ISSN 2657-9596

Ulice dla pieszych, władza dla ludzi

Georg Maisser
09/06/2014

Austriaccy Zieloni przeprowadzili referendum w sprawie przekształcenia wiedeńskiej ulicy Mariahilferstraße w pasaż pieszy. Referendum zakończyło się sukcesem, ale jednocześnie zmusza nas do przemyślenia narracji o zielonym mieście. Jak zyskać poparcie tych, którzy pozostają sceptyczni wobec obietnic zielonej transformacji?

Marii Vassilakou, zielonej wiceburmistrzyni Wiednia, wydawało się to doskonałym pomysłem. W 2013 r. austriaccy Zieloni zdobyli ponad 20% głosów w wyborach regionalnych w Salzburgu, dzięki swoim zasługom w odsłonięciu szeregu skandali korupcyjno-finansowych. Aby podtrzymać dobrą passę w wyborach parlamentarnych jesienią tego samego roku, wiceburmistrzyni zdecydowała się sfinalizować długo oczekiwany i popularny projekt. Chodziło o przekształcenie najważniejszej – i wiecznie zakorkowanej – ulicy handlowej w stolicy w pasaż dla pieszych.

Zmiana była zaplanowana wszechstronnie i inkluzywnie, tak że cały proces zajął ponad dwa lata. Wysłuchano wszystkich zainteresowanych stron, aby zapewnić, że projekt będzie wzorem zielonej kompetencji w polityce miejskiej. Aby nikogo nie zrazić, i aby zadowolić tak wielu aktorów, jak to możliwe, postanowiono, że ulica po przebudowanie będzie połączeniem przestrzeni wspólnej i strefy pieszej.

Przed rozpoczęciem jakichkolwiek robót drogowych przeprowadzono symulację, aby ocenić projekt i w razie potrzeby go zrewidować. Po kilku miesiącach mieszkanki i mieszkańcy dwóch sąsiednich dzielnic mieli zadecydować o losie projektu w referendum.

Chłodne reakcje

„Chaos na Mariahilferstraße: doniesienia o 200 zabitych” – głosił nagłówek satyrycznego portalu dietagespresse.at, utrzymanego w duchu theonion.com. Doskonale wyrażało to społeczne nastroje. Odmowa korzystania prez kierowców autobusów z czerwonego pasa, o który sami jeszcze kilka dni wcześniej zabiegali, to był tylko jeden z wielu przykładów zbiorowej histerii. Ruch autobusowy wznowiono dopiero wtedy, gdy każdemu autobusowi przekraczającemu te kilka metrów strefy pieszej towarzyszył drugi kierowca, jako potencjalny świadek na ewentualność wypadku. W Austrii roi się od miejsc, gdzie autobusy, tramwaje i rowery poruszają się po strefach pieszych. W okresie od sierpnia 2013 r. do referendum pod koniec lutego 2014 r. na Mariahilferstraße nie zdarzył się ani jeden wypadek. Wszystko to nie było w stanie zmienić panującego w opinii społecznej poczucia zagrożenia.

Niektórzy usiłowali uspokoić przeciwników, twierdząc, że przecież chodzi tylko o jedną ulicę. Taka argumentacja mijała się jednak z prawdziwymi stawkami tego sporu.

Tu nigdy nie chodziło po prostu o ulicę, zawsze chodziło o nasz sposób życia. Z punktu widzenia zwolenników strefy pieszej miał to być kolejny ważny krok w kierunku miasta do życia, z radykalnie ograniczoną liczbą samochodów i odzyskaniem ulic dla pieszcyh, rowerzystów i, last not least, dzieci.

Z całego świata docierają do nas inspirujące obrazy trwającej miejskiej transformacji: od nowojorskiego Broadwayu przez nabrzeża Sekwany w Paryżu po właśnie zdemontowaną miejską autostradę w Seulu. Strefa piesza na Mariahilferstraße miała stanowić część tej globalnej rewolucji.

Przeciwnicy dobrze wiedzieli więc, o co nam chodzi, że chcemy odebrać im ich miasto. To miasto, z którym się pogodzili: miejsce pracy i nieunikniony ciężar w drodze do spełnienia życiowych marzeń o domu na wsi. Ich radości, rozrywki i aspiracje zawsze są gdzieś indziej, zawsze jedną wyprawę samochodem stąd.

Niewidoczni przeciwnicy

Nam, Zielonym trudno sobie wyobrazić, że może istnieć uczciwa opozycja wobec uspokajania ruchu. Przecież to oczywiste, że chcemy – i wszyscy powinni chcieć – stref pieszych, więcej drzew, więcej przestrzeni publicznej i placów zabaw, za to mniej, dużo mniej samochodów w mieście.

Zapominamy jednak, że jesteśmy dopiero w połowie drogi od bycia awangardą do bycia w centrum społeczeństwa.

Kiedy faktycznie przyjmujemy współodpowiedzialność za rządzenie, nagle konfrontujemy się z istnieniem tych wszystkich ludzi, którzy myślą inaczej: tych których nie spotykamy w codziennym życiu i o których łatwo zapomnieć w naszym zielonym światku. Ci ludzie nie zaprzątają sobie głowy wyczerpywaniem się zasobów, zmianą klimatu czy jakością życia w mieście, albo po prostu postawili sobie inne priorytety. Obawiają się stref dla pieszych i ławek w przestrzeni publicznej, ponieważ ich użytkowników postrzegają jako element antyspołeczny.

Dobra wiadomość dla Zielonych jest taka, że to jest kwestia pokoleniowa. Posiadacze samochodów przed czterdziestką wyraźnie popierają strefy piesze, tak jak ludzie starsi są im przeciwni, nawet gdy sami nie mają auta. Jednak nadzieja, że młodzi ludzie kiedyś w końcu zbuduję sobie zielone miasto, nie oznacza, że droga będzie łatwa – zwłaszcza dla Zielonych. Lubimy myśleć o sobie jako demokratycznym, oddolnym ruchu społecznym. Wszystko pasuje, jak długo jesteśmy głośną mniejszością naprzeciwko władzy. Ale taki obraz siebie może kłócić się z naszym roszczeniem do bycia siłą napędową zielonej transformacji, ponieważ nie możemy pozwolić sobie na to, by czekać, aż większość będzie po naszej stronie.

Konieczność zmierzenia się z tą sprzecznością oznaczała dla wiedeńskich Zielonych konfuzję i wątpliwości, ale w końcu zostały one przezwyciężone dzięki zaangażowaniu w działanie. Zieloni aktywiści i aktywistki odwiedzili niemal każdego mieszkańca w obu dzielnicach, aby wyjaśnić sens projektu. Wydaliśmy na kampanię bezprecedensową sumę pieniędzy. Koniec końców wysiłek się opłacił. W referendum 53% mieszkańców poparło utworzenie strefy dla pieszych.

Wygraliśmy, ale wygraliśmy o mały włos, a siła sprzeciwu powinna być dla nas dzwonkiem alarmowym. W przypadku partii, która w ostatnich wyborach parlamentarnych była w opozycji, 12% to honorowy wynik, ale dl partii współrządzącej taki rezultat oznaczałby katastrofę. Zielona transformacja potrzebuje opowieści, zdolnej przyciągnąć i przekonać do siebie większość. Nie możemy prawić kazań o samoograniczaniu się w kwestii przyjemności, samochodów, czy rozrywek. Musimy mówić o korzyściach i obfitości. O bogactwie, jakim jest jakość życia. I o dobrym życiu dla wszystkich.

Artykuł Giving streets, and power, to the people ukazał się w Green European Journal (Zielonym Magazynie Europejskim).

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.