Rząd tylko mruga
Z Agnieszką Grzybek, feministką, przewodniczącą partii Zieloni, rozmawia Bartłomiej Kozek.
Bartłomiej Kozek: Zieloni w Europie intensywnie pracują nad tym, by kojarzyć się nie tylko z ekologią, ale również z wrażliwością społeczną. Jak w praktyce wyglądają zielone działania w dziedzinie równości?
Agnieszka Grzybek: Stawiamy na trzy filary: bezpieczeństwo ekologiczne, socjalne i ekonomiczne i wszystkie one są dla nas równoważne. Świetnie to pokazują nie tylko nasze dokumenty programowe, ale także konkretne działania. W lutym ub. r. poparliśmy postulaty związków zawodowych, przyłączając się do pikiety organizowanej przez nich pod Sejmem w Europejskim Dniu Akcji. Jasno wyraziliśmy wówczas nasze stanowisko przeciwko wydłużeniu wieku emerytalnego. To była jedna z najgorszych decyzji rządu Donalda Tuska. Wydłużenie wieku emerytalnego nie wystarczy, aby odwrócić trend starzenia się społeczeństwa i zachęcić ludzi do tego, żeby chcieli mieć dzieci. Do tego potrzebna jest dobra polityka społeczna. Tymczasem wciąż brakuje żłobków i przedszkoli, które jednocześnie byłyby dostępne cenowo. Ciężar opieki nad dziećmi czy osobami starszymi przerzucono na barki rodzin, co w praktyce oznacza, że dźwigają go kobiety, bowiem to one najczęściej zostają w domu, żeby się opiekować innymi. A to oznacza dla nich później niższe emerytury.
Państwo w większym stopniu powinno ponosić koszty związane z wychowaniem dzieci. Dlatego poparliśmy inicjatywę ZNP „Przedszkole dla każdego dziecka”, czyli ustawę proponującą objęcie wychowania przedszkolnego subwencją oświatową, dzięki czemu gminy miałyby środki na finansowanie przedszkoli. W ramach działań równościowych włączyliśmy się w kampanię na rzecz ratyfikacji przez Polskę konwencji Rady Europy w sprawie zwalczania i zapobiegania przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, blokowanej przez ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina. Nie tylko zorganizowaliśmy wspólnie z Fundacją Feminoteka pikietę przed ministerstwem sprawiedliwości, ale także przygotowaliśmy projekt rezolucji „Uczyńmy Europę wolną od przemocy wobec kobiet”, przyjętą przez Europejską Partię Zielonych, której jesteśmy członkiem. W rezolucji wzywamy państwa europejskie do jak najszybszej ratyfikacji konwencji, przyspieszenia prac nad unijną dyrektywą w sprawie przeciwdziałania przemocy wobec kobiet oraz ustanowienia roku 2014 Europejskim Rokiem Zapobiegania i Zwalczania Przemocy wobec Kobiet oraz Przemocy Domowej.
BK: Dbałość o środowisko często uznawana jest w Polsce za wstrzymującą rozwój i modernizację kraju. Mówi się również o negatywnym wpływie ochrony środowiska (np. przeciwdziałania zmianom klimatu) na sytuację osób gorzej sytuowanych. Straszy się utratą miejsc pracy, wzrostem rachunków za energię. W jaki sposób odpowiedziałabyś na te zarzuty?
AG: W pogoni za Europą, do której bardzo pragnęliśmy „powrócić”, ulegliśmy mitowi modernizacyjnemu. Tymczasem w Europie od wielu lat funkcjonuje już zupełnie inne myślenie. Ludzie zdali sobie sprawę, że z szybkim rozwojem, opartym na eksploatacji zasobów nieodnawialnych – przyrody i ludzi – wiążą się bardzo wysokie koszty społeczne, zdrowotne itp. i że wobec tego nie warto iść dalej tą drogą. Duża w tym zasługa ruchów Zielonych, które od końca lat 60. rozwijają się w Europie i na świecie. Jednocześnie badania naukowców potwierdziły, że to właśnie bezmyślna działalność człowieka w pogoni za zyskiem przyczynia się do zmian klimatycznych.
