Ekonomia współdzielenia. Dziel i rządź?
Dyskutując dziś na temat „sharing economy” zapominamy o ewolucji tego terminu, mającego pierwotnie oznaczać coś zupełnie innego niż Uber czy Airbnb.
Jeszcze na początku XXI wieku, kiedy widoczne było upowszechnianie się dostępności szerokopasmowego Internetu, smartfonów i mediów społecznościowych, działania realizowane pod parasolem „ekonomii współdzielenia” w dużej mierze pozostawały „analogowe”. Część z nich pochwalić się zresztą mogła sędziwą tradycją ich wcielania w życie.
Sieci lokalne
Dwie najbardziej znane praktyki to waluty lokalne oraz banki czasu. Obie prezentowane były jako alternatywa dla zglobalizowanej, przejętej przez wielkie korporacje gospodarki, która to odnowić miała lokalne społeczności oraz przedsiębiorczość. Choć mogą one być realizowane za pomocą narzędzi cyfrowych to nie były one do tego niezbędne.
Jednym z najlepiej znanych historycznych przykładów waluty lokalnej była ta obowiązująca w austriackim miasteczku Woerg. W trakcie szalejącego w latach 30. XX wieku Wielkiego Kryzysu tamtejszy samorząd zdecydował się na zawieszenie stosowania waluty krajowej i zaczął wydawać własną, którą można było płacić w lokalnych sklepach. Pieniądz ten charakteryzował się negatywną stopą procentową, która zachęcała jego posiadaczy do szybkiego wydawania otrzymanych środków. Przyczyniało się to do stymulowania lokalnej gospodarki oraz obniżenia poziomu bezrobocia.
Chociaż eksperyment ten został przerwany przez ówczesny austriacki rząd to zaproponowany wówczas model był od tego czasu modyfikowany i realizowany w najróżniejszych zakątkach świata.
Jednym z przykładów może być funt bristolski, stworzony z myślą o odnowie lokalnej gospodarki tego angielskiego miasta. Dostępny jest on zarówno w wersji papierowej, jak i za pośrednictwem SMS-a. Jego kurs jest w stosunku 1:1 powiązany z kursem funta brytyjskiego. Lokalny samorząd wspiera jego używanie, oferując zatrudnionym w nim osobom otrzymywanie w nim części pensji. W wypadku wymiany 100 tysięcy funtów brytyjskich na te bristolskie oferowana jest wynosząca 5% premia.
Lokalne waluty mogą być powiązane z bankami czasu – praktyką, w której osoby należące do lokalnej społeczności dzielą się usługami, takimi jak uczenie języka obcego w zamian za skoszenie trawy czy upieczenie ciasta urodzinowego.
Mogą one zarówno stanowić oddzielną inicjatywę – tak jak w Budapeszcie, gdzie 240 osób używa w celu promowania tego typu międzyludzkich wymian „talentów”, jak i być powiązane z projektem waluty lokalnej, co ma miejsce w austriackim Voralbergu (100 talentów jest tam wartę godzinę pracy). W projekt zaangażowanych jest tam przeszło 1,5 tysiąca osób, firm i inicjatyw społecznych, co zwiększa jego trwałość oraz zapewnia konsumentkom i konsumentom szeroki wybór. Dzięki temu możliwe jest zapewnienie stabilnego przepływu wartości wewnątrz lokalnej gospodarki.
Nowi aktorzy, nowe strategie
Widać wyraźnie, że taka koncepcja ekonomii różni się od tej, promowanej przez firmy takie jak Uber czy Airbnb. Skupiają się one nie na gromadzeniu dużej ilości danych za pośrednictwem platform cyfrowych, co na pobudzaniu lokalnych gospodarek. Widać tu olbrzymi kontrast w porównaniu do działań globalnych korporacji, przejmujących dla siebie kawałek wygenerowanej na szczeblu lokalnym wartości.
Różnica między podstawowymi założeniami ekonomii współdzielenia a realiami działania opartych na aplikacjach firm takich jak Uber skłania niektórych ekspertów to uznania ich praktyk za przykład „sharewashingu”. Oskarżają je o próbę przejęcia jej logiki na własne, komercyjne potrzeby. Kwestionują twierdzenia, jakoby ich „twórcza destrukcja” przyczyniać się miała do zwiększania wyboru konsumentek i konsumentów. Jeden z ekspertów z dziedziny dóbr wspólnych oraz ekonomii współpracy, Dirk Holemans, podsumowuje to stanowisko w poświęconym temu tematowi artykule:
„Wolny rynek działa bez przeszkód wtedy, gdy mamy do czynienia z odpowiednim popytem i podażą oraz gdy każdy ma dostęp do informacji, umożliwiających podejmowanie racjonalnych decyzji. By dojść do takiej równowagi rynkowej niezbędne są regulacje ze strony sektora publicznego, które zapobiegną potajemnym zmowom cenowym czy tworzeniu się monopoli. Uber nie chce jednak podlegać ani mechanizmom wolnorynkowym, ani rządowym regulacjom. Domaga się prawa do zdobycia monopolu.
Można go porównać z wizją rynku mieszkaniowego, na którym tylko jedna firma na świecie znałaby oferty cenowe sprzedających domy oraz ich potencjalnych nabywców. Tak właśnie działa Uber – jest on brokerem, którego działania opierają się na tajemnym algorytmie. Ani klient, ani też kierowca nie mają dostępu do informacji na temat innych klientów i osób oferujących usługę przewozową. Celem firmy jest zastąpienie otwartego, regulowanego przez władze rynku zamkniętym monopolem.
To zjawisko złe nie tylko dla rynku. Nie ma ono również nic wspólnego z inicjatywami z sektora ekonomii współdzielenia, w których obywatelki i obywatele wspólnie i w przejrzysty sposób działają na rzecz budowy lepszego społeczeństwa.
Uber tak naprawdę z nikim się nie dzieli – to nie dzielenie jest zresztą fundamentem ich finansowanego przez Goldman Sachs modelu biznesowego”.
Wydaje się jednak, że trend „sharewashingu” coraz bardziej przybiera na sile. Ekonomia współdzielenia jest przejmowana jako termin przez globalne platformy w rodzaju Upwork.com, na której to wywodzące się z różnych stron świata osoby zainteresowane uprawianiem wolnego zawodu konkurują ze sobą o zlecenia graficzne czy tłumaczenia. Kończy się to wpadaniem w martwy ciąg, w którym zleceniodawca czeka na jak najniższą oferowaną mu cenę.
Groch z kapustą?
Do koszyka z tym terminem wrzucane są nierzadko znacząco różniące się od siebie charakterem trendy. Promujący tego typu wizję ekonomii współdzielenia rozmywają w efekcie granice między pożyczaniem narzędzi czy oferowaniem domowych napraw, publicznymi rowerami miejskimi czy Uberem. Wpływ, jaki aplikacje w rodzaju Ubera czy Airbnb mają na strukturę transportową, dostępność cenową mieszkań czy – szerzej – szansę na realizację przyjętych przez demokratycznie wybrane instytucje założeń politycznych. Pokazując zalety dzielenia się autem niechętnie wspominają o tym, że aplikację car sharingowe mogą np. wpływać na ponowny wzrost znaczenia samochodu w lokalnych systemach transportowych.
W efekcie stoimy w obliczu ryzyka, że odpowiedzią na te negatywne tendencje będą działania regulacyjne, które – deklarując troskę o prawa pracownicze i konsumenckie – w niezamierzony sposób negatywnie wpłyną na innowacje społeczne.
Prawodawcy powinni przyjąć bardziej zniuansowane podejście i dokonać jasnego rozdziału między inicjatywami skupionymi na rozwój społeczności lokalnych a nakierowaną przede wszystkim na maksymalizację zysków częścią ekonomii współdzielenia.
W wypadku pierwszej grupy potrzebuje ona – jak sugeruje niemiecki profesor Reinhard Loske, zajmujący się kwestiami zrównoważonego rozwoju oraz dynamik transformacyjnych na Uniwersytecie Witten/Herdecke – przede wszystkim otwartości władz lokalnych, regionalnych i centralnych wobec oddolnych inicjatyw w rodzaju ogródków społecznościowych, kawiarni połączonych z serwisem napraw, wymiany odzieży czy walut lokalnych. Szkolenia, priorytety dla parkowania czy pomysły na zmniejszanie skali marnotrawienia żywności powinny być przez nie witane z otwartymi ramionami jako działania wzmacniające lokalne gospodarki.
