ISSN 2657-9596
Fot. Alexas/Pixabay

Czy polskie państwo systemowo się wali?

Robert Suligowski
25/11/2019
Polskie państwo systemowo się wali. Staliśmy nad przepaścią, zrobiliśmy krok do przodu.
Robert Suligowski przygląda się zapaści polityki społecznej w Polsce i stawia diagnozę o upadku służb publicznych.
Barbarzyńca w zielonym ogrodzie

Świat się zmienia, a wraz z nim zmienia się polityka. To teza w równym stopniu banalna, co prawdziwa. Dogmatyczne dyskusje: liberalizm czy socjalizm donikąd już nie prowadzą. Są to dyskusje przebrzmiałe, przechodzimy do innej, nowej epoki, epoki poprzemysłowej. Emanacją tej zmiany jest Zielona Fala, która wzbiera zarówno w Europie, jak i na świecie. Zieloni dostrzegli to jako pierwsi  i dlatego szukają nowych odpowiedzi, dotyczących kształtów i kierunków przemian społeczno-gospodarczych – wychodząc z holistycznej wizji świata i miejsca człowieka w tym świecie, schodzą na niższe szczeble aktywności, redefiniując je na każdym poziomie.

Zieloni vs. Barbarzyńcy

Zieloni nie są socjalistami. Przyjęcie przez Zielonych wizji i instrumentarium pojęciowego jednej z grup politycznych prowadziłoby do zupełnego zatracenia przez ten ruch waloru wyjątkowości, który pozwala spójnie mówić o tym, co nas czeka w najbliższych dekadach. Pozwolę sobie przyjąć, że w najbliższych latach czeka nas fundamentalny spór dwóch nowych ruchów politycznych. Inne – albo zmienią narrację, albo będą stopniowo schodzić ze sceny. Ale nawet ta zmiana narracji nie da im tej wiarygodności, którą będą miały dwa nowe ruchy polityczne: zielony – holistyczny, bazujący jednak na wolności, prawach człowieka, ekologii i solidaryzmie społecznym, i kształtująca się jako kontra „Międzynarodówka Barbarzyńców” – szereg różnych, z pozoru niepowiązanych ze sobą politycznych ruchów, dla których wspólnym mianownikiem jest egoizm i bazowanie na niskich instynktach. Dla jasności: piszę tu o cynicznych liderach politycznych, nie o ich elektoracie.

Ta druga, oparta na wspomnianym egoizmie, negacji antropogenicznego charakteru zmian klimatu, nietolerancji, wykluczeniu i „ekskluzywności” (w przeciwieństwie do zielonej inkluzyjności) dopiero się formuje. Na razie ma wiele twarzy – Trumpa, Johnsona i Farage’a, Kaczyńskiego, Bolsonaro, Orbana, AFD, Le Pen i wielu innych, z których część dopiero zaczyna stawiać swoje pierwsze polityczne kroki. To jest również powrót do nacjonalizmów i militaryzmu, do bezwzględnego wykorzystywania środowiska dla własnych potrzeb. W przedziwny sposób wplatanie w język kierowany do grup marginalizowanych, z dolnych szczebli społeczeństwa, polityki de facto wymierzonej właśnie przeciw tym grupom, głuchej na ich interesy.

Moim zdaniem przez kolejne dekady oś politycznego sporu będzie się obracać wokół tego konfliktu. Zaostrzające się zmiany klimatu i pogarszające warunki życia, dostęp do wody i innych surowców, narastające fale migracji, będą ten spór zaostrzać. Konflikty zbrojne są w to wpisane niemal z definicji. To będzie klasyczna walka dobra ze złem, humanizmu z egoizmem.