BK: Wielu osobom zmiany klimatyczne wydają się dość abstrakcyjnym problemem…
AG: Ich skutki widać nie tylko w odległych rejonach świata, ale doświadczamy ich także w Polsce. Ekstremalne zjawiska pogodowe, takie jak susze, powodzie czy tornada pogarszają warunki życia ludzi, bo to oni tracą zbiory, tracą miejsca pracy, tracą dobytek i swój dom. Więc to nie działania podejmowane, żeby zapobiegać zmianom klimatycznym, wpływają negatywnie na sytuację osób gorzej sytuowanych, ale ich zaniechanie. Zresztą są nawet konkretne wyliczenia: Nicolas Stern wykazał w swoim raporcie, że jeśli nie zainwestujemy 1–2% PKB rocznie w przeciwdziałanie zmianom klimatycznym, to koszty zaniechania, jakie przyjdzie nam zapłacić, mogą nawet wynieść 20% PKB. Dlatego w naszym interesie jest, aby rząd przestał blokować unijną politykę ratowania klimatu.
BK: Istotną rolę w zielonej opowieści o równości odgrywają kobiety. Czy nie dziwi cię nadal wysokie poparcie dla Platformy Obywatelskiej wśród kobiet w sytuacji, kiedy za rządów Donalda Tuska podniesiono im o 7 lat wiek przejścia na emeryturę, zamykane są szkoły, a sytuacja w ochronie zdrowia nie ulega zauważalnej poprawie?
AG: Rząd Tuska stara się mrugać do wyborców zarówno z prawej, jak i z lewej. Z jednej strony Platforma Obywatelska zablokowała przyjęcie ustawy parytetowej w kształcie zaproponowanym przez Kongres Kobiet. Projekt ustawy gwarantował równą liczbę kobiet i mężczyzn na listach wyborczych, a więc wyrównywał szanse kobiet w polityce. Posłanki i posłowie PO nie zgodzili się także na przyjęcie tzw. suwaka, czy naprzemiennego umieszczania kobiet i mężczyzn na listach wyborczych. Z drugiej strony ostatecznie zgodzili się na przyjęcie 35-procentowej kwoty bez suwaka, a ponadto w wyborach parlamentarnych w 2011 r. zastosowali system suwakowy na własnych listach wyborczych. Dlatego PO ma największą liczbę posłanek.
O podpisanie przez Polskę konwencji Rady Europy w sprawie zwalczania i zapobiegania przemocy wobec kobiet i przemocy domowej trzeba było stoczyć długą walkę, gdyż Rejtanem kładł się minister Gowin. Dopiero pod naciskiem opinii publicznej premier się ugiął, gdyż wcześniej starał się przeciągać sprawę jak najdłużej. Od 2007 r. dywagujemy nad refundacją zabiegów zapłodnienia in vitro i ze względu na sprzeciw konserwatywnych posłów PO do dziś nie mamy ustawowych rozwiązań w tej materii. Dopiero kiedy Częstochowa jako pierwsza gmina w Polsce wprowadziła refundację in vitro dla swoich mieszkanek i mieszkańców, rząd zapowiedział podobny program finansowany przez ministerstwo zdrowia.
BK: To skąd to poparcie dla PO?
AG: Media ciągle nas straszą powrotem PiS do władzy. Dotychczas ten straszak działał. Ale czy tak będzie podczas następnych wyborów? Wątpię.
BK: Jak oceniasz niedawną przemianę w retoryce Tuska – niegdysiejszy „gdański liberał” w swym ostatnim exposé roztoczył wizję kraju napędzanego publicznymi inwestycjami, a na dodatek zapowiedział wydłużenie urlopu rodzicielskiego oraz zwiększenie finansowania nowych żłobków i przedszkoli. Przekonują cię te zapowiedzi?
AG: Przekonają mnie, jak zostaną zrealizowane. Wcześniejsze huczne obietnice pozostały na papierze. Myślę jednak, że duża w tym rola organizacji kobiecych, nacisku opinii publicznej, ale przede wszystkim uświadomienia sobie przez rząd, że bez dobrej polityki społecznej grozi nam zapaść demograficzna. Od lat w Polsce rodzi się coraz mniej dzieci i we wszystkich badaniach ludzie wskazują, że wysokie koszty związane z wychowaniem dzieci, brak mieszkań dostępnych cenowo powoduje, że albo w ogóle rezygnują z posiadania potomstwa, albo odkładają to na później. Wprawdzie w 2011 r. została przyjęta tzw. ustawa żłobkowa, która wprowadziła wiele form opieki dla maluchów, ale jednocześnie nie zagwarantowała środków na jej realizację. Dopóki nie zmieni się sposób finansowania żłobków i przedszkoli, sytuacja się nie poprawi. Gminy mniej zamożne stając przed wyborem priorytetów, najczęściej tną wydatki na politykę społeczną.
BK: A co myślisz o wydłużeniu urlopów rodzicielskich?
AG: To byłby krok w dobrą stronę, pod warunkiem, że zostaną wydłużone także – ale naprawdę wydłużone – urlopy dla ojców i że będą one obligatoryjne. W tej chwili ojcowie mogą skorzystać z dwóch tygodni, docelowo powinny być to dwa, trzy miesiące, tak jak w państwach skandynawskich. Jeśli jedynie kobiety będą mogły korzystać z dłuższego urlopu, to pogorszy to ich sytuację na rynku pracy, bowiem dla pracodawców i pracodawczyń staną się „dodatkowym kosztem” dla firmy. Podoba mi się rozwiązanie islandzkie, gdzie urlop rodzicielski wynosi 9 miesięcy, z czego trzy miesiące przypadają dla kobiety, trzy dla mężczyzny, a pozostałymi trzema mogą się dowolnie podzielić.
BK: Z nierównościami na rynku pracy mamy dziś do czynienia w najróżniejszych formach. Do już wcześniej obserwowanych zjawisk, takich jak nierówności płacowe między płciami, dochodzą nowe, chociażby w postaci rosnącej grupy osób pracujących na umowach „śmieciowych”. Rośnie bezrobocie, szczególnie wśród osób młodych. Jak wygląda zielona odpowiedź na te problemy?
AG: Do negatywnych zjawisk dorzuciłabym jeszcze tzw. „pracujących biednych”, czyli osoby, które otrzymują wynagrodzenie za pracę, ale nie stać ich na opłacenie rachunków i życie na jakim takim poziomie. Większość osób w Polsce nie ma żadnych oszczędności, ludzie żyją z dnia na dzień, albo na kredyt, którego nie mogą spłacić, wzięty po to, żeby opędzić podstawowe potrzeby. Nie mają oszczędności, którymi mogliby się poratować w sytuacji awaryjnej.
BK: Jaka jest zielona odpowiedź na te problemy?
AG: Naszą odpowiedzią jest Zielony Nowy Ład, czyli transformacja gospodarki w taki sposób, aby wszyscy mogli się cieszyć trwałym rozwojem, i by system nie generował ciągłych kryzysów. Postawienie na rozwój zielonej gospodarki – energetyki odnawialnej, poprawy efektywności energetycznej, transportu zbiorowego, usług publicznych – to także tworzenie nowych miejsc pracy.
BK: Jak sprawić, żeby to były dobra miejsca pracy?
AG: W związku z przemianami współczesnej gospodarki zdajemy sobie sprawę, że elastyczność jest jednym z jej warunków, ale to powinien być rzeczywisty wybór pracownic i pracowników po to, żeby lepiej łączyć pracę zawodową z życiem rodzinnym, a nie przymus ze strony pracodawcy. Dlatego m.in. opowiadamy się za stworzeniem listy zawodów, w których ze względu na charakter wykonywanej pracy cywilnoprawne umowy byłyby zakazane. Postulujemy jednakowe oskładkowanie wszystkich form zatrudnienia, co pomoże ukrócić fikcyjne samozatrudnianie, ale także zapewni długofalową stabilność systemu świadczeń społecznych. Warto pomyśleć o zróżnicowaniu stawki CIT w zależności od wielkości firmy. Konieczne jest podniesienie płacy minimalnej, która docelowo powinna wynosić dwie trzecie średniej płacy. Warto także wprowadzić – wzorem Wielkiej Brytanii – godzinową stawkę minimalną.
