Miasta zielonej transformacji
Zielone ruchy polityczne oraz ekomiasta (transition towns) mają z grubsza te same cele. Ale może oddolne działania mają większą szansę na zmianę nastawienia ludzi? Dwójka aktywistów z północnego Londynu opowiada o swojej pracy.
Ruch miast ekologicznych (transition towns), tak jak i partie Zielonych, stawia sobie za cel wyobrażenie lepszej przyszłości. Takiej, w której paliwa kopalne nie są zagrożeniem dla życia na ziemi, gospodarka nie opiera się na spekulacjach finansowych, a każda i każdy jest cenionym członkiem społeczeństwa. Zieloni dla osiągnięcia tego celu preferują korzystanie z narzędzi takich jak programy polityczne, konferencje, ulotki, przekazy medialne, głosy w urnach wyborczych czy zmiany w obowiązującym prawie. Ruch miast ekologicznych „wraca do źródeł” w naszych społecznościach lokalnych, próbując wymarzyć od podstaw inną przyszłość niż ta, którą oferuje nam obecny system. Podstawowe pytanie brzmi: czy potrafimy sobie wyobrazić sobie świat, wioskę, miasto, okolicę, społeczność, w jakiej naprawdę chcielibyśmy żyć? Jeśli tak, to możemy też sobie taki świat zbudować – powoli, krok po kroku.
Tym, co motywuje ruch miast ekologicznych, są zmiany klimatyczne, peak oil (oraz szerzej – nieuchronne wyczerpywaniem się surowców naturalnych), a także kruchość i niesprawiedliwość obecnego systemu finansowego i ekonomicznego. Uderzająco przypominają sprawy, którymi zajmują się Zieloni na całym świecie.
Transformacja – proces w toku
Twórczynie i twórcy miast ekologicznych skupiają się na małych krokach, jakie możemy podjąć w najbliższym otoczeniu, aby zmienić świat. W ich działania wpisują się lokalne waluty, spółdzielcza produkcja energii odnawialnej czy sąsiedzkie uszczelnianie mieszkań. Dodajmy do tego ogródki działkowe i wspólne sady orzechowe, robienie przetworów, szycie, ponowne używanie niepotrzebnych poprzednim właścicielom przedmiotów. Słowem: wszystko to, co buduje odporność lokalnej społeczności na zawirowania z zewnątrz – w sposób aktywny i radosny.
Odporność systemu na wstrząsy mierzy się jego zdolnością do przystosowania się do zmian i dalszego funkcjonowania. Jeszcze jedno czy dwa pokolenia temu dysponowaliśmy umiejętnościami, które pomagały nam być niezależnymi. Umieliśmy uprawiać żywności, szyć ubrania czy budować z dostępnych w okolicy materiałów. Kiedyś „tort” naszej aktywności był lokalny, a polewa czerpana z zewnętrznych źródeł. Obecnie importujemy tak tort, jak i polewę.
Do udziału w ekologicznej transformacji miejskiego życia wszyscy są zaproszeni – co często oznacza niełatwe spotkania organizacyjne. Ale jeśli projekt tego typu ma być udany, to przyda się każda umiejętność. Dzieje się tu wiele. Potrzebujemy zatem dobrych słuchaczy, ogrodników, złotych rączek, animatorek imprez i dyskusji, specjalistów od energii, twórców inspirującej sztuki i muzyki, budowlańców, planistów, menedżerów itd. itp. Potrzeba nam ludzi, którzy nie chcą czekać, aż rząd, biznes czy ktokolwiek inny „coś w końcu zrobi” – ale którzy chcą działać już teraz. Jeśli martwisz się, że w twojej okolicy nie ma projektu tego typu – rozpocznij go!
Narzędzi dostarcza ruchowi miast ekologicznych permakultura – uczenie się życia w zgodzie z przyrodą zamiast w walce z nią. W permakulturze obserwacja i refleksja poprzedzają działanie. Chodzi o swoiste odtwarzanie naturalnych cykli, w których nie ma potrzeby korzystania z paliw kopalnych i nie ma czegoś takiego, jak odpady. To sposób myślenia, bycia i działania, który zmniejsza do minimum nasz negatywny wpływ na ziemię.
Kiedy spojrzysz dookoła siebie, permakulturą czy szerszymi zmianami zajmują się miliony ludzi, nie nazywając nawet swoich działań w ten sposób. Osoby te – często należące do pierwotnych społeczności, żyjących w zgodzie z naturą – robią tak od lat. U podłoża ruchu miast ekologicznych leży przekonanie, że straciliśmy łączność z przyrodą, przestaliśmy myśleć o miejscu, jakie zajmujemy w jej obrębie, sądząc, że możemy ją kontrolować i wyzyskiwać zamiast z nią współpracować.
Tu właśnie przydaje się permakultura: naśladowanie świata naturalnego. Odejście od liniowych systemów produkcji, zużywających paliwa kopalne i tworzących odpady. Uczenie się szacunku dla świata zamiast jego plądrowania.
