Feminista w Radzie
W wyborach samorządowych 2010 roku Zieloni po raz pierwszy wprowadzili swoich ludzi do samorządów. W gminie Kąty Wrocławskie w woj. dolnośląskim radnym został SEBASTIAN KOTLARZ, politolog i – jak sam siebie określa – judeochrześcijański feminista. Z Sebastianem rozmawia Aleksandra Kretkowska.
Aleksandra Kretkowska: Jakie są Twoje pierwsze wrażenia z pracy w radzie?
Sebastian Kotlarz: Radnym jestem dopiero od kilku miesięcy. Obserwuję i uczę się. Jedne rzeczy mi się podobają, inne nie. Przed wyborami tkwił w mojej głowie podział na nas, czyli zwykłych ludzi, i „ich” – tajemniczych i potężnych ludzi władzy. Szybko przekonałem się, że to fałszywy obraz. W trakcie pierwszego posiedzenia Rady Miejskiej w Kątach Wrocławskich byłem mocno stremowany.
AK: Jak znalazłeś się w Radzie?
SK. Decyzja o kandydowaniu zapadła w sierpniu 2010 r. Miałem za sobą kilka lat działalności na rzecz lokalnej społeczności w Smolcu. Od lat nosiłem w sobie własną wizję tej miejscowości i uznałem, że nadszedł czas zacząć ją realizować. Jestem człowiekiem nieśmiałym, więc nie była to dla mnie sytuacja łatwa. Czas kampanii był bardzo stresujący. Poprosiłem o wsparcie Zielonych 2004, z którymi zawsze mi było po drodze pod względem ideologii i programu. Dużą pomoc okazali mi Małgosia Danicka, Małgorzata Tkacz-Janik i prof. Ludwik Tomiałojć. Nie mogę też zapomnieć o Martynie Wilk i Magdzie Grzegółce. Wszystkie te osoby mnie wspierały w dobrych i złych momentach.
AK: Startowałeś z własnego komitetu, to chyba nie było łatwe?
SK. Miałem bardzo silnych rywali i rywalkę. O dwa mandaty w Smolcu ubiegało się 5 osób, w tym m.in.: dotychczasowy radny, członek rady sołeckiej, były poseł (członek PiS) oraz kandydatka PO. Na kampanię miałem bardzo skromne środki – na 10 plakatów i ulotki wydałem około 180 zł. Nie miałem też wsparcia ze strony lokalnych notabli, ale też o nie prosiłem o to. Nie było mnie stać na bannery, a ulotki roznosiłem sam. Po cichu liczyłem, że do Rady Miejskiej wejdę z drugim rezultatem. Ale też liczyłem się z możliwością porażki.
AK: W końcu nadszedł wieczór wyborczy…
SK. Spędziłem go sam w domu. Około 2.30 w nocy zadzwoniła do mnie Irena Salwowska-Hajdasz, sołtyska Sadkowa, krzycząc do słuchawki z radością: „A nie mówiłam? Zwyciężyłeś! Zwyciężyłeś!”. Sama zresztą zdobyła mandat w sąsiednim okręgu. Wiadomość o zwycięstwie była dla mnie ogromnym szokiem. Wcześniej było to dla mnie czymś niewyobrażalnym.
AK: Jak to było startować z poparciem Zielonych?
SK. Nie ukrywałem go, ale mieszkańcy też nie ukrywali, że głosowali przede wszystkim „na osobę”. I tak powinno być w wyborach lokalnych. Znają moje rodzeństwo, moich rodziców, dziadków i pradziadków. Jeden z moich sąsiadów, prawicowiec słuchający Radia Maryja, powiedział, iż zagłosował na mnie, bo jestem „uczciwym człowiekiem”. To wiele dla mnie znaczy. Gdy mówię mieszkańcom Smolca, że jestem z Zielonych, to spotykam się z konsternacją. Niektórzy reagują na początku słowami „nie lubię Zielonych, ponieważ to partia gejowska”, ale po dłuższej rozmowie robią się bardziej otwarci. Myślą sobie: „skoro on tam jest, to może ci Zieloni mają coś sensownego do powiedzenia?”. Na razie sytuacja w gminie Kąty Wrocławskie wygląda tak, że „Zieloni to ja”! [śmiech]
AK: A jak radni reagują na Zielonego feministę?
SK. Co najmniej dwie młode radne zdecydowanie popierają zwiększenie liczby kobiet w polityce i walkę z dyskryminacją. Jedną z nich jest wspomniana wcześniej Irena Salwowska-Hajdasz. Druga, Katarzyna Szady z Gniechowic, powiedziała mi, iż dla niej idealnym rozwiązaniem jest, gdy jeden okręg wyborczy reprezentują kobieta i mężczyzna. Tak, jak w jej własnym. Sytuacja w Kątach Wrocławskich jest o tyle korzystna, że wśród 15 radnych jest 5 kobiet, co jest rekordem w historii gminy. Na czele rady stanęła pani Zofia Kozińska, osoba bardzo postępowa i życzliwa kobietom.
