Trudna miłość
Należy zacząć myśleć o rozwiązaniach energetycznych bez wartościujących przymiotników, zastępując je kalkulacją ryzyk. Nie ma dobrych i czystych źródeł energii, rozwój każdego wiąże się z ryzykami technicznymi, politycznymi, ekologicznymi, społecznymi. Dopiero rozpoznając je, można podjąć odpowiedzialną decyzję.
Po katastrofie w Fukushimie posypały się szybko komentarze o końcu energetyki jądrowej. Pod wpływem wydarzeń i rosnącego politycznego wpływu Zielonych w Niemczech rząd Angeli Merkel podjął decyzję o zakończeniu programu jądrowego. I nagle w dzienniku „The Guardian” znany zielony publicysta George Monbiot wywołał burzę. Monbiot napisał, jak po Fukushimie pokochał energetykę jądrową, a swe uczucie uzasadnił konkretnymi racjami.
Tekst brytyjskiego autora trzeba czytać uważnie, od samego tytułu, który nawiązuje do słynnego filmu Stanleya Kubricka „Dr Strangelove. Jak pokochałem wojnę termojądrową”. Żywą inspiracją dla Kubricka był jego przyjaciel, Herman Kahn – strateg z RAND Corporation odpowiedzialny za podstawy amerykańskiej strategii jądrowej. Przekonywał on, że analizując zagrożenie wojną termojądrową należy odejść od kategorii metafizycznych i przestać gadać w kategoriach apokalipsy. Zagłada jest mało prawdopodobna, o wiele prawdopodobniejszy jest konflikt, po którym ci, którzy przeżyją będą musieli na nowo zorganizować społeczne życie. To o nich należy myśleć, a nie o ewentualnych zabitych. Ponura robota, w podobnej sytuacji jednak znaleźliśmy się obecnie.
Żyjemy w antropocenie, ludzkie działania mają wpływ na globalny ekosystem. Spalanie paliw kopalnych prowadzi do zmian klimatycznych. Energetyka jądrowa wytwarza ryzyka związane z emisjami promieniotwórczymi. Niestety, odpowiedzią na te zagrożenia nie są tzw. odnawialne źródła energii, bo dziś uczeni odkrywają, że nic za darmo – najnowsze badania pokazują, że gdyby wykorzystywać energię wiatru i fal morskich w stopniu potrzebnym do zaspokojenia ludzkich potrzeb, zostałaby naruszona równowaga termodynamiczna Ziemi. Skutki byłyby podobne, jak globalnego ocieplenia na skutek emisji gazów cieplarnianych.
W antropocenie należy zacząć myśleć o rozwiązaniach energetycznych bez wartościujących przymiotników, zastępując je kalkulacją ryzyk. Nie ma dobrych i czystych źródeł energii, rozwój każdego wiąże się z ryzykami technicznymi, politycznymi, ekologicznymi, społecznymi. Dopiero rozpoznając je, można podjąć odpowiedzialną decyzję. W tym kontekście rozwój energetyki jądrowej jest pełnoprawną opcją. Czy z opcji tej powinna skorzystać Polska? To już inna sprawa. Gigantyczne nakłady inwestycyjne potrzebne na budowę elektrowni mogą zablokować inwestycje w rozwój innych technologii, np. wychwytu i składowania dwutlenku węgla (CCS) oraz odnawialnych źródeł energii.
Jednocześnie jednak dobrze realizowany program jądrowy mógłby być impulsem modernizacyjnym, sprzyjającym rozwojowi nowych gałęzi przemysłu. By tak się jednak stało, potrzebny jest najważniejszy komponent bezpiecznego programu jądrowego – państwo.
Niestety, państwo jest w Polsce najsłabszym ogniwem. Początki ogłoszonego przez Donalda Tuska programu jądrowego muszą rodzić obawy. Najpierw długi spór o stanowisko pełnomocnika, potem kompromitujący sposób przygotowania analizy skutków środowiskowych programu. W końcu brak jakiegokolwiek dialogu ze społeczeństwem, przekonanie że wystarczy dobrze zaprojektowana kampania promocyjna, by lud przekonał się do pomysłu. Energetyka jądrowa z punktu widzenia polskich polityków wygląda bardzo atrakcyjnie, bo wydaje się stosunkowo łatwo i szybko rozwiązywać najbardziej palące problemy nieodległej przyszłości, kiedy zacznie brakować prądu, a wymogi polityki klimatycznej przełożą się na rosnące koszty emisji dwutlenku węgla. To oczywiście złudzenie, drogi na skróty nie ma.
Energetyka jądrowa jest opcją. Zanim się jednak po nią sięgnie, trzeba zmodernizować i usprawnić państwo. Odwrotny scenariusz jest zbyt ryzykowny.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.