GEN REJTANA, CZYLI RZECZPOSPOLITA POLSKA SAMOBÓJCZA
W miniony poniedziałek, 16 listopada, Polska i Węgry podjęły heroiczną akcję dywersyjną na froncie europejskim i zablokowały historyczny pakiet budżetowo-naprawczy UE o wartości 1,82 biliona euro. Piękno tego rejtanowskie gestu polega na tym, że nie tylko oba kraje zablokowały żywotnie potrzebny im własnym ekonomią zastrzyk gotówkowy, ale i wpędziły przy okazji instytucje, i tak już balansujące na granicy politycznej równowagi, wprost w ramiona instytucjonalnego klinczu, co gorsza, bez jakiejkolwiek potencjalnej drogi jego zakończenia. Zmusiły tym samym instytucje unijne do gaszenia kolejnego już z tym roku pożaru i to dosłownie za trzy dwunasta. I zasadniczo ciężko pojąć, jakie korzyści oba państwa mają zamiar osiągnąć poprzez swój gambit. Ale wszystko po kolei..
Money, money, money
Tegoroczne budżetowe negocjacje w Unii Europejskiej poddane były presji jeszcze większej niż zazwyczaj (co naprawdę wiele znaczy, bo podobne negocjacje zawsze odbywają się w podwyższonej temperaturze sporu i namnożeniu aktorów: 27, a do niedawna 28 krajów członkowskich, 751 europarlamentarzystów, cała masa interesariuszy..). Ścierały się bowiem wielorakie, sprzeczne oczywiście (inaczej byłoby to zbyt proste i jakże nie-europejskie) interesy. Z jednej strony nadwyrężona pandemia gospodarka, w której najbardziej ucierpiały, tradycyjnie, kraje południa (Włochy, Hiszpania), a z drugiej tradycyjna linia sporu między krajami zaciskającymi pasa i tymi, które wolą więcej pieniędzy w unijnym budżecie. To wszystko skropione oczywiście, wisienka na torcie, wizja Brexitu (przy czym nie wiadomo, w jakiej postaci), a co za tym idzie, zmniejszeniem wpływów finansowych do unijnego budżetu. Voilà! Ale Komisja Europejska, kraje członkowskie i europarlamentarzyści stanęli na wysokości zadania i uzgodnili co należało: wieloletnie ramy budżetowe (długoterminowy budżet UE 2021-2027) w połączeniu z inicjatywą Next Generation, czyli tymczasowym instrumentem pobudzającym ożywienie gospodarki. Chodzi o największy pakiet środków, jaki został dotychczas finansowany z unijnego budżetu o łącznej kwocie, bagatela, 1,8 bln euro. Pakiet ten ma nie tylko pomóc odbudować gospodarkę Europy po kryzysie wywołanym COVID-19, ale w dodatku zrobić to z głową i pomysłem na przyszłość. Tak, tak.. „Nowa Europa” ma być (uwaga!) bardziej przyjazna dla środowiska, bardziej cyfrowa i odporniejsza na kryzysy. Dodajmy, zupełnie nie na marginesie, że Komisja Europejska, chcąc wesprzeć zieloną transformację, zaproponowała, by co najmniej 30% środków na odbudowę przeznaczyć na cele klimatyczne.
No i teraz co?
Belgia jest krajem absurdów, szczycącym się René Magrittem. Brukselska administracja absurdami stoi, ale polsko-węgierska kawalkada ma szanse na absolutna palmę pierwszeństwa. Nie tylko ze względu na swój bezsens, ale także na (uwaga, cytat) ‘imposybilizm’, w który wpędza wszystkich członków tej wątpliwej zabawy. Nie ma żadnej potencjalnie dobrej drogi wyjścia.
Po pierwsze, zły timing. Weto opóźnia uchwalenie budżetu w sytuacji, w której każde euro jest na miarę złota, a każda chwila zwłoki może grozić upadkiem kolejnych firm (głównie małych i średnich przedsiębiorstw). Jeszcze nigdy powiedzenie „czas to pieniądz” nie było chyba aż tak aktualne. Co więcej, oba kraje blokujące miały być również beneficjentami programów (Polska, w dodatku, całkiem sporym!). Na wecie stracą więc również obywatele Polski i Węgier.
