Skutki zdrowotne katastrofy jądrowej w Fukushimie
7 lutego 2014 r. ogłoszono wyniki badań tarczycy dzieci z prefektury Fukushima. Zostały one przeprowadzone przez podlegający władzom prefektury komitet, złożony ze specjalistów z uniwersytetu medycznego w Fukushimie. Badania wykazały, że są już 33 potwierdzone przypadki i 41 przypadków podejrzenia raka tarczycy u 269.354 przebadanych dzieci ze skażonego obszaru. Proporcja chorych wynosi więc prawdopodobnie 1:8.100. Ogólnie mówi się, że w normalnych okolicznościach jest to 1:1.000.000. To oznacza, że współczynnik jest ok. 120 razy wyższy od normy.
Była to już trzecia aktualizacja wyników badań tarczycy dzieci z prefektury. Pierwsza partia wyników została ogłoszona w lutym 2013 r., wtedy proporcja chorych wynosiła 1:12.000. Po pierwszej aktualizacji (sierpień 2013 r.) proporcja wzrosła do 1:9.800, a po drugiej (listopad 2013 r.) do 1:8.400. Z podobnego badania przeprowadzonego w silnie skażonym obszarze okolic Czarnobyla w 1995 r. wynikało, że taka proporcja wynosiła 1:4.500. Teraz sytuacja w Fukushimie coraz bardziej przypomina tę z Czarnobyla. Liczba dzieci poniżej 18. roku życia w 2011 r., które wzięły udział w badaniu, wyniosła ok. 360.000, czyli wyniki badań blisko 100.000 dzieci nadal nie zostały ogłoszone. Ale kto może zagwarantować, że one nie zachorują na raka tarczycy?
Szef komitetu prof. Shunichi Yamashita ciągle zaprzecza, że tak wysoki współczynnik ma związek z awarią w elektrowni jądrowej. Mimo to nie przytacza żadnych innych potencjalnych przyczyn tego zjawiska. Mówi tylko, że te przypadki nie mają związku z awarią, „bo rak tarczycy pojawił się w Czarnobylu dopiero po 4-5 latach” albo że „aparatura medyczna jest teraz lepszej jakości i z tego powodu wykrywa więcej przypadków, niż to było spodziewane”.
Dokładnie ten sam prof. Yamashita opublikował wspomniane badanie z okolic Czarnobyla i to on konkludował, że taka proporcja ma związek z awarią w Czarnobylu. Jednak w przypadku Fukushimy powtarza: „nie ma związku z awarią”. Zastanawiająca jest ta diametralnie odmienna ocena tych dwóch zdarzeń.
Warto pamiętać o tym, że od razu po awarii w Fukushimie Yamashita miał spotkanie z lokalnymi mieszkańcami (21.03.2011), na którym wygłaszał stwierdzenia zupełnie nieakademickie, np. „Promieniowanie nie wpływa na uśmiechających się ludzi, a negatywnie wpływa na pesymistów” (więc, nie martwcie się o promieniowanie). Mówił to, by zapobiec wybuchowi paniki. W sierpniu 2012 r. udzielił wywiadu japońskiej gazecie. Padło pytanie, jak ocenia skutki promieniowania w Fukushimie. Wtedy odpowiedział: „Chcę zapobiec upadkowi Japonii. Po Czarnobylu było dużo pozwów przeciwko rządowi na Ukrainie z powodu kłopotów zdrowotnych. Odszkodowania znacznie naruszyły państwowy budżet. W takim wypadku ofiarą staliby się obywatele”.
W Czarnobylu dopiero po 4-5 latach?
Pewnie czytelnicy tego artykułu znają lepiej niż ja działalność rządu radzieckiego i wiedzą lepiej, co to jest komunizm. Dlatego zapytałbym, czy rząd radziecki przeprowadził wystarczające badania medyczne w 1986 r. od razu po awarii w Czarnobylu? Czy rząd radziecki miał wystarczająco dobry sprzęt i metodologię? Na pewno nie.
Na Białorusi rząd tylko zakazał wchodzenia do lasu, zbierania grzybów, jedzenia uprawianych lokalnie warzyw itd., ale w ogóle nie poinformował o skażeniu radioaktywnym i promieniowaniu.
Ludzie nie rozumieli przyczyny takich zakazów. W wyniku tego dużo osób zachorowało, ale przypadki te odnotowano jako choroby endemiczne albo syndrom radiofobii. Dlatego rozgniewani ludzie zaczęli organizować demonstracje domagając się prawdziwej informacji. Wtedy rząd niechętnie upublicznił mapę skażenia. Ugiął się dopiero 2 lutego 1989 r., czyli aż 3 lata po katastrofie. Regulacje prawne dotyczące ochrony i opieki społecznej dla ofiar katastrofy czarnobylskiej zaczęły obowiązywać dopiero od 11 grudnia 1991 r.
W takich warunkach nie można było prowadzić wiarygodnych statystyk. Pewnie w tym okresie było dużo nieleczonych pacjentów. Dlatego trzeba przyznać, że wobec powyższych faktów zdanie – „rak tarczycy pojawił się dopiero po 4-5 latach w Czarnobylu”– to szalony komentarz.
Nie tylko…
W styczniu tego roku chłopak z liceum w Fukushimie napisał na Twitterze, że choruje na ostrą białaczkę szpikową. Ten wpis wywołał sensację, bo wcześniej jego liceum zmuszało uczniów do dekontaminacji terenu szkoły, bez żadnych zabezpieczających masek. Kontynuowane były też zajęcia wychowania fizycznego na zewnątrz. Nie wiemy, czy on choruje z powodu promieniowania. Eksperci i lekarze mówią, że to nie ma związku z awarią – zresztą jak zwykle.
Faktem jest, że odnotowuje się coraz więcej przypadków nie tylko raka tarczycy czy białaczki. Dociera coraz więcej informacji o negatywnym wpływie skażenia na zdrowie mieszkańców, np. chorobach serca. Jednak władze prefektury i rząd nie chcą opublikować statystyk, dlatego frustracja mieszkańców tylko narasta.
Niestety możemy się spodziewać jeszcze więcej takich smutnych informacji z Japonii. Faktycznie obszar skażenia jest duży, a kryteria ewakuacji są mniej restrykcyjne niż w Czarnobylu.
Dlatego w maju 2013 r. Anand Grover, Specjalny Sprawozdawca ds. Prawa do Zdrowia, przedstawił przed Radą Praw Człowieka ONZ raport, w którym zawarł rekomendacje skorygowania kryteriów ewakuacji dla japońskiego rządu.
Na razie nie możemy mieć jeszcze pewności, czy zachorowania mają związek z awarią w elektrowni jądrowej. Badania epidemiologiczne muszą być powtarzane i przeprowadzane dokładnie. Ale równocześnie nikt nie może zaprzeczyć temu, że istnieje związek z awarią, pomimo deklaracji Yamashity, że takiego związku nie ma. To zupełnie nienaukowa postawa, niegodna badacza. Yamashita praktycznie przyznał, że chce ograniczyć odpowiedzialność swoją i rządu oraz konieczność wypłaty odszkodowań.
Nie od dziś wiadomo, że eksperci zatrudnieni przez władze nie myślą o tym, co jest dobre dla ludzi, a o tym, jak spełnić oczekiwania władz i przemysłu jądrowego, albo jak bronić swojej pozycji. Przed awarią w Fukushimie tego typu eksperci w Japonii mówili w mediach: „Elektrownia jądrowa jest bezpieczna. Nigdy nie wydarzy się taka awaria jak w Czarnobylu”. A jednocześnie stworzyli taką atmosferę, w której uniemożliwili jakąkolwiek polemikę poprzez sugestię: „My jesteśmy ekspertami, mamy tytuły profesorskie. nie warto słuchać tych, którzy mówią inaczej niż my”. Przebijała z nich arogancja. A potem gdy doszło do awarii i okazało się, że mówili nieprawdę, zaczęli unikać mediów i teraz milczą. Już przestali być autorytetami.
To zjawisko ma miejsce nie tylko w przypadku Czarnobyla i Fukushimy. Obecnie ten sam sposób debaty powtarza się w innych krajach.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.