ACTA-wiści
Jeszcze idąc we wtorek na miejsce zbiórki, pod biuro instytucji unijnych, śmiejemy się niepewnie, że przynajmniej cztery osoby na demonstracji będą. My. Widok setek i tysięcy ludzi wprawia w osłupienie… Reportaż Katarzyny Matuszewskiej z protestów przeciw ACTA.
„Jesteś w Warszawie, a ja o tym nie wiem?” – sobotni telefon przerywa przygotowania do wyjścia do kina. „Słuchaj, siedzimy tu i zastanawiamy się, co robić w sprawie ACTA. Przyjedziesz?”. „Jasne, że przyjadę. Co za pytanie?!”.
Co tu zrobić…?
Po chwili jadę do Fundacji Nowoczesna Polska. Jest sobota, 21 stycznia. Za niecały tydzień w Tokio ma być podpisana umowa ACTA. Ze środowiskiem zajmującym się prawami człowieka w internecie związana jestem od czasu walki przeciwko próbie wprowadzenia patentów na programy komputerowe. Miałam wprawdzie prawie rok przerwy w działalności, ale właśnie wróciłam z Moskwy i znowu mogę podziałać.
Józef Halbersztadt z Internet Society Poland już dobrych parę lat temu, bodaj w 2008, ostrzegał środowisko przed ACTA. Dwa lata temu w końcu do nas dotarło, co nam grozi, powstały opracowania, inicjatywy rozmów z rządem, próbowano toczyć negocjacje. Minister Boni wyglądał na zainteresowanego, uwagi przyjął. Wiadomość o bezkrytycznym przyjęciu tekstu ACTA przez polski rząd była więc szokiem. Nie chcą rozmawiać? OK – będziemy protestować!
Pada pomysł pikiety. Pełni wątpliwości, czy się nie wygłupimy z powodu braku uczestników, ze dwie godziny debatujemy nad tym, jak ściągnąć ludzi, media, znane nazwiska… „Podobno Róża Thun głosowała w PE przeciw, ale czy przyjdzie? Jest z PO…”. „Kto ma dojście do Buzka? Już nie jest Przewodniczącym PE, może się włączy? W końcu podczas kampanii przeciwko patentom na software można było na niego liczyć”.
Z fejsbuka na ulicę
Jedno z nas w innej sprawie na chwile zagląda na facebook. I nagle: „O kurczę! Słuchajcie! Ktoś utworzył wydarzenie na fejsie o nazwie Demonstracja anty ACTA! Data i miejsce: 24 stycznia, Warszawa. Wiecie, ile osób potwierdziło uczestnictwo? Osiem tysięcy!”.
Szok. Ludzie, którzy do tej pory obijają się jak grochem o ścianę niezrozumienia, gdy tylko komukolwiek próbują tłumaczyć, czym jest ACTA, nagle odkrywają, że już nie są sami. Początkowo nie wierzymy własnym oczom. Może te „lajki” to taki wirtualny świat? Łatwo w cieple własnych czterech ścian zadeklarować udział, to nic nie kosztuje. W przeciwieństwie do wyjścia w styczniu na demonstrację. Jeszcze idąc we wtorek na miejsce zbiórki, pod biuro instytucji unijnych, śmiejemy się niepewnie, że przynajmniej cztery osoby na demonstracji będą. My. Widok setek i tysięcy ludzi wprawia w osłupienie. Kim są? Kto ich zorganizował?
Organizatora wtorkowego namierzamy. Nie mamy wyjścia. Skoro jako organizacje pozarządowe decydujemy, że własnej demo nie robimy, a włączamy się do zorganizowanej oddolnie, chcemy mieć pewność, że wydarzenie będzie legalne. Udaje mi się więc nawiązać kontakt z Mateuszem, tegorocznym maturzystą. Nie należy do żadnej partii politycznej ani organizacji. „Ja tylko zgłosiłem demo do Urzędu Miasta. Gdy jako dwusetna osoba dołączyłem do już istniejącej strony na fejsie, zorientowałem się, że jej twórca jest niepełnoletni i nie może niczego zalegalizować. Zrobiłem to więc za niego”. „Nie, w życiu w żadnym politycznym evencie nie brałem udziału”. Skąd wiedział o potrzebie legalizacji? „Należę do klubu rowerowego, czasem robimy jakiś przejazd i to zgłaszamy, gdzie trzeba, znam procedury”.
#ikwi
Podobnych do Mateusza poznaję 4 lutego, na Improwizowanym Kongresie Wolnego Internetu. Po fali protestów w całej Polsce dochodzimy do wniosku, że chcemy się poznać z tymi, którzy w Płocku, Wrocławiu, Szczecinie czy Białymstoku poświęcają czas i energię na organizację demonstracji. Na szczęście nie musimy już sami ich namierzać. Zrobiła to Magda Szecówka z Rybnika, kontaktując się z organizatorami lokalnych protestów i robiąc listę liderów. Wszystkie protesty były i są „NO LOGO”. Magda również tego pilnowała, nie ukrywając jednak na swoich profilu fejsbukowym konserwatywnych przekonań i przynależności do Kongresu Nowej Prawicy (już tam jednak nie należy).
