Jak urządzić wieś po nowemu i dobrze na tym wyjść? (cz. II)
Jak wygląda polska wieś – a jak mogłaby wyglądać? Druga część analizy Izabeli Zygmunt.
Obowiązująca w Polsce strategia rozwoju rolnictwa i obszarów wiejskich (SZRWRIR) z 2012 r. jest dokumentem bardzo ogólnym, chociaż zawiera kilka ważnych diagnoz.
Diagnoza i plany
Zauważono w niej między innymi, że wsi brakuje połączeń komunikacyjnych z miastem, co utrudnia mieszkańcom podejmowanie pracy poza rolnictwem. Zaobserwowano też, że mieszkańcy wsi są często zagrożeni ubóstwem energetycznym, a bezpieczeństwo dostaw prądu na wieś bywa niepewne. Stwierdzono również, że rozwój obszarów wiejskich spowalnia niekorzystna struktura wykształcenia mieszkańców.
W strategii jest oczywiście mowa o konieczności poprawy w tych obszarach, co nie przekłada się jednak w żaden sposób na praktykę działań rządu. Małe wiejskie szkoły są nadal zamykane lub przekazywane stowarzyszeniom, a mniejsze miejscowości, do których pociągi przestały dojeżdżać dawno temu, nie doczekają się prędko nowych połączeń kolejowych. Nikt nie planuje ich budowy.
Obecny rząd staje na głowie, by uniemożliwić zwykłym ludziom opłacalne wytwarzanie własnego prądu z wiatru i słońca – a przecież obywatelska, prosumencka energetyka mogłaby być dla polskiej wsi wielką szansą i impulsem rozwojowym.
Co gorsza, w strategii nie ma w ogóle odpowiedzi na pytanie jak chcemy produkować żywność w Polsce. Tak jakby istniał tylko jeden, oczywisty kierunek zmian w rolnictwie – płynięcie z prądem globalizacji.
To ważne i pilne pytanie, a odpowiedź jest wyborem jak najbardziej politycznym. Czy chcemy być krajem wielkich zmechanizowanych i schemizowanych monokultur oraz przemysłowych ferm?
Jeśli kolejne rządy pozostaną bierne i pozwolą polskiej wsi dalej „jakoś sobie radzić”, coraz biedniejsi drobni rolnicy, nie widząc innych perspektyw, sprzedadzą ziemię wielkim międzynarodowym holdingom rolniczym. Stworzą one na niej fabryki mięsa i wielkie monokultury. Kto wie, czy również uprawy genetycznie zmodyfikowanych roślin podlewanych Roundupem, jeśli korporacyjny lobbing okaże się wystarczająco skuteczny?
Alternatywy
Może jednak wolimy stać się krajem małych i średniej wielkości rodzinnych gospodarstw ekologicznych, w którym dzięki odpowiedniej regulacji rynku przeciętną rodzinę stać na naturalną, pełnowartościową żywność, a nie tylko na parówki z fosforanów i analogowy nabiał seropodobny?
Nie jest to niemożliwe. Sytuację na wsi mogłoby znacząco poprawić kilka zmian, które są w zasięgu ręki, o ile tylko znajdzie się wola polityczna, by je wprowadzić.
Wielką szansą dla obszarów wiejskich mógłby stać się rozwój prosumenckiej energetyki odnawialnej. Obecne przepisy utrudniają zwykłym ludziom wytwarzanie własnej energii elektrycznej. Planowana nowelizacja ustawy o OZE może tę możliwość całkowicie zablokować.
Zdecydowana zmiana kierunku – czyli odwrót od energetyki węglowej i kurs na odnawialną – doprowadziłaby do powstania wielu nowych miejsc pracy, redukując część ukrytego wiejskiego bezrobocia. Jednocześnie pomogłaby w rozwiązaniu narastającego problemu ubóstwa energetycznego na wsi i dała źródło dodatkowych dochodów wiejskim szkołom, gminom i zwykłym rodzinom.
Konieczne są także działania ze strony państwa, które wzmocnią pozycję negocjacyjną producentów żywności wobec wielkich międzynarodowych sieci handlowych. W warunkach unijnego wspólnego rynku i obowiązujących na nim przepisów o konkurencji państwo nie ma tutaj pełnej swobody działania. Niepojęte jest jednak to, że nie korzysta nawet z dostępnych mu narzędzi i aktywnie utrudnia rolnikom ochronę własnej pozycji i dochodów.
Chodzi tu w szczególności o obowiązujące producentów przepisy sanitarne, które skutecznie utrudniają prowadzenie bezpośredniej sprzedaży przetworzonej żywności. Nie zostały one narzucone przez „Brukselę”, lecz są autorstwa polskiej władzy. Regulacje te są od kilku lat nowelizowane, ale bezskutecznie i w taki sposób, by sytuacja nie zmieniła się na korzyść rolników.
Niedawno podpisana przez Prezydenta ustawa o zmianie ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych od 2016 r. wprowadzi kuriozalny wymóg, by sprzedaż bezpośrednia odbywała się tylko w gospodarstwie lub na targowiskach, ale nie w budynkach. Oznacza to, że będzie można handlować w halach blaszanych lub – jeśli nie ma ich w okolicy, to na wolnym powietrzu – a więc w upale lub deszczu.
Społeczności
Polski rząd mógłby również (gdyby tylko chciał) wspomagać rozwój tzw. rolnictwa wspieranego przez społeczność (RWS). Jest to system, w którym konsumenci zamawiają owoce i warzywa bezpośrednio u rolników na warunkach uzgodnionych z góry na cały sezon.
RWS-y rozwijają się na obrzeżach polskiego rynku żywności dzięki energii oraz pomysłowości entuzjastów i entuzjastek tego rozwiązania, ale nie są wspierane przez państwo. Wzmacnianie pozycji rynkowej producentów żywności jest tymczasem jednym z założeń zreformowanej Wspólnej Polityki Rolnej UE, w której wskazuje się na presję globalizacji jako na jedno z zagrożeń dla europejskiego rolnictwa, któremu należy przeciwdziałać.
Szansą dla polskiej wsi mógłby być również rozwój rolnictwa ekologicznego – zwłaszcza wobec faktu, że coraz więcej osób odrzuca „chemiczne”, supermarketowe jