Kolor pokonany
Ten, który przytrzymuje kogoś w błocie, żeby
go poniżyć, sam musi w tym błocie stanąć.
Przysłowie ludu Igbo
Od młodości każdy z nas jest programowany. Oczywista jest konstatacja, że budulec społeczny i kulturowy naszego jestestwa utrwalany jest przez rodziców i przez bliższe lub dalsze otoczenie naszego życia. Wyobraźmy sobie, że od młodości całe otoczenie zewnętrzne wmawia nam, że nie nadajemy się do niczego, jesteśmy głupi, a nasz potencjał pozwala nam co najwyżej na proste prace fizyczne. Nietrudno wyobrazić sobie, jakim bylibyśmy społeczeństwem, gdybyśmy byli modelowani według takich komunikatów – pełni kompleksów, bez wiary we własne możliwości.
Wyobraźmy sobie cały kontynent powalony na kolana, wyprany z historii, którego mieszkańców sprowadzono do roli pariasów w światowym układzie narodów i ras. Nie sposób nie słyszeć dominujących w polskich mediach frazesów o potrzebie „rekolonizacji” Afryki. W szkole darmo szukać wiedzy o afrykańskiej historii przedkolonialnej. Niewiele też wiemy o osiągnięciach cywilizacji afrykańskiej. Jeśli słyszeliśmy co nieco o starożytnym Egipcie, to jest to maksymalnie „wybielony” obraz przekazywany przez hollywoodzkie kino. Nie ma w nim miejsca na Nubię, Kusz czy zachodnie królestwa afrykańskie, takie jak Ghana, Songhaj czy Benin. To rzutuje na potoczne postrzeganie kontynentu afrykańskiego i jego mieszkańców przez pryzmat wojen, niedorozwoju, biedy oraz powszechnego fatalizmu.
W Afryce duma jest towarem deficytowym. Jej mieszkańcom odebrano prawo do odczuwania jej w odniesieniu do przeszłości, a także do teraźniejszości. Z tego poniżenia dokonanego przez europocentryczne samoumiłowanie kolonizatorów zrodziła się silna potrzeba poszukiwania tożsamości, która zwróciłaby Afryce – a także poszczególnym nowo powstałym według europejskiej linijki narodom – twarz i honor. Przed laty powstawały liczne ruchy afrykańskie, z których chyba najmocniej utkwił w pamięci Afrykanów Kwame Nkrumah i jego panafrykanizm. Skutki tych idei widać było choćby niedawno na Mundialu, gdzie praktycznie cały kontynent złączył się i skupił swoje nadzieje na jedynej pozostającej ekipie z Afryki – na Czarnych Gwiazdach z Ghany.
Cały kontynent desperacko poszukuje własnej tożsamości, a w niej szansy na samorealizację oraz drogę do postępu. W międzyczasie zakompleksiony oraz pozbawiony wiary we własne możliwości lud wpada w defetyzm. Są oczywiście światełka w tunelu, jak Nelson Mandela, Ghana, Botswana czy nowa era twórczości filmowej w nigeryjskim zagłębiu filmowym Nollywood. Jednak wiele osób – i całych narodów – poddaje się uczuciu rezygnacji.
Oczywistym jest, że Europa jawi się jako ucieczka. I tu przybywają czarnoskórzy imigranci w poszukiwaniu nadziei, a często też własnej tożsamości i dumy. W Europie natrafiają na spiętrzenie stereotypów i niewiedzy, a co więcej na arogancję kulturowo-cywilizacyjną: „To nasz naród”, „To nasze osiągnięcia”, „To nasza cywilizacja”. A w niej nie ma miejsca dla czarnego, obcego. Zanieczyszcza to bowiem czystość „naszych osiągnięć”. Afrykę nauczono żyć w przekonaniu o własnej niższości i beznadziejności. Europa i każdy jej poszczególny narodowy element składowy żyje w przekonaniu o własnej wyższości oraz o dominującej roli jej kultury. Osiągnięcia poszczególnych jednostek tratowane są jako zasługi narodów i kontynentu: „Zobaczcie jacy jesteśmy wielcy – napisaliśmy Szekspira!”.
I oto bezkres absurdu naszego ego, które pozwala nam sobie przypisywać zasługi za osiągnięcia dawno zmarłych poetów i nieznanych nam odkrywców według kryteriów narodowych czy rasowych. Afrykanie muszą mierzyć się nie tylko z tym europocentrycznym zadęciem, ale też z poniżaniem własnej wartości przez przeciętnego Polaka, Europejczyka w oparciu o analogię. Pochodząc z „niższej” rasy (choć oczywiście „nie jestem rasistą”) oraz z cywilizacji i kultury, bez historii – poza tą napisaną przez kolonizatorów – Afrykanin korzysta jakoby z naszej „wspaniałomyślnej gościnności” i tym samym powinien być nam wdzięczny.
Pytanie musi paść: Za co ma nam dziękować? Każdemu z nas osobna? Gdzie nasza zasługa w tym, że urodziliśmy się w relatywnym bogactwie, a gdzie wina imigranta, że uciekł do Polski przed biedą? Oceniamy człowieka po pochodzeniu i po kolorze, a jednocześnie żyjemy w dziwnym przeświadczeniu, że z jakiegoś powodu nasza narodowość uprawnia nas do bycia lepiej traktowanym. Do odczuwania, że jesteśmy lepsi, bo jesteśmy Polakami. Na samym końcu tej spirali zastanawiamy się: jak to jest, że nielegalny imigrant ze Stadionu nie zasługuje na taki sam szacunek i prawo do godności i życia, co legalny „100-procentowy” Polak…
Ludzie jadą do Afryki, żeby potwierdzać przekonania, które już im się utrwaliły w głowie i tym samym nie są w stanie zauważyć tego, co stoi przed nimi.
Chinua Achebe
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.