Zacznijmy od parkingu
Belsize Park to okolica północnego Londynu, zamieszkana głównie przez osoby dobrze sytuowane. To nietypowe miejsce na zaczynanie permakulturowej rewolucji. Gdzież indziej jednak ją zaczynać, jak nie tam, gdzie można zwrócić uwagę na problemy ekologiczne, wynikające z szaleńczej konsumpcji osób zamożnych? Naszym pierwszym zadaniem było stworzenie przestrzeni, na której projekt Transition Belsize mógłby uprawiać żywność, na parkingu lokalnego hotelu Premier Inn. Przekonywanie kilku menedżerów hotelu zajęło nam rok, ale ostatecznie dostaliśmy zgodę na zainstalowanie rabatek. Grupa żyjących nieopodal uczestniczek i uczestników projektu, zdecydowała się wykorzystać zdobytą przestrzeń w zgodzie z zasadami permakultury. Cel był jasny: zainspirować sąsiadów, obsługę hotelu oraz jego gości do zastanowienia się nad trwałym rozwojem i nad tym, że także oni mogą uprawiać żywność.
W planach mieliśmy warsztat dotyczący budowania podwyższonych rabat z profesjonalnym ślusarzem, ale gdy nadszedł czas szkolenia, okazało się, że utknął, naprawiając komuś przeciekający dach. Dwójka spośród nas usiłowała je sklecić ze starych palet, bez większego sukcesu. Po pięciu godzinach prób byliśmy spoceni, od wyjmowania gwoździ z desek bolały nas ręce, a jedynym, co udało się nam osiągnąć, była jedna, dość chybotliwa rabatka.
Następnego dnia postanowiliśmy podejść do problemu z bardziej kobiecej perspektywy. Podczas gdy dwójce mężczyzn jedna rabatka zajęła pięć godzin, wystarczyła jedna kobieta, by w ciągu kilku minut ponownie wykrzesać entuzjazm i przygotować stosowny projekt i cztery kolejne kobiety, aby w parę minut ją wybudowanie. Mężczyźni mogli tylko patrzeć i podziwiać!
Następnym, czego potrzebowaliśmy, był kompost, który na całe szczęście za darmo podarowało nam konsorcjum, zajmujące się odpadami na obszarze północnego Londynu – i to od razu pięć ton! Hotel użyczył nam dwa miejsca parkingowe na jego dostarczenie, pod warunkiem, że „nie będzie śmierdział i że zabierzecie go stamtąd w ciągu dwóch dni”, jak powiedział menedżer. No cóż: śmierdział. Nie mówiąc już o tym, że pięć ton to masa kompostu. Nie byliśmy go w stanie zużyć w całości, więc roznieśliśmy po okolicy wieść, że dostępny jest do pobrania darmowy nawóz. Wpadliśmy w panikę, ale na szczęście dobrzy mieszczanie z Belsize przybyli z odsieczą i udało nam się pozbyć nadwyżki.
Nadszedł czas na wykorzystanie rabatek – był to fajny, ale lekko chaotyczny proces. Ludzie przynieśli sadzonki, które wyhodowali w domach, po czym umieszczali je gdziekolwiek, gdzie tylko znaleźli kawałek wolnego miejsca. W drugim roku naszej działalności obiecaliśmy sobie lepszą koordynację tego procesu poprzez naprzemienną uprawę czterech głównych typów warzyw – kapusty, roślin strączkowych, cebulowatych, a także korzennych i owocowych – na naszych czterech rabatkach.
Po obsadzeniu rabatek zaczęliśmy się martwić o wodę… Gdy tylko zaczęliśmy planować nasze permakulturowe przedsięwzięcie, zauważyliśmy na pobliskiej ścianie gzyms, który nadawał się do zbierania deszczówki. Skleciliśmy zatem rynnę i beczki na wodę. Trochę czasu zajęło nam skoordynowanie rynny z beczkami, ale dzięki temu raz, że sporo się nauczyliśmy, a dwa, nie musimy korzystać z wody z kranu.
Przygotowaliśmy również dwa zbiorniki do kompostowania przy pomocy robaków, dzięki czemu mogliśmy samodzielnie przetwarzać własne odpadki żywnościowe. Naszym dodatkowym celem było przekonanie szefa hotelowej kuchni do tego, by również zaczął przynosić nam resztki jedzenia. Rabatki stały się naszym koniem trojańskim – chcemy bowiem silniej zaangażować personel hotelowy w to, co robimy, tak, by czuli, że to również ich sprawa i że mogą się nauczyć czegoś o uprawy żywności, a sam hotel będzie coraz bardziej przyjazny dla środowiska.
Kiedy już wszystkie rabatki zostały nasadzone, zaprosiliśmy lokalne media, samorządowców oraz pracowników hotelu na Wielkie Otwarcie. Nawet dyrektor regionalny hotelowej sieci zjawił się na miejscu i spodobało mu się to, co zobaczył – i to, czego skosztował! W sześć tygodni po starcie naszego projektu mieliśmy już wyhodowaną sałatę, fasolę, groch i truskawki. Mamy nadzieję, że pewnego dnia dostaniemy zgodę na poszerzenia uprawianej przez nas przestrzeni. Może nawet przejmiemy ją sami, kiedy okaże się, że z powodu rosnących cen paliwa samochody przestaną tu przyjeżdżać?