Jeśli chodzi o inne postulaty Zielonych, uważam, że wiedza na temat ochrony środowiska i zrównoważonego rozwoju regionalnego jest w całym społeczeństwie niewielka. Dla wielu ochrona środowiska zaczyna się i kończy na sprawie wywozu śmieci. Jako politycy mamy sporo do roboty w zakresie propagowania edukacji ekologicznej i ekoetyki.
AK: Jakimi problemami mieszkańców będziesz się zajmować?
SK. Będę walczyć o park w Smolcu. Ten istniejący w mojej głowie projekt nazywam „zielonymi płucami Smolca”, których nam bardzo brakuje. Potrzebny jest chodnik na ul. Głównej oraz chodnik łączący obie części Smolca. Już niedługo z inicjatywy Towarzystwa Przyjaciół Smolca, na czele którego stoję, powstanie plac zabaw dla dzieci. Chciałbym, by w Smolcu powstał wiejski dom kultury. Mam nadzieję, że już niedługo zostanie reaktywowana smolecka gazeta. Na jej łamach oraz w portalu www.smolec.pl rozpocznę dyskusję na temat przyszłego statusu Smolca. W końcu moim hasłem wyborczym było: „Smolec – nasza wspólna sprawa”. Chciałbym też doprowadzić do zwołania tematycznej sesji poświęconej patologiom życia społecznego w naszej gminie oraz przygotować projekt gminnego Kodeksu Etyki Radnego. Jest sporo do roboty. Nuda mi nie grozi.
AK: Jakie nowe narzędzia zdobyłeś jako radny?
SK. Są to: wiedza na temat gminy, nowe znajomości i możliwość wpływania na kształt lokalnego prawa. Mam większą możliwość nagłaśniania ważnych dla mnie spraw i inspirowania wydarzeń. Moja decyzja o starcie wynikła również z tego, iż chciałbym w Radzie reprezentować punkt widzenia ludzi działających w organizacjach pozarządowych.
AK: W kampanii wyborczej obiecałeś, razem ze wszystkimi kandydatami i kandydatkami Zielonych, podjąć kroki w celu przyjęcia Europejskiej Karty Równości Kobiet i Mężczyzn w Życiu Lokalnym. Jak planujesz to osiągnąć?
SK. Na początek chcę zorganizować w Kątach Wrocławskich debatę na ten temat z udziałem władz gminy, radnych, sołtysów, przedstawicieli organizacji pozarządowych i kadry naukowej. W Polsce jedynie Nysa podpisała tę Kartę i wprowadziła równościowy plan działania. Chciałbym skorzystać z ich doświadczeń. Aby mój plan się powiódł, trzeba stworzyć lobby złożone z miejscowych autorytetów. W Nysie dużym atutem było to, że gorącą zwolenniczką Karty jest burmistrzyni Jolanta Barska. Ja mam nadzieję, że w tej sprawie spotkam się z poparciem burmistrza Antoniego Kopcia i przewodniczącej Zofii Kozińskiej. Chciałbym, by jeszcze w tej kadencji Kąty Wrocławskie zostały drugą gminą w Polsce, która przyjęła Kartę. Osoba koordynująca wdrażanie Karty mogłaby pełnić zarazem funkcję gminnej Pełnomocniczki ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn.
AK: Co jeszcze chcesz robić na rzecz równego statusu płci?
SK. Jestem otwarty na współpracę z organizacjami kobiecymi. Moje polityczne cele wynikają właśnie z rozmów z kobietami. Chciałbym przyjrzeć się budżetowi gminy pod tym względem, czy w równym stopniu uwzględnia on potrzeby obu płci. Kwestii, którym należy się przyjrzeć pod kątem genderowym, jest więcej. Jedną z najważniejszych jest podział władzy. Przykładowo: w gminie jest 36 sołectw, z których na czele tylko 14 stoją kobiety. Moim marzeniem jest rozpowszechnianie wśród dziewcząt wiedzy na temat historii kobiet. W tym celu chciałbym nawiązać współpracę ze szkołami i świetlicami. Po tym, kiedy już przestanę być radnym, chciałbym mieć takie wewnętrzne przekonanie, że zrobiłem wszystko, by gmina Kąty Wrocławskie była przyjazna dla kobiet.
AK: Dlaczego jesteś feministą?
SK. Sprzeciwiam się dyskryminacji kobiet. Beata Kozak 10 lat temu wymyśliła słynne hasło: „Demokracja bez kobiet to pół demokracji”. Ja poszedłbym jeszcze dalej: bez kobiet nie ma demokracji, jest androkracja – panowanie mężczyzn. Ktoś kiedyś napisał, że feminizmów jest tyle, ile feministek i feministów.
AK: A ty mówisz o sobie „judeochrześcijański feminista”. Co to znaczy?