Po drugie, weto rykoszetem. Węgry i Polska zablokowały pakiet naprawczy, odwołując się do swojego sprzeciwu wobec nowego mechanizmu, który pozwoliłby UE na obcięcie funduszy krajowi uznanemu za naruszającego praworządność w pewnych okolicznościach związanych z budżetem. Jednak warto zaznaczyć, że pomimo zgłoszonych zastrzeżeń, sam mechanizm praworządności został w poniedziałek zatwierdzony, ponieważ uchwalenie go wymagało jedynie większości kwalifikowanej (czyli zgoda 55% państw członkowskich, reprezentujących 65% populacji UE). Polska i Węgry wykorzystały swoje prawo weta, blokując niejako rykoszetem uchwalenie tak zwanych zasobów własnych, będących warunkiem wstępnym pożyczenia pieniędzy na nowy fundusz naprawczy o wartości 750 miliardów euro. Ta akurat decyzja bowiem wymaga zgody wszystkich krajów, bez wyjątku. Dodajmy, że uchwalenie nowych zasobów własnych UE miało również wyjść całkiem korzystnie dla Polski, która tym samym zapłaciłaby mniej (tak: mniej!) pieniędzy do wspólnego budżetu UE. O ironio! Oba kraje zasygnalizowały również, że wstrzymują polityczne poparcie dla siedmioletniego budżetu bloku w wysokości 1,074 bln euro, którego realizacja powinna się rozpocząć 1 stycznia. Nie blokujemy więc wcale tego, co zablokować chcemy, a jedynie trzymamy 25 pozostałych krajów jako zakładników swoich niejasnych celów politycznych.
Po trzecie, niewiele jest do ogrania. Nawet, gdyby zasiadający w Radzie przedstawiciele państw członkowskich poddali się presji czasu i stwierdzili, że niech sobie Polska i Węgry robią, co im się żywnie podoba, to i tak niewiele to da. Parlament Europejski raczej na pewno nie zaakceptuje poluzowania zasad w zakresie praworządności. Najprawdopodobniej sprzeciwiły się temu również niektóre parlamenty w krajach takich jak Finlandia, nie ratyfikując decyzji w sprawie zasobów własnych.
Po czwarte, risky game, bo Unia Europejska może dać sobie radę i bez nas. Premier Holandii Mark Rutte zapowiedział już, że Holandia nie zaakceptuje żadnej próby złagodzenia warunków, a kompromis jest już „dolną granicą” dla Holendrów. Rutte zagroził wręcz rozwiązaniem nuklearnym, czyli uchwaleniem funduszu naprawczego z pominięciem instytucji i procedur unijnych, przez 25 innych państw członkowskich (czyli bez Polski i Węgier). Byłoby to możliwe, opierając się na zasadach unijnych mechanizmów tzw. wzmocnionej współpracy (która nie wymaga udziału ani zgody wszystkich państw członkowskich) lub na zasadzie umów międzyrządowych, zamiast wewnątrzunijnych (natomiast z całą pewnością nieco spowolniły cały proces i utrudniło go z prawnego punktu widzenia).
Stawiając weto, Polska i Węgry zagrały wbrew ogólnie obowiązującym zasadom i dobrym europejskim praktykom: spory załatwia się przy stole negocjacyjnym, idąc na niezbędne kompromisy (ze wszystkich stron), a nie wbijając klin w postaci weta. Nie w takich okolicznościach i nie w takiej formie, to na pewno! To z całą pewnością nie przysporzy nam przyjaciół (których, bądźmy szczerzy, i tak mamy coraz mniej, przesuwając się z pozycji wschodnioeuropejskiego lidera i dobrego ucznia na pozycja pariasa i ‘”troublemaker”), a na pewno utrudni negocjacje w wielu przyszłych kwestiach, być może ważnych (tak na poważnie) dla Polski. Po raz któryś za rządów PISu pokazujemy, jak wiele nas łączy z wschodnim sposobem robienia polityki (metoda siłową, podstępu i zaparcia) i jak daleko bywa nam czasem na dyplomatyczne salony Europy. Że już nie wspomnę o tym, że pieniądze z funduszu naprawdę by się Polsce przydały. Przy wątpliwych zasadach działania Tarczy Antykryzysowej, zamkniętych sklepach i spowalniającej gospodarce, zastrzyk finansowy dla małych firm czy nawet dla służby zdrowia, byłby na wagę złota. Poza tym, z zupełnie zielonej perspektywy, nowy budżet jest naprawdę eco-friendly. Tendencje widać namacalnie, choć może nie odpowiada ona apetytu najbardziej gorliwych z nas, to z całą pewnością pokazuje pewien trend. Już i tak przecież zaprzepaściliśmy możliwość uchwycenia odpowiednich środków z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji (Just Transition Found), gdyż Polska nadal odrzuca Europejski cel odchodzenia od węgla. Warto się zastanowić, dlaczego zostajemy w tyle i dlaczego pozwalamy odjechać bez nas pociągowi, w którym mamy przecież należne nam miejsce (na, bilet na koszt płatników netto!). To są z całą pewnością tematy, które opozycja powinna wykorzystać w debatach i mediach, punktując partię rządzącą za nierozsądną politykę europejską i pozbawienie Polski szans na transformacje energetyczna zanim będzie na to za późno!
Marta Pabian, członkini Koła Zielonych w Brukseli i Rady Programowej do Spraw Kobiet
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.