W najbliższych planach mamy nasadzenie drzewek owocowych wzdłuż ściany oraz organizowanie na miejscu szkoleń z permakultury i uprawy żywności. To dla nas wspaniałe przeżycie – po części dlatego, że zadziwiliśmy naszymi umiejętnościami ogrodniczymi samych siebie, ale również z powodu więzi, jakie wytworzyły się między ludźmi i inspiracji, jaką daliśmy innym.
W stronę psychologii zmiany
Piękno tej transformacji polega na tym, że może ją rozpocząć każdy, w dowolnym miejscu. Nie ma żadnych barier wejścia. Zaczyna się wtedy, gdy uruchamiasz proces zmiany. Prowadzone działania są pozytywne i motywujące. Cele – realistyczne.
Z ekomiastami wiąże się jeszcze jeden ważny aspekt – psychologia zmiany. Transformacja nie dotyczy tylko zewnętrznego świata, ale także nas samych. Wyzwania, przed którymi stoimy, są nie tylko efektem błędów w używanych przez nas technologiach, ale również bezpośrednim rezultatem naszego światopoglądu. Informacje o stanie planety mogą wydobyć lęk i smutek, co może skłaniać wiele osób do zaprzeczania rzeczywistości. Teorie psychologiczne, takie jak modele uzależnień czy zmiany behawioralnej, mogą pomóc nam zrozumieć, co naprawdę się z nami dzieje oraz pomóc uniknąć nieświadomych procesów, sabotujących zmianę.
Nie chodzi tu tylko o robienie dżemu czy cerowanie ubrań. Filozofia „małych kroków – wielkiej zmiany” jest nieuczciwa. Mówienie ludziom, że rozwiązanie problemów przyjdzie z wymieniania żarówek, segregacji śmieci i jeżdżenia mniejszymi samochodami powoduje w nich „dysonans poznawczy” – stan, w którym otrzymało się odpowiedź, wiedząc, że nie dotyczy ona problemu, który się poruszyło. W ruchu miast ekologicznych chcemy odpowiadać na wielkie problemy, jednocześnie podejmując działania, które jesteśmy w stanie wykonać na szczeblu lokalnym, tu i teraz.
Wiemy, że medialne przekazy często są wzajemnie sprzeczne. W Wielkiej Brytanii BBC przeznaczyła w ostatnich latach sporo czasu antenowego na przesunięcie dyskusji na temat zmian klimatu z przyznania, że odpowiada za nie człowiek, w stronę debaty między naukowcami i pseudonaukowcami. Jak żadna inna instytucja publiczna, BBC zmarnowała ten czas, wprowadzając zamęt w opinii publicznej, zamiast przeznaczyć go na poszukiwanie odpowiedzi na stojące przed nami wyzwanie zmian klimatycznych. Naszym celem jest mówienie ludziom prawdy, wierząc, że sami znajdą właściwą odpowiedź. W naszym ruchu rozpoczęliśmy projekt Transition Free Press (www.transitionfreepress.org) – który ma na celu opowiadanie o świecie z naszej perspektywy.
Wierzymy, że ekomiasta są prawdziwie radykalną odpowiedzią na dzisiejsze problemy, tylko przebraną w niewinne szaty. Wynika z niej wypisanie się z wyścigu szczurów, sprzeciw wobec dotychczasowego systemu społecznego i ekonomicznego, prztyczek wymierzony klasie politycznej i elitom finansowym. Samodzielność lokalnych społeczności jest nowym typem uprawiania polityki, zbliżającym się do anarchizmu – mimo że wygląda tak niewinnie.
Po pięciu latach funkcjonowania ruchu możemy stwierdzić, że prawie w ogóle nie korzystamy z supermarketów, nie latamy już samolotami, nie posiadamy samochodów, chodzimy i jeździmy rowerem tak często, jak tylko się da, cieszymy się z możliwości uprawy własnej żywności, pracujemy dla siebie, nie zarabiamy może dużo, ale też potrzebujemy znacznie mniej pieniędzy niż kiedyś, doceniamy powolne podróżowanie, powolne jedzenie, powolny rytm życia.
Jeśli to, co robisz, sprawia ci radość, daje poczucie sensu i tworzenia społeczności, wtedy bierzesz udział w transformacji. A wobec tego zacząłeś lub zaczęłaś też podróż do innego miejsca – gdzie odrzuca się wartości dzisiejszej globalnej gospodarki, opartej na „wzroście za wszelką cenę”. Miejsca, w którym dzieli się dobrymi pomysłami niezależnie od państwowych granic. Miejsca, w którym mówi się „nie” kapitalizmowi finansowemu, a „tak” – bardziej zielonemu, sprawiedliwemu, trwałemu sposobowi życia. Jak widać, dążymy do tego samego co partie Zielonych, chociaż zmierzamy do tego celu trochę inną drogą.
Artykuł „Green v. transition towns: same aims, different means” ukazał się w „Green European Journal”. Przeł. Bartłomiej Kozek.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.