Kongres współorganizuje Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Fundacja Panoptykon, Fundacja Nowoczesna Polska, Piotr „VaGla” Waglowski, twórca serwisu Vagla.pl, Internet Society Poland, Polska Grupa Użytkowników Linuxa, Fundacja Wolnego i Otwartego Oprogramowania, ale przede wszystkim – przedstawiciele grup protestacyjnych z wielu miast Polski.
Magdalena Szecówka otwiera obrady. Po niej dopiero przemawia szef Fundacji Helsińskiej Adam Bodnar. Widać więc kluczową rolę przedstawicieli grup protestu z całej Polski w nagłośnieniu skandalu, jakim jest sposób negocjowanie układu i samo podpisanie ACTA. Bez nich Jarek Lipszyc, Kasia Szymielewicz czy Marcin Cieślak nadal rzucaliby grochem o ścianę, martwiąc się brakiem zainteresowania mediów i społeczeństwa tematem ACTA.
W pierwszym dniu kongresu udział bierze m. in. minister Michał Boni. Zgromadzeni osobiście słyszą „przepraszam”. „Popełniliśmy błąd i ja już przepraszałem. Uważam, że mamy teraz opcję zerową i trzeba wszystkie kwestie wyjaśnić i zacząć wreszcie rozmawiać. Mamy opcję zerową, ponieważ zawieszenie procesu ratyfikacji, nieuruchomienie w ogóle tego procesu, jest decyzją i trzeba wysłuchać wszystkich racji, żeby na ten temat rozmawiać” – deklaruje Boni, przekonując do wzięcia udziału zbliżającym się w spotkaniu z premierem Tuskiem.
Propozycja wywołuje konsternacje. „Co robimy? Idziemy?”. „Nie wiem, co o tym myśleć. Iść czy nie?”. „Premier zaprasza, idziemy”. „Przecież tyle razy już się spotykaliśmy. Nic to nie dało. Dość wykorzystywania do medialnego show. To spotkanie to zagrywka PR” –dyskutowano w kuluarach. I postanowiono, że decyzję wspólnie podejmie Kongres następnego dnia.
Najpierw prawda, potem debata
Niedziela, 5 lutego. Koniec otwartej części obrad, trwa część zamknięta. Choć udział organizacji pozarządowych w tej części wcale nie taki oczywisty. Pierwsze 15 minut schodzi na dyskusji, czy posądzane o „lewackość” NGO-sy mogą zostać na sali, na której zgromadzili się przedstawiciele protestów spoza Warszawy. W tym dniu wszystko kończy się jednak dobrze. Genialna trenerka, prowadząca warsztaty, modelowo rozwiązuje sytuacje konfliktowe. Praca w grupach zbliża, a jeszcze bardziej wspólnie podjęta decyzja o nieskorzystaniu z zaproszenia premiera. „Może więc jednak nie o autopromocję NGO-som chodzi?” – zastanawia się ktoś.
A gdy Jarek Lipszyc czyta spisany przed chwilą projekt Oświadczenie Improwizowanego Kongresu Wolnego Internetu w sprawie obywatelskiej debaty z udziałem Prezesa Rady Ministrów Pana Donalda Tuska dotyczącej wolności i praw w Internecie, słyszy burzę braw.
Bo rzeczywiście, ujęte genialnie: „Zapowiedź premiera o zawieszeniu ratyfikacji jest dla nas niezrozumiała. Nie wiemy, jakie konkretnie kroki rząd ma na myśli. Obecnie tylko rząd zna precyzyjnie znaczenie traktatu ACTA, bo treść niejasnych postanowień (…) wyjaśnią dopiero niejawne dziś stanowiska negocjacyjne państw biorących udział w procesie tworzenia ACTA. To oznacza, że niezbędnym warunkiem toczenia dalszej debaty (…) jest oficjalna publikacja wszystkich dokumentów”.
Bo wszyscy zgadzają się, że niezbędne jest: „przyjęcie przez klub parlamentarny PO jasnego stanowiska w sprawie ACTA. Takie stanowisko będzie również miało wpływ na postawę posłów Parlamentu Europejskiego”.
Bo dla wszystkich na sali oczywistym jest, że zostaliśmy zignorowani podczas konsultacji i że „spotkania na salonach, organizowane z dnia na dzień, nie zastąpią realnych narzędzi udziału społeczeństwa w procesie stanowienia prawa”.
Bo wszyscy popierają trzy postulaty z tekstu, przygotowanego przez ludzi z organizacji pozarządowych:
Pierwsza wspólna decyzja: „Organizatorzy Improwizowanego Kongresu Wolnego Internetu nie pojawią się budynku Kancelarii Premiera osobiście”. Za głosują wszyscy. Od prawa do lewa. No logo.
Czy rodzi się nowy ruch społeczny? O tym dopiero się przekonamy. Ale pierwszy efekt jest – w sieci pojawiają się odtajnione dokumenty negocjacyjne. Najpierw prawda, potem debata.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.