Jestem tu pesymistą. Zwycięży egoizm – a za nim filozofia wykluczenia i niedopuszczania do swoich zasobów osób z zagrożonych terenów. To już widać, choćby na przykładzie głosowania establishmentu UE w sprawie ratowania uchodźców. To będzie jedna z linii pęknięcia aktualnej sceny politycznej (to pęknięcie już istnieje) – absolutnie nie będzie to wyłącznie pęknięcie na linii lewica/prawica czy liberalizm/centralizm (etatyzm). To raczej będą pęknięcia według fundamentalnie etycznych postaw. Ruch migracyjny będzie postępował z globalnego Południa na globalną Północ. Wśród imigrantów dominować będą osoby o światopoglądzie konserwatywnym, często związane z islamem. Tu widzę ogromne pole do współpracy pomiędzy dzisiejszymi konserwatystami a częścią Lewicy, którą najbardziej przerażać będzie wizja przyjęcia osób o bardziej tradycyjnym światopoglądzie. Zakładam, że duża część „wielkiego biznesu” będzie chciała ratować się przed koniecznym regulacyjnym podejściem. Dotyczy to w równym stopniu firm przemysłowych, jak i tych wydobywczych, ale także tych internetowych. W tym kontekście krytykowana współpraca Facebooka czy innych gigantów globalnego internetu z „korporacją Trumpa” nie może dziwić. Przerażenie Prezesa H&M, który twierdzi, że „ograniczanie konsumpcji to wielkie zagrożenie społeczne”, jest doskonałym przykładem tego, że nawet w progresywnych i świadomych ekologicznie społeczeństwach, takich jak Szwecja, pojęcie społecznej odpowiedzialności biznesu to na razie tylko unik przed prawdziwą odpowiedzialnością za losy globu.

Dlatego dalsze ścieranie się na temat koncepcji klasowych czy spór o Balcerowicza jest bez sensu. Należy budować wspólną narrację, przemawiającą do osób o światopoglądzie i liberalnym, i lewicowym, i centrowym, w tym także na przykład do progresywnych katolików. Punktem wyjściowym tej narracji mają być zielona diagnoza problemów, a następnie logiczne propozycje ich rozwiązania. Część z tych propozycji, przykładowo dekarbonizacja, „zero waste”, gospodarka obiegu zamkniętego, będzie trafiać do najszerszej części wolnościowego elektoratu.

Siłą rzeczy w ramach szeroko pojętego zielonego ruchu pojawiać się będą kwestie, co do których nie będzie jedności i będą one przedmiotem „frakcyjnych” dyskusji, konieczne okaże się zawieranie kompromisów. Takimi sprawami będzie choćby podejście do własności prywatnej czy kwestia koncernów. Część osób będzie postulować budowę systemów regulacyjnych. Część uzna, że najlepszą drogą jest jakaś forma upaństwowienia prywatnej własności. Ja osobiście zawsze będę przeciwnikiem wchodzenia przez państwo jako właściciela w gospodarkę. Będę natomiast zwolennikiem głębokiego wsparcia różnych struktur społecznych, spółdzielni, kooperatyw, struktur rzemieślniczych, i tym podobnych. Nie ma dziś jeszcze regulacji sprzyjających rozwojowi takich form, co z kolei blokuje oddolne działania, które w sposób uspołeczniony i ekologiczny mogłyby współtworzyć nową gospodarkę, opartą na zrównoważonym rozwoju, bardziej sprawiedliwym podziale dóbr i ograniczeniu konsumpcji nowych towarów poprzez powstawanie nowych form wytwórczości, jak np. upcykling, czy odbudowę usług naprawczych.

„Polityk – barbarzyńca jest istotą bazującą na najniższych instynktach, takich jak strach, zawiść, chciwość. Barbarzyńca ma w nosie systemowe rozwiązania, liberalne czy socjalne tu i teraz. Liczy się maksymalizacja zysków politycznych – po nas choćby potop. To nie jest żaden turboliberalizm, wbrew temu, co twierdzą niektórzy autorzy. Nie, to jest po prostu zło. W czystej postaci.”