BK: Ani ogłaszany przez publicystów „skręt w lewo” Platformy Obywatelskiej przy okazji wyborów w 2011 r., ani pojawienie się w Sejmie kolejnej, liberalnej światopoglądowo partii – Ruchu Palikota – nie doprowadziło jak dotąd do zmiany, jeśli chodzi o kwestie obyczajowe. Dlaczego Sejm jest dziś bardziej konserwatywny niż społeczeństwo?
AG: Nie od dziś Sejm jest bardziej konserwatywny niż społeczeństwo, a politycy nie nadążają za zmianami, ale takich właśnie przecież posłów i posłanki sobie wybraliśmy. Duża w tym zasługa mediów głównego nurtu, które co jakiś czas rozpętują histerię pod tytułem „jak PiS wróci do władzy”, zachęcając do głosowania na tzw. mniejsze zło. Ale strach, jak powiedział prof. Zygmunt Bauman, to uczucie poddanych, a nie obywateli. Z tego strachu godzimy się na wszystko, co proponuje PO: komercjalizację szpitali, likwidację szkół, stołówek, bibliotek, wycinkę drzew, prywatyzację usług publicznych. Myślę jednak, że ten trend już się zaczął odwracać i podczas następnych wyborów Polki i Polacy wystawią rachunek.
Przyznam, że dla mnie dużym zaskoczeniem było to, że odrzucenie przez Sejm, m.in. głosami Platformy Obywatelskiej, wszystkich projektów ustaw o związkach partnerskich, wywołało taki gniew społeczny. Debata o związkach partnerskich jest papierkiem lakmusowym pokazującym, jak bardzo – jako społeczeństwo – zmieniliśmy się mentalnie. Współczesna rodzina wygląda zupełnie inaczej, ludzie tworzą najrozmaitsze związki, jest wiele rodzin patchworkowych, rodzin z wyboru – i prawo powinno uwzględnić tę sytuację, a nie próbować zatrzymywać zmiany społeczne.
BK: Na koniec pytanie dobre na początek marca – czym dla ciebie jest feminizm? Jakie perspektywy rozwoju i udziału w debacie publicznej ma on w Polsce?
AG: Feminizm jest dla mnie solą życia (śmiech). Jego definicja jest dosyć prosta: po pierwsze, dostrzegasz, że kobiety mają gorzej, po drugie, się z tym nie zgadzasz, a po trzecie, chcesz to zmienić. Organizacje feministyczne mają swój udział w przemianach, jakie się dokonały w ciągu ostatnich kilkunastu lat w Polsce. Dość powiedzieć, że w latach 90. mało kto dostrzegał, że kobiety są dyskryminowane, uważano to za import z Zachodu, teraz już nawet partie konserwatywne przyznają, że kobiety są dyskryminowane na rynku pracy, że nie mają równych szans i możliwości w wielu sferach życia, i starają się formułować jakieś propozycje. Kiedyś pewne tematy nie były w ogóle obecne w debacie publicznej, choć to nie znaczy, że nie istniały. Przemoc wobec kobiet, molestowanie seksualne, mobbing, dyskryminacja to były przez wiele lat pojęcia nieznane. A dziś mamy odpowiednie regulacje prawne, częściowo przyjęte dzięki akcesji do Unii Europejskiej, ale częściowo wydeptane przez organizacje walczące o prawa kobiet.
Wciąż jednak jest jeszcze wiele do zrobienia, dlatego uważam, że potrzebne są różne formy działania – i Manify, coroczne wielotysięczne manifestacje, podczas których przedstawiane są postulaty, jak i Kongres Kobiet, który zaktywizował wiele kobiet z całej Polski. A teraz ta cała kobieca fala szykuje się do następnych wyborów. I dopiero kiedy w Sejmie znajdzie się wreszcie tzw. masa krytyczna, czyli co najmniej 35 proc. kobiet, będziemy mogli liczyć na urzeczywistnienie postulatów od lat zgłaszanych przez ruch kobiecy.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.