Rozmowy o środkach i celach
W dniach 15-16 czerwca odbył się w Warszawie II Kongres Edukacji Polskiej zorganizowany przez Instytut Badań Edukacyjnych. Wzięło w nim udział ponad 1500 zaproszonych osób, w tym przedstawiciele ministerstwa edukacji, nauki, pracy i rozwoju regionalnego. Na 12 sesjach tematycznych i 2 plenarnych dyskutowano m.in. o nierównościach edukacyjnych, edukacji przedszkolnej i o prestiżu nauczyciela.
Pozornie kongres niczym nie powinien nas zaskoczyć. Trudno spodziewać się po zaproszonych przedstawicielach władzy, że będą mówić w innym tonie niż pochwała sukcesów polskiej edukacji. Słuchając wystąpień ministrów na sesji plenarnej w pierwszym dniu kongresu, rzeczywiście można było odnieść podobne wrażenie. Kongres był więc z jednej strony przewidywalny (i w tej przewidywalności śmiertelnie nudny), z drugiej strony pozytywnie zaskoczył.
Pan Rynek Pracy
Najpierw jednak o nudzie. Trudno mówić o edukacji, nie używając haseł i ogólników. Pewne hasła i ogólniki po jakimś czasie przestają jednak cokolwiek znaczyć. Takim beztreściowym hasłem była odmieniana przez wszystkie przypadki „współpraca między szkołami a rynkiem pracy”. Nie ma oczywiście nic złego we współpracy między szkołami a rynkiem pracy. Banalne jest stwierdzenie, że szkoła przygotowuje do życia, w tym do pracy w zawodzie. Problem pojawia się wówczas, gdy próbuje się nadać treść temu hasłu.
Co bowiem usłyszeliśmy na kongresie? Mowa była o doradztwie zawodowym na poziomie przedszkoli, podstawówek i szkół gimnazjalnych, o współpracy między uczelniami wyższymi a bankami ułatwiającymi studentom dostęp do kredytów (Min. Pracy i Polityki Społecznej), o ograniczeniu kształcenia ogólnoakademickiego i nadaniu uczelniom wyższym profilu praktycznego (Min. Nauki i Szkolnictwa Wyższego), o doskonaleniu testów egzaminacyjnych, które mają sprawdzać umiejętności myślenia (Min. Edukacji Narodowej), wreszcie, o kształceniu umiejętności przydatnych pracodawcom na lekcjach języka polskiego i historii (Min. Rozwoju Regionalnego). Wszystkie te propozycje pozwalają wątpić w sukces edukacyjny polskich ministrów.
Absurdy myślenia przedstawicieli władzy nie powinny nam jednak zasłonić faktu, że diagnoza problemu jest słuszna. Rzeczywiście, istnieje problem, w jaki sposób umiejętności zdobyte w szkole i na studiach wyższych przekładają się następnie na szanse zatrudnienia. Rozwiązaniem nie jest jednak ani zachęcanie polskich studentów do zadłużania się (sic!), ani doradztwo zawodowe na poziomie przedszkoli (sic!).
Umiejętność rozwiązywania problemów…
Tutaj pierwsze pozytywne zaskoczenie: coś zmieniło się w myśleniu o polskiej edukacji, skoro dyrektor Instytutu Badań Edukacyjnych, Michał Fedorowicz przyznaje, że nie możemy fetyszyzować żądań polskich pracodawców. Wielu pracodawców nie wie bowiem, jakich kompetencji ludzkich brakuje w ich przedsiębiorstwach. Czego zatem rzeczywiście brak absolwentom polskich szkół? Przede wszystkim umiejętności samoorganizacji, kompetencji komunikacyjnych i umiejętności rozwiązywania problemów. Polski uczeń nie potrafi współpracować i krytycznie myśleć.
Kłopot pojawia się oczywiście tam, gdzie próbuje się wskazać możliwe drogi rozwiązania problemu. Fedorowicz wprost pytał się na zakończenie kongresu, co stoi na przeszkodzie, aby uczyć umiejętności pracy w grupach i umiejętności rozwiązywania problemów. I tu docieramy do kwestii, która podczas kongresu nie była poruszana…
Dobrze, że toczy się dyskusja na temat celów polskiej oświaty. Gorzej, gdy zgoda co do celów edukacyjnych nie stoi w parze z podejmowanymi do realizacji tych celów środkami. Weźmy przykład Warszawy. Nie da się uczyć umiejętności współpracy, gdy rozporządzeniem Biura Finansowania Oświaty zwiększa się liczbę uczniów w klasie do ponad 30 osób. Nie da się uczyć umiejętności rozwiązywania problemów, gdy o sukcesie lub porażce ucznia i szkoły decyduje to, czy uczeń poprawnie zakreślił rozwiązanie na teście. Nie da się uczyć umiejętności miękkich, jeżeli tnie się dodatkowe godziny zajęć w szkołach. Myślmy więc globalnie, ale dobrze byłoby, gdyby te rozważania przekładały się na praktykę władzy i decyzje finansowe.
Drogi segregacji
Drugie pozytywne zaskoczenie wiąże się z faktem, że po raz pierwszy na kongresie pojawiła się problematyka równościowa i społeczna (nota bene, na panelu prowadzonym przez członka Zielonych, Przemysława Sadurę). Od kilku lat mamy w Polsce poważny problem ze zwiększeniem się nierówności w edukacji. O ile jeszcze w małych miastach selekcja edukacyjna jest na niskim poziomie, o tyle w miastach powyżej 100 tys. mieszkańców zaczyna to być poważny problem. O ile w tych pierwszych selekcja edukacyjna dokonuje się na poziomie egzaminów licealnych, o tyle w dużych miastach dzieci selekcjonuje się już w wieku 12 lat – nie jest to ani sprawiedliwe, ani racjonalne.
Okazuje się zatem, że mamy w Polsce dwa równoległe i spontanicznie kształtujące się systemy edukacyjne: wysokoselektywny z progiem selekcji na poziomie 12 lat w dużych miastach i niskoselektywny z wiekiem selekcji 16 lat w miastach małych. Nierówności edukacyjne narastają i jest to poważny problem, bo grozi nam utratą spójności społecznej, na co gorąco zwracał uwagę w wystąpieniu zamykającym kongres Fedorowicz. Warto byłoby, żeby w Polsce rozpoczęła się chociaż dyskusja na ten temat, żeby przeprowadzono bilans zysków i strat. Dobrym asumptem jest tu dyskusja, która rozpoczęła się podczas kongresu.
Jeżeli nie chcemy zatem rozmawiać o edukacji na poziomie doradztwa zawodowego dla przedszkolaków i nabywania umiejętności potrzebnych pracodawcom na lekcjach… języka polskiego, to warto wrócić do sprawdzonych haseł równości i sprawiedliwości. Należy wrócić do idei wyrównywania szans. Tylko wtedy możemy sensownie rozmawiać o edukacji.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.