Zmierzch klasycznego klasizmu

Tkwimy w sporze klasowym: robotnicy/chłopi/inteligencja/klasa średnia. Jest to w nas tak wyryte, że przestaliśmy dostrzegać gwałtownie zachodzące zmiany w strukturze społeczeństwa. Robotnicy, pracownicy handlu i usług zaczęli zarabiać coraz lepiej. Pensje w sektorze prywatnym od długiego czasu rosną. Pracownicy dyskontów czy robotnicy budowlani, niedawny prekariat, kiedyś bez szans na kredyt, jest dzisiaj mile widzianym klientem instytucji finansowych.

Podobnie w rolnictwie – mit upadającego gospodarza nie jest już prawdziwy. Rolnik, który utrzymał swoją ziemię i ją uprawia, m.in. dzięki wspólnej polityce rolnej, nie tylko zarabia na utrzymanie, ale jest właścicielem wymiernego majątku, który może być przedmiotem zabezpieczenia i daje szansę na pozyskanie kapitału inwestycyjnego. To, czego brakuje w rolnictwie, to systemowe wsparcie dla spółdzielni i kooperatyw (maksymalnie odformalizowanych) w zakresie produkcji (w tym parki maszynowe), przetwórstwa i zbytu płodów rolnych, produkcji i zbytu energii. Z maksymalnym wsparciem dla rolnictwa ekologicznego.

Po cichu powstaje nowy prekariat. Krytykowany z pozycji lewicowych „kapitał”, szczególnie ten większy, potraktował człowieka jak wartość, o którą należy dbać. Zarówno poprzez pensje, jak i poprzez poprawę warunków pracy czy poprzez socjalne benefity. Natomiast państwo traktuje swoich pracowników literalnie jako sługi – jak pan zwykł był traktować pańszczyźnianych chłopów. Przepełniona etosem i poczuciem misji służba państwu przy milczącej akceptacji społeczeństwa przekształca się w nowoczesne niewolnictwo. Przejawem tego traktowania jest sytuacja, w której w pełni świadomie od stycznia br. pensje minimalne szeregu grup zawodowych (nauczyciele, zawody medyczne, urzędnicy, pracownicy cywilni służb mundurowych, pracownicy sądów i prokuratur) chyba po raz pierwszy będą wynosić poniżej minimalnego wynagrodzenia. Nie dotyczy ich 2.600 złotych brutto płacy minimalnej, zaordynowanej przez Prezesa Kaczyńskiego? Otóż nie, bo ich pensje regulowane są odrębnymi przepisami. Młody nauczyciel czy fizjoterapeuta zarobi mniej, niż sprzątaczka po szkole, zatrudniona przez firmę zewnętrzną. Inspektor nadzoru budowlanego, lekarz powiatowej inspekcji weterynaryjnej, strażak, nauczyciel mianowany zarobią mniej, niż zatrudniony na okres próbny kasjer w dyskoncie. To powoduje konieczność natychmiastowego przewartościowania myślenia o celach, które możemy/musimy osiągnąć. Praktycznie nikt nie zauważył, że pensje w budżetówce zeszły z okolic wynagrodzenia średniego w okolice minimalnego. Nadgodzin się nie płaci, nadgodzin się wymaga. Budżetówka zamieniła się z „kapitałem” na miejsca, jeśli chodzi o wyzysk pracownika. Taki maksymalny, jeżeli spojrzeć na np. ilość zgonów lekarzy w miejscu pracy z przepracowania. I nagle pracownik MOPS staje się niemal z automatu klientem MOPS.

