Napełniajcie ziemię, i czyńcie ją sobie poddaną…
Czy te słowa z Księgi Rodzaju rzeczywiście stanowią carte blanche na okrutny wyzysk i eksploatację natury, którą dopuszcza się człowiek?
Czy usprawiedliwiają agresywny antropocentryzm naszych wzorców etycznych, u podstaw którego znajduje się faktyczne ignorowanie tego, ze nie jesteśmy na naszej planecie sami?
Nie ulega wątpliwości, ze tradycja, u podstaw której znajdują się opowieści biblijne, przyznaje człowiekowi pozycję niekwestionowanego lidera. To odróżnia ja od wielu innych tradycji religijnych, w których człowiek jest raczej jednym z wielu elementów pewnej całości – i to bynajmniej nie elementem tę całość wieńczącym.
Przyjrzyjmy się choćby duchowości rdzennych mieszkańców Ameryki, syberyjskich szamanów, australijskich Aborygenów… Czy nie są one lepiej przystosowane do tego, aby stać się źródłem inspiracji dla współczesnego człowieka? Trudno mieć komukolwiek za złe, że właśnie do nich się odwołuje.
Po stronie słabszych
Zanim jednak spiszemy Biblię i wywodzące się z niej tradycje duchowe na straty, powinniśmy uświadomić sobie kilka rzeczy. Po pierwsze Biblia nie jest księgą ‘tych na górze’: władców, panujących, wywierających wpływy. Jej naturalnym środowiskiem jest margines: ci rządzeni, wyzyskiwani, bezsilni. Również wobec natury i jej przemocy.
Zarysowując przed kimś takim perspektywę ‘czynienia sobie ziemi poddaną’ biblijny autor przede wszystkim staje po stronie słabszego, dając mu nadzieje na to, ze nie będzie on pionkiem w grze przerastających go złowieszczych sił.
Problem zaczyna się wtedy, gdy zapominamy, że nasza pozycja uległa zmianie. Nie tylko nie jesteśmy bezsilni wobec natury, ale jesteśmy w stanie jej zaszkodzić – i czynimy to na każdym kroku! Co w tej sytuacji oznacza stanąć po stronie słabszego? Kto jest tym ‘słabszym’ w obecnym układzie? Czy np. w sytuacji, w której cale połacie naszej planety walczą z przeludnieniem można tak po prostu głosić, ze powinniśmy ja dalej ‘napełniać’?
Zrywanie z dychotomią
A ‘panowanie’? Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie między wami. Lecz kto by między wami chciał się stać wielki, niech będzie sługą waszym.
Nikt, kto rzeczywiście uważa się za chrześcijanina, nie może sobie pozwolić na abstrahowanie od tych słów, którymi Jezus reaguje w Ewangelii Marka na wyrażoną przed chwilą przez jego uczniów chęć panowania. Jezus nie zna innego panowania, innego ‘czynienia sobie ziemi poddana’, aniżeli przez służbę – servant leadership…
Przede wszystkim jednak problem tkwi w dualizmie, przez pryzmat którego postrzegamy świat. Po jednej stronie duch, po drugiej materia. Pośrodku zaś człowiek jako jedyny łącznik miedzy tymi dwoma elementami. Człowiek ze swoimi zobowiązaniami, z których ważniejsze są – oczywiście – te wobec ducha.
Powoduje to, że wielu chrześcijan reaguje lękiem na nowe formy duchowości, które znoszą ten dualizm. To właśnie dlatego tak łatwo napuścić przeciętnego ‘słuchacza Radia Maryja’ na ‘ekoterrorystow’, dla których ‘życie ludzkie jest mniej warte aniżeli przyroda’.
Istnieją jednak wizje, próbujące przekroczyć ten dualizm – jak np. unitariańska koncepcja, stworzona przez polskiego teologa, Karola Grycza-Śmiłowskiego (1885-1959). Duch i materia są w niej dwoma stronami jednego bytu. Bóg jest duchem wszechświata, a wszechświat niejako Jego ciałem. Grycz nazywał tę wizję enpanteizmem.
Współczesna teolog feministyczna, Sallie McFague (1933) również pisze o świecie jako o ‘ciele Boga’, o które powinniśmy się troszczyć. Ta myśl jest dla niej punktem wyjścia ‘ekoteologii’.
Poza utopię świeckości
Powstaje, rzecz jasna, pytanie, czy tego typu refleksja jest w ogóle istotna i potrzebna. Czy nie łatwiej jest po prostu powiedzieć, że żyjemy w państwie, w którym, przynajmniej na papierze, obowiązywać ma ‘rozdział Kościoła od państwa’, a więc powinniśmy się skoncentrować na rozwijaniu racjonalnych, pozareligijnych koncepcji politycznych i społecznych, pilnując tego, aby religia była ‘sprawą prywatną’ i ‘nie wtrącała się do polityki’?
Dla wielu jest to kusząca wizja. Rzecz jednak w tym, że… niewykonalna. Religia nigdy nie będzie wyłącznie ‘prywatną sprawą’ i zawsze będzie się ‘wtrącać’ – przynajmniej dopóty, dopóki sama siebie będzie traktować poważnie.
Można – i należy! – oczekiwać od wierzących, by swoje racje przedstawiali w ramach racjonalnego dyskursu, z szacunkiem dla innych i bez narzucenia im swoich przekonań, ale nie można od nich oczekiwać, by pozostawili te przekonania ‘w domu’. Tak rozumiana świeckość jest utopią – i to taką, która raczej przeraza, aniżeli napawa nadzieją.
Wiara, duchowość, przekonania religijne były zawsze i prawdopodobnie pozostaną ważnymi źródłami inspiracji w polityce i działalności społecznej. W tym również w tej zielonej i lewicowej.
Geneza holenderskiej Zielonej Lewicy może tu być świetnym przykładem. Spośród czterech partii, które stworzyły ją w 1990 r. dwie (Partia Polityczna Radykałów oraz Ewangeliczna Partia Ludowa) były partiami otwarcie przyznającymi się do inspiracji religijnej, zaś jednym z liderów trzeciej (Komunistycznej Partii Holandii), był pastor Ab Harrewijn, późniejszy wieloletni przewodniczący GroenLinks.
Jarosław Kubacki gościł w Warszawie na dyskusji o religii i (eko)polityce, zorganizowanej przez fundację Strefa Zieleni.
Zdj. NASA w domenie publicznej
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.