SK. Rabin David Flusser napisał kiedyś, że „chrześcijaństwo jest religią żydowską”. Jan Paweł II powiedział: „Religia żydowska nie jest dla religii chrześcijańskiej rzeczywistością zewnętrzną, lecz należy do jej wnętrza”. Zgadzam się z nimi, że powinniśmy mieć świadomość wspólnych korzeni religijnych z Żydami. Przyznam się szczerze: rasizmu i seksizmu nienawidzę tak samo mocno.
Dla mnie Jezus był pierwszym „protofeministą”, który uznawał kobiety za równe mężczyznom. Dlatego tak wiele z nich zostawało jego uczennicami. Nie bez kozery pierwotne chrześcijaństwo było nazywane „religią kobiet i niewolników”. Pozycja kobiet w pierwotnym Kościele była znacznie lepsza niż dzisiaj. Źródła historyczne mówią np. o chrześcijańskich kapłankach i biskupkach.
Problem tkwi w tym, że polskie katoliczki najczęściej nie mają o tym bladego pojęcia. Wydziały teologiczne są zdominowane przez mężczyzn. Ja zadaję sobie jeszcze inne pytanie: dlaczego tak silny kult maryjny w Polsce nie przekłada się na mocną pozycję kobiet w życiu publicznym? Prof. Magdalena Środa powiedziała kiedyś, że w Polsce kobiecość ma się stosunkowo nieźle w warstwie symbolicznej, w ikonografii. Chodzi tutaj, naturalnie, o cześć oddawaną Matce Boskiej. Ja powiedziałbym, że problem jest o wiele bardziej skomplikowany: z jednej strony matka Chrystusa ukazywana jest jako niedostępna, potężna, „ponadpłciowa” królowa, a z drugiej – cicha i pokorna sługa.
AK: A jak Ty widzisz tę postać?
SK. Zupełnie inaczej! W scenie Zwiastowania anioł zwraca się do niej ze słowami: „Pan z Tobą”. Maria jest jedną z nielicznych osób w Biblii, z którymi Bóg się w ten sposób „wita”. Tymi innymi osobami są: Jakub, Józef, Mojżesz, Jozue, Gedeon i … Jezus – przywódcy religijni lub polityczni. Maria w trakcie Zwiastowania wcale nie boi się anioła. Odpowiada mu zgodnie ze zdrowym rozsądkiem (wie, skąd biorą się dzieci) i sama zadaje mu pytania. Potem samodzielnie udaje się w podróż do swojej kuzynki Elżbiety. W trakcie wyśpiewywania Magnificat ta młoda Żydówka ukazuje się moim oczom jako osoba bardzo silna, odważna i pewna siebie. Ciekaw jestem, ile z polskich katoliczek wie, że błogosławiona matka Ludwika Małgorzata Claret de La Touche (1868-1915) miała wizje Marii jako… chrześcijańskiej kapłanki?
AK: Myślisz, że w Polsce mógłby powstać silny chrześcijański feminizm z figurą Marii w centrum, czy to byłaby jakaś forma „ulokalnienia” feminizmu („ulokalnienie” to termin antropologiczny, który oznacza nadawanie lokalnych sensów globalnym treściom)?
SK. „Ulokalnienie” takiego feminizmu może nastąpić tylko w jeden sposób: poprzez zdobywanie wiedzy. Do tego potrzebujemy feministycznych teolożek, teologów, katechetek i katechetów.
AK: A propos propagowania wiedzy, twoja strona internetowa poświęcona przywódczyniom politycznym z całego świata www.smolec.pl/kobiety jest ciągle jest rozbudowywana i uaktualniania i staje się niezwykłym kompendium. Skąd ta propagowania wiedzy na temat kobiet – przywódczyń?
SK. Przypominanie o nich jest ogromnie ważne! Jeśli chcemy, żeby dyskryminacji nie było, to walczmy przede wszystkim z płciowymi stereotypami tkwiącymi w głowach nas wszystkich. Poznawanie historii kobiet jednym z najważniejszych narzędzi w tej walce. Niech kobiety czerpią z niej wiedzę, pozytywne wzorce i siłę. Alice Schwarzer, żywa ikona niemieckiego feminizmu, powiedziała kiedyś Beacie Kozak: „Utrzymuje się, że feminizm to zeszłoroczny śnieg, że jest przebrzmiały i że nowoczesna młoda kobieta czegoś takiego już nie potrzebuje, bo i tak jest wyemancypowana. Jeżeli młode dziewczyny rzeczywiście nie chciałyby nauczyć się niczego od wcześniejszych feministek, oznaczałoby to, że praca feministek z ostatnich 30 lat, wszystkie ich odkrycia i doświadczenia, pójdą na marne. Oznaczałoby to, że te dziewczyny musiałyby zaczynać wszystko od nowa. Do tego nie można dopuścić! Mogą przecież korzystać z naszych doświadczeń i stanąć na naszych ramionach, żeby móc sięgnąć dalej wzrokiem”. Miała rację. W końcu historia jest nauczycielką życia!
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.