Zapaść państwa

Pytanie o potencjalne skutki zachodzących zmian nie ma sensu. Te skutki już odczuwamy. Pierwszy, zasadniczy, to odejścia pracowników (zarówno tych w wieku produkcyjnym, jak i tych, którzy uzyskali uprawnienia emerytalne) i brak zastępowalności. Powoli zauważamy to w szkołach (np. pani od matematyki, która „po prośbie” wróciła z emerytury na pełen etat), ale przede wszystkim w służbie zdrowia (średni wiek pielęgniarki ok. 60 lat, 25 % lekarzy jest w wieku emerytalnym). Potencjalni następcy albo migrują do sfery usług niepublicznych, albo emigrują z Polski. Przekroczyliśmy punkt zwrotny i przed nami już tylko przepaść. Widzimy to w szkole czy w szpitalu. Bo to usługi „na wierzchu”, tych słabości nie sposób ukryć. Ale mamy dziesiątki przykładów z innych miejsc, z którymi styczność jest rzadsza, a których dysfunkcyjność pogrąża całe państwo. Przykładowo: pozwolenia na pracę wydawane nieraz po dwóch latach od złożenia wniosku, w sądach wysłanie podpisanego pisma przez Sąd Rejonowy dla Warszawy – Mokotowa trwa trzy miesiące, a na interwencyjne skontrolowanie przez WIOŚ nielegalnego składowiska (które stanowi zagrożenie dla wrocławskiego lotniska) czekamy 7 miesięcy. Nadzór budowlany działa już tylko interwencyjnie. Z ASF na oślep „walczą” myśliwi. A przemycane tygrysy od śmierci „na bezduszność” służb weterynaryjnych na granicy polsko-białoruskiej ratuje wbrew systemowi dyrektorka ZOO w Poznaniu. Reasumując: rozkład państwa jako organizmu, rozkład struktur administracji, państwo teoretyczne. Zapaść usług publicznych. To przekłada się na wiele warstw naszego życia, również na samo przeżycie. Liczbę ofiar smogu znamy (ok. 45.000 zgonów rocznie). Poznaliśmy nową liczbę: 30.000. To ofiary niedostatecznej opieki zdrowotnej. Wiemy też o 3.000 ofiar wypadków rocznie. I o absolutnym sobiepaństwie, jeżeli chodzi o bezpieczeństwo w ruchu drogowym. Ilość fotoradarów jest tragikomiczna, Inspekcja Transportu Drogowego nie potrafi nawet rozesłać mandatów (pomimo ustawienia urządzeń, dopuszczającego przekroczenie prędkości nawet powyżej 20 km/h) – braki kadrowe. Czyli bezkarność.

To zjawisko zapaści jest nowe. Jest wprost powiązane z szybkim wzrostem wynagrodzeń w sektorze prywatnym przy równoczesnym braku reakcji władz w postaci wzrostu płac w sferze budżetowej. Jednocześnie obserwujemy ogromny wzrost świadczeń redystrybucyjnych. Jest to działanie z premedytacją. A przecież pensje to nie wszystko. Pilnie konieczne są nakłady w infrastrukturę sfery budżetowej.

Prywatyzacja z plasterkiem miodu

Jako osoba, której często zarzuca się neoliberalne podejście, jestem w dziwnej sytuacji, ponieważ krytykuję rzekomo socjalną politykę rządu PiS, a jednocześnie zarzucam mu likwidację państwa opiekuńczego i prywatyzację usług publicznych. Dla jasności: jestem zwolennikiem „Kindergeld” – świadczeń rodzinnych, związanych z posiadaniem dziecka, niezależnych od dochodów. Jednak z uwzględnieniem podstawowej kwestii: jaki jest koszt alternatywny (z języka niemieckiego „Oportunitätskosten” – koszty oportunizmu) takiego świadczenia, tj. z czego musimy zrezygnować, aby takie świadczenia sfinansować i czy nas na ten koszt stać. Dzisiaj mamy jasną odpowiedź, że nie. Zsumowana wartość świadczeń 500+ to ok. 45 miliardów rocznie, całej piątki Kaczyńskiego, to ok. 75 miliardów. Już samo 500+ to 11% udziału w wydatkach budżetowych. Skądś trzeba było je wziąć. Wzięto częściowo ze zwiększonych dochodów budżetowych. Ale przede wszystkim z zaniechanych wydatków.