Inicjatywy nakierowane na zysk zdaniem Loskego powinny być z kolei regulowane w odmienny sposób, biorący pod uwagę ich wpływ na społeczeństwo. Jeśli Airbnb przyczynia się do zmniejszenia dostępności przystępnych cenowo mieszkań, wówczas wprowadzony powinien być np. górny limit okresu, na jaki wynajmować można prywatne pokoje czy mieszkania. Wymogi stawiane kierowcom Ubera powinny być z grubsza takie same, jakie spełnić muszą taksówkarze, a priorytet powinno mieć udostępnianie przestrzeni dla oddolnych inicjatyw car sharingu.
– Dobrym przykładem modelu biznesowego opartego na zasadach ekonomii współdzielenia są spółdzielnie energetyczne. Osoby, które do nich należą są współwłaściciel(k)ami środków produkcji energii, którą zarówno produkują, jak i konsumują (prosumenci) – mówi Maria Skóra z niemieckiego think-tanku Das Progressive Zentrum. W jaki sposób inicjatywy tego typu wpływają na system regulacyjny?
– Nie brakuje przykładów prób kontrolowania czy ograniczania rozwoju tak zwanej ekonomii współdzielenia. Berliński sąd jako sposób na ochronę dostępności przystępnych cenowo mieszkań uznał wydanie zakazu krótkoterminowego ich wynajmu. Zakaz współpracy z nieposiadającymi stosownych licencji kierowcami ograniczył z kolei skalę działania jednej z aplikacji przewozowych w kilku niemieckich miastach – odpowiada.
– Najbardziej widocznym wpływem rozwijania się modeli (współ)dzielenia w zarządzaniu jest powstanie płaskich sieci oraz elastyczne godziny pracy w miejscu sztywnych hierarchii. Zjawiwsko to może przyczynić się do rozmycia granic między pracą a życiem prywatnym czy między zasobami osobistymi a firmowymi – kontynuuje badaczka.
– Z drugiej strony nie da się ukryć, że alternatywne modele ekonomiczne mają szansę pozwolić na mniejsze zużycie zasobów oraz na bardziej dostosowane do naszych potrzeb planowanie czasu, co nie pozostaje bez wpływu na środowisko czy równowagę między czasem wolnym a pracą. Potrzebne są nam jednak regulacje – nie tylko w celu ochrony praw pracowniczych i konsumenckich, ale również uniknięcia nieuczciwej konkurencji poprzez unikanie płacenia podatków czy dumping socjalny – podsumowuje Skóra.
Odzyskać język
Inną istotną, długofalową kwestią, która wymagać będzie współdziałania zróżnicowanej koalicji aktorów społecznych jest praca na rzecz odzyskania pierwotnego znaczenia ekonomii współdzielenia.
Inicjatywy komercyjne, zainspirowane wizją umożliwienia użytkowania towarów i usług jako lepszą alternatywą dla ich posiadania nie muszą być uznawane za coś nieodzownie złego (szczególnie, jeśli będą one solidnie regulowane), nie powinny być jednak wrzucane do jednego koszyka z działaniami realizowanymi przez instytucje publiczne (np. rower miejski) czy oddolnymi inicjatywami, stawiającymi sobie za cel wzmacnianie więzi społecznych i lokalnej gospodarki (banki czasu).
Jasny podział tego typu może okazać się korzystny dla samych firm technologicznych, które będą mogły w ten sposób uniknąć przypięcia im łatki „sharewashingu”.
Zajmujący się tym zagadnieniem badacze proponują zróżnicowane terminy, dużo lepiej ich zdaniem opisujące tę rosnącą część rynku. „Ekonomia platformowa” przenosi punkt ciężkości praktyk tego typu z dzielenia się (często zresztą wątpliwego) na nowe technologie oraz sposoby, w jakie realizowane usługi wpisują się w trójkąt korporacja-wykonawca-konsument.
Termin „kapitalizm platformowy” idzie jeszcze dalej, łącząc tego typu trendy z następującymi w globalnej gospodarce przemianami, takimi jak rosnąca elastyczność rynków pracy, wzrost znaczenia nietypowych form zatrudnienia czy rosnąca niepewność finansowa, której symbolem stała się grupa „pracujących biednych”. Pozwala on na analizowanie działań firm w rodzaju Ubera czy Airbnb w kategoriach procesów globalizacyjnych, zmian w dominujących narracjach na temat tego, jakiego typu modele biznesowe tworzą „nowoczesną” przedsiębiorczość i w jaki sposób różnią się one od poprzednich.
Zdj. Dmitry G w domenie publicznej
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.