przypisani zostali także artyści i naukowcy, których tryb pracy nie mieści się w tradycyjnym modelu ośmiogodzinnego dnia pracy od 8.00 do 16.00. W Polsce te grupy zawodowe również rozważa się jako potencjalne źródło budżetowych oszczędności.
Reforma na pół gwizdka
Preferencyjne zasady oskładkowania i wypłacania świadczeń rolnikom i ich rodzinom mają służyć niwelowaniu dysproporcji rozwojowych między miastem a wsią i uczynieniu produkcji rolnej bardziej opłacalną. Niestety w dyskusjach nad przyszłością KRUS i jego ewentualną reformą, pomija się ten aspekt, podobnie jak nie zadaje się pytania o to, czy KRUS służy niwelowaniu nierówności społecznych między mieszkańcami wsi? Reforma KRUS postrzegana jest tylko i wyłącznie w kategoriach ewentualnej oszczędności budżetowej. Rolnicy, podobnie jak górnicy, mundurowi czy artyści, są uznawani za grupę zawodową, której przyznano niesprawiedliwe w stosunku do reszty społeczeństwa przywileje. W oczach niechętnych KRUS polityków i mieszczuchów, zachęcających ich do dobrania się rolnikom do skóry, tylko Polskie Stronnictwo Ludowe, jak na złość będące koalicyjną partią agrarną, która broni rozwiązań korzystnych dla swojego elektoratu, stoi na przeszkodzie zreformowaniu KRUS. Mimo to Platforma Obywatelska zapowiada, że po wakacjach „weźmie się” za rolnicze ubezpieczenia.
Na czym owa reforma, którą – gdyby nie ludowcy – przeprowadziłby rząd Donalda Tuska, miałaby polegać? Człowiek, który w obozie premiera w największym stopniu usposabia myślenie strategiczne, czyli Michał Boni, tłumaczył, że reforma nie miałaby służyć uzyskaniu bieżących oszczędności budżetowych, ale w perspektywie najbliższych lat włączać kolejne grupy rolników do uczestnictwa w systemie ubezpieczeniowym. Rolnicy zostaliby objęci podatkiem dochodowym (obecnie płacą podatek rolny, naliczany od posiadanej powierzchni gruntów), dzięki czemu również mogliby płacić składki naliczane procentowo od uzyskiwanego przychodu. W ten sposób zamożniejsi rolnicy, którzy w okresie całej swojej aktywności zawodowej opłaciliby składki wystarczające na sfinansowanie własnych świadczeń, mieliby otrzymywać wyższe emerytury.
Uzależnienie wysokości składki od uzyskiwanego dochodu jest rozwiązaniem progresywnym. Przyznać trzeba, że Polska wieś w ostatnich latach, także dzięki akcesji do Unii Europejskiej, zdaje się dynamicznie rozwijać. Z tego punktu widzenia rzeczywiście nie ma powodu, dla którego zamożniejsi rolnicy, dysponujący dużymi gospodarstwami z nowoczesnymi maszynami, z których czerpią wysokie dochody, mieliby być uprzywilejowani względem rzeszy mieszkańców miast, którym nie powodzi się tak różowo, a de facto także względem mniej zamożnych mieszkańców wsi. Tajemnicą poliszynela jest też fakt, że KRUS pozwala „obejść” ZUS i płacić znacznie niższe składki – swoją zaradnością w tym względzie chwali się np. pisarz i prawicowy publicysta Rafał Ziemkiewicz, który wykupił 1 ha ziemi i odprowadza składki do KRUS. Trudno powiedzieć jak duża jest grupa podobnych „rolników z Marszałkowskiej”.
Czy warto bronić KRUS?
Należy jednak pamiętać, że przytłaczająca większość rolników (98%) posiada gospodarstwa, które kwalifikują ich do najniższego progu składek. W efekcie przeciętna emerytura w ZUS jest ponad dwukrotnie wyższa niż w KRUS (np. w II kwartale 2010 r. ta pierwsza wyniosła 1766 zł, a ta druga 845 zł brutto). Aby zapewnić sobie godną starość w obecnym systemie, rolnicy i tak zmuszeni są odkładać część swoich dochodów – o czym krytycy rolniczych „przywilejów” zdają się zapominać. Pod uwagę trzeba wziąć także wyraźnie większe zagrożenie ubóstwem na wsi niż w mieście – w 2011 r., jak podaje GUS, poniżej minimum egzystencji żyło 10,9% mieszkańców wsi i 4,2% miast, a poniżej relatywnej granicy ubóstwa odpowiednio 25% i 11,5%. Zatem dysproporcje między miastem a wsią pozostają znaczne.
A jak radzi sobie KRUS z wyrównywaniem szans mieszkańców wsi? Nie bez kozery neoliberalny ekonomista, Robert Gwiazdowski, uznał, że zamiast likwidować KRUS powinniśmy zlikwidować ZUS i… rozciągnąć KRUS na wszystkich ubezpieczonych. Byłoby to rozwiązanie korzystne dla najbardziej zamożnych, którzy nie płaciliby składek proporcjonalnie do uzyskiwanych przychodów, ale odprowadzaliby co miesiąc kwoty niewiele większe niż osoby o najniższych poborach. Tak obecnie wygląda sytuacja w KRUS, więc w pierwszej kolejności jest on korzystny dla zamożnych rolników i ich rodzin. Gdyby rozciągnąć KRUS na wszystkich ubezpieczonych, wysokość emerytury byłaby zbliżona dla wszystkich, choć głodowa, ale pamiętajmy, że przecież osoby zamożne mają jeszcze rozmaite oszczędności… Sam pomysłodawca nie widzi jednak w tym problemu, twierdzi, że emerytura ma uchronić przed śmiercią głodową lub pod mostem, a nie gwarantować bezpieczną starość.
W stronę autentycznej reformy
Propozycja Gwiazdowskiego, o ironio, może służyć jednak jako punkt wyjścia do wypracowania bardziej sprawiedliwego społecznie systemu emerytalnego niż obecny. Emerytura obywatelska, finansowana z bardziej progresywnych niż obecnie podatków, a nie składek, wypłacana z budżetu państwa, przynależna każdemu z racji obywatelstwa, bez względu na liczbę przepracowanych lat, wydaje się być optymalnym systemem dla zapewnienia wszystkim osobom w wieku starczym zabezpieczenia społecznego. Odejście od finansowania emerytur ze składek na rzecz wypłacania ich z budżetu można połączyć także z przeprowadzeniem ekologicznej reformy podatkowej, która w odniesieniu do rolnictwa miałaby za cel wspieranie gospodarstw produkujących ekologicznie zdrową żywność wysokiej jakości.
Oczywiście takie zabezpieczenie również nie pozwałoby na „emeryturę pod palmami”, którą Otwarte Fundusze Emerytalne obiecywały nam przy okazji reformy emerytalnej Buzka. Wysokość emerytury mogłaby być wyższa dzięki opłacalnym dobrowolnie dodatkowym składkom, czy też po prostu dzięki czynionym na własną rękę oszczędnościom na starość. Biorąc pod uwagę, że rośnie sprzeciw wobec OFE – o konieczności ich likwidacji mówiła Jolanta Fedak z PSL, gdy była ministrem pracy, coraz śmielej ten postulat podnosi Sojusz Lewicy Demokratycznej, a podobno także Platforma jest w tym względzie podzielona – być może mamy w końcu szansę na poważną debatę o systemie emerytalnym. Wówczas zamiast mówić o reformie KRUS, postawimy sobie za cel budowę nowego systemu, stabilnego i gwarantującego godną jesień życia wszystkim.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.