Oczywiście nikt nie powiedział, że redystrybucja ma być zamiast państwa opiekuńczego. A taki jest efekt. Edukację już kupujemy (czy to w formie szkół prywatnych, społecznych, czy korepetycji). Większość posiada już w tej czy innej formie ubezpieczenie, pakiet medyczny lub po prostu w razie potrzeby wykłada z własnej kieszeni. Teraz naprawdę się amerykanizujemy. Odcinamy szanse na awans społeczny. Odcinamy szanse na życie i zdrowie. Odcinamy szanse na budowę klasy średniej i łatwość przechodzenia z jednej do innej grupy społecznej. Gwałcimy fundamenty polskiej konstytucji. Również w odniesieniu do tej materii konstytucja umiera po cichu.

W zamian dostaliśmy plasterek miodu na osłodę. Albo plasterek na ranę. Ułudę. Nie neguję absolutnie realnej potrzeby pomocy finansowej osobom rzeczywiście potrzebującym. Nie rozumiem, jaki jest jednak cel finansowego „flat rate” w świadczeniach, jeżeli efektem tego „flat rate” jest rezygnacja z pełnienia przez państwo podstawowych zadań, jak dbanie o zdrowie, edukację, czy bezpieczeństwo. Przecież na korytarzach SOR i wskutek braku dostępu do świadczeń zdrowotnych umiera co roku ok. 30.000 osób. Trzynasta emerytura, kierowana jako 800+ do zamożnego emeryta, trafia w próżnię. Włożona do systemu mogłaby spowodować miesięczną sowitą podwyżkę dla pielęgniarki. To może ją utrzymać w systemie. Podobnie źle zaadresowane jest np. 500+ dla mnie. W sumie 1.000 złotych miesięcznie. Skierowane do młodego nauczyciela, pozwoliłyby mu pokryć koszt wynajmu kawalerki. To są bardzo proste zależności w nadal bardzo biednym państwie.

Musimy pogodzić się z tym, że nie mówimy o likwidacji łóżek w szpitalu na Banacha, likwidacji ginekologii w Zakopanem, zapaści polskiej psychiatrii, problemach ze smogiem, mafią śmieciową, kłopotami polskiej szkoły. Nie, mówimy o zapaści polskiego państwa. Likwidacji i prywatyzacji usług publicznych. Nieprzypadkowej, systemowej, celowej, bezpardonowej.

A te wszystkie plusy to są takie „ciumki” – lizaki, plasterki. Nie mamy na podwyżki, ale dajemy 500+ nauczycielom. Przecież mogą po nie sięgnąć (jak twierdził minister Szczerski). To jest realizacja metodą albo/albo. Zresztą inaczej być nie mogło, jeżeli „redystrybucja+” wprowadzana jest gwałtownie, w wymiarze niemal 18% dochodów budżetowych.

Co dalej?

Skąd naraz takie skoki: globalni barbarzyńcy, uchodźcy, dysfunkcjonalny NFZ? Bo to się spina klamrą w całość. Polityk – barbarzyńca jest istotą bazującą na najniższych instynktach, takich jak strach, zawiść, chciwość. Barbarzyńca ma w nosie systemowe rozwiązania, liberalne, czy socjalne tu i teraz. Liczy się maksymalizacja zysków politycznych – po nas choćby potop. To nie jest żaden turboliberalizm, wbrew temu, co twierdzą niektórzy autorzy. Nie, to jest po prostu zło. W czystej postaci. Brak jakichkolwiek ludzkich odruchów. To brak reakcji Trumpa na tragedię Kurdów, których wykorzystał i porzucił z premedytacją na pastwę dżihadystów i tureckich siepaczy. To brak reakcji nas, Europejczyków, na tragedię Afrykanów tonących na bieda-łódeczkach i pontonach przy naszych luksus-plażach. Rządu PiS, który ma gdzieś te zgony smogowe, te SOR-owe, te wypadkowe. Tych ok. 80.000 śmierci rocznie. Bezsensownych, łatwych do uniknięcia. Liczy się co innego: szybki, skapitalizowany zysk polityczny, niezależnie od kosztów.

Żyjemy w warunkach periculum in mora – niebezpieczeństwa w zwłoce. Niestety, polski mainstream kontynuuje błazenadę. Niewielu potrafiło zauważyć, że porażka pierwszej kadencji PiS ma szansę przerodzić się w katastrofę. Że mogą zajść procesy nieodwracalne. Nieodwracalne w tym sensie, że odbudowa fundamentów państwa zajmie lata. Wykształcenie, odbudowa kadr, hierarchii, procedur w takich sferach działalności państwa jak edukacja, zdrowie, wymiar sprawiedliwości, bezpieczeństwo publiczne. Odbudowa infrastruktury. Odbudowa pozycji Polski w Europie i na świecie. Przywrócenie wiarygodności. Wreszcie to, co nieodwracalne naprawdę, to świadoma, obliczona na szybki „zysk” destrukcja środowiska. Przywracanie służb publicznych do ładu zajmie wiele lat. Przyroda do względnej regeneracji potrzebuje dekad.

PiS jak „trybun ludowy” wyznacza „ambitny”, absurdalny cel i brnie do niego, mimo całej tragikomiczności tego procesu. Tu choćby planowa destrukcja Puszczy Białowieskiej, przekop Mierzei Wiślanej, budowa absurdalnie nieopłacalnych bloków węglowych czy walka z wiatrakami „bo mogą komuś spaść na głowę”. Bo tak. Tak samo działa Trump, czy Johnson. Oni nie zważają na konsekwencje swojego działania. Chodzi o to, żeby ta nasza fiksacja stała się takim koniem na biegunach dla całego społeczeństwa. Misiem, z którego będzie mogło być dumne. Miś będzie zbudowany na fundamentach niskich instynktów – zawiści, złości, zazdrości, niechęci do obcych. Jak Brexit, mur na granicy z Meksykiem czy wyrąb Amazonii.

Dlatego musimy zdać sobie sprawę, że te nasze wszystkie „doczesne” spory o konserwę, neoliberalizm, socjalizm, etc. w obliczu zagrożenia katastrofą klimatyczną z jednej strony, z drugiej marszu Barbarzyńców, którzy tę katastrofę tylko przyspieszą, są ulotne i nieistotne. Pokonanie Barbarzyńców i trafienie do ich elektoratu jest kluczowe. Musimy tu mówić wieloma językami. Musimy zapomnieć na chwilę o baśni o złym wilku Balcerowiczu i jego wnuku Schetynie. I o wielu innych bajkach. Musimy postawić naszą diagnozę i zaproponować leczenie. Powiedzieć jasno: polskie państwo zachowuje się wobec urzędników coraz częściej gorzej niż Amazon wobec pracowników magazynu. Polskie państwo się rozkłada. Systemowo się wali. Jest niszczone z premedytacją. Do tego będziemy potrzebować całej opozycji i części dzisiejszego obozu PiS, która te procesy również dostrzega i z którymi mniej lub bardziej dosadnie się nie godzi. Jeżeli nie uda nam się zwyciężyć, za rozkładem struktur państwa podąży rozkład struktur społeczeństwa i upadek naszej cywilizacji. Barbarzyńca w naszym ogrodzie demokracji skasuje tę naszą naturalną harmonię. On wytnie drzewa i krzewy, zniszczy alejki i kwietniki. Wyłoży polbruk, rozłoży trawę z rolki i posadzi równo tuje. Stworzy harmonię pozorów.


Robert Suligowski – radca prawny, absolwent Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, Uniwersytetu Europejskiego Viadrina we Frankfurcie nad Odrą i Uniwersytetu w Uppsala (Szwecja). Działacz Partii Zieloni.


Jeśli podoba Ci się to, co robimy, prosimy, rozważ możliwość wsparcia Zielonych Wiadomości. Tylko dzięki Twojej pomocy będziemy w stanie nadal prowadzić stronę i wydawać papierową wersję naszego pisma.
Jeżeli /chciałabyś/chciałbyś nam pomóc, kliknij tutaj: Chcę wesprzeć Zielone Wiadomości.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.