Mierzyć co trzeba
Czy miarą naszej jakości życia powinien być wskaźnik wzrostu wyprodukowanych w gospodarce dóbr i usług? A jeśli nie, to czym go zastąpić?
Brytyjska Fundacja Nowej Ekonomii postanowiła zaproponować alternatywę.
Pomysłów na odejście od prymatu wzrostu Produktu Krajowego Brutto (PKB) w ostatnich latach – szczególnie w obliczu skutków globalnego kryzysu ekonomicznego – nie brakowało.
Nowe alternatywy
Jedną z najbardziej znanych prób była ta, podjęta przez zainicjowaną przez ówczesnego prezydenta Francji, Nicolasa Sarkozy’ego, specjalną komisję pod przewodem laureata ekonomicznego Nobla, Josepha Stiglitza.
Aktualnie dopracowywaną koncepcją są Cele Zrównoważonego Rozwoju (Sustainable Development Goals – SDGs), mające zastąpić Milenijne Cele Rozwoju jako miernik postępu w walce z nędzą, wykluczeniem społecznym i dewastacją przyrody.
Wspomnieć tu również warto o latynoamerykańskiej koncepcji buen vivir, wpisanej w konstytucje Ekwadoru i Boliwii, odchodzącej od sztywnych wskaźników w stronę szeroko pojętej dbałości o sprawiedliwość społeczną i ekologiczną.
Kiepski drogowskaz
Na co te próby? Nie jest tajemnicą, że wzrost PKB od dawna daje nam jedynie ogólne spojrzenie na stan gospodarki – nie mówiąc już o jakości życia czy stanie środowiska. Obserwowano już okresy wzrostu gospodarczego, któremu np. nie towarzyszył wzrost zatrudnienia.
W ostatnich latach okazało się, że nawet gdy korelacja się pojawia, to często nowe miejsca pracy znajdujemy w sektorze niskopłatnej, niestabilnej, prekaryjnej pracy.
Mimo pewnych postępów możliwość trwałego oddzielenia wzrostu PKB od wzrostu poziomów emisji gazów cieplarnianych nadal pozostaje przedmiotem niemałych sporów w środowiskach ekopolitycznych.
Wszystko to sprawia, że pojawia się chęć lepszych od dotychczasowego mierników postępu. Mierników, których wybór nie jest pozbawiony znaczenia – wszak to one pobudzają naszą wyobraźnię i kierują podejmowanymi przez polityków działaniami.
W efekcie wiary w teorię automatycznego przekładania się wzrostu gospodarczego na dobrobyt zaniedbaliśmy – przynajmniej zdaniem badaczek i badaczy z New Economics Foundation (NEF) – wiele celów społecznych i ekologicznych.
Próby naprawienia tego stanu rzeczy kończą się często szczytnymi, ale kompletnie nieczytelnymi dla szerszej widowni próbami zastąpienia jednego miernika kilkudziesięcioma, a nawet paroma setkami najróżniejszych, szczegółowych wskaźników.
Nowe filary
Jak znaleźć złoty środek między tymi dwiema tendencjami? Próbę znajdziemy w jednej z najnowszych publikacji NEF zatytułowanej „Five Headline Indictors of National Success”.
Jak widać już w samym tytule propozycja obejmuje wybór pięciu najważniejszych wskaźników jakości życia i stanu środowiska, które mają nam dać lepszy ogląd naszej sytuacji i pozwolić nam realizować bardziej progresywną politykę.
– Nie mówmy tylko o stopie zatrudnienia, ale o odsetku, jaki stanowią umowy, za które da się spokojnie wyżyć – apelują badaczki i badacze NEF. – Sprawdźmy, jak w skali 1-10 oceniamy swoją jakość życia, dodajmy do tego skalę redukcji emisji gazów cieplarnianych, nie zapomnijmy o mierzeniu nierówności społecznych oraz ilości przedwczesnych zgonów, których można było uniknąć przy poprawie jakości ochrony zdrowia i… voila!
Pytania i wątpliwości
Proste? Z jednej strony tak – wszak nie jest tajemnicą, że nie każda praca zapewni nam godziwe warunki życia, a nawet porządne zarobki nie przełożą się automatycznie na poziom zadowolenia z życia.
Po zawartych w książce „Duch równości” badaniach wiemy również, że nawet gdy zarabiamy niemało, a społeczeństwo pozostaje rozwarstwione, to nasza jakość życia może być niższa, niż gdyby było ono bardziej egalitarne.
Z drugiej strony nie da się ukryć, że z odejściem od fetysza wzrostu PKB wiąże się pewne wyzwanie. Urzędy statystyczne na całym świecie musiałyby przeznaczać więcej zasobów na regularne pozyskiwanie wspomnianych powyżej danych.
Część wspomnianych przed chwilą wskaźników nadal nie cieszy się na tle „twardego” PKB estymą. Najbardziej jaskrawym przykładem jest subiektywny wskaźnik jakości życia. Choć powoli zdobywa on wśród statystyków uznanie, to jednak jego wspomniana „subiektywność” utrudnia mu przybranie na znaczeniu.
Lepsza polityka
Może zatem to skutki przejścia na pięć kluczowych wskaźników – jakości zatrudnienia, jakości życia, emisji gazów cieplarnianych, skali nierówności oraz stanu zdrowia publicznego – będą bardziej przekonujące dla opinii publicznej?
Zdaniem NEF skupianie się na poprawie tychże wskaźników będzie miało zupełnie inny charakter niż pompowanie PKB. Bardziej cenione będą przemyślane interwencje, najlepiej poprawiające sytuację w więcej niż jednym sektorze.
Do takich interwencji mogą należeć np. ambitne programy termomodernizacyjne, jednocześnie wspierające walkę ze zmianami klimatu jak i poprawiające stan zdrowia osób, do tej pory doświadczających ubóstwa energetycznego.
Niższe rachunki za energię to więcej dochodu rozporządzalnego, szansa na mniejsze nierówności społeczne i na godne miejsca pracy.
Podobne przykłady można mnożyć – co zresztą twórczynie i twórcy publikacji NEF czynią. Lepszy transport zbiorowy, skutkujący lepszym powietrzem i mniejszą ilością chorób krążenia. Wzmacnianie związków zawodowych, co przyczynić się ma do poprawy pozycji negocjacyjnej pracownic i pracowników. Odchodzenie od dotowania paliw kopalnych. Lepszy system podatkowy i zmniejszanie nierówności płacowych w przedsiębiorstwach…
Nowe horyzonty
Wszystkie, wspomniane przed chwilą postulaty stają się politycznymi priorytetami, kiedy zmieniamy punkt odniesienia. Kiedy naszą busolą staje się nie rosnąca produkcja, ale sprawiedliwość społeczna i ekologiczna, stają się one ważnymi celami, a nie jedynie miłymi dodatkami.
Celami, które – co warto zauważyć – są ze sobą wzajemnie powiązane. Dzięki temu uciekamy od fałszywej alternatywy „ludzie albo środowisko”.
Choćby z tego powodu warto nad pomysłami Fundacji Nowej Ekonomii poważnie się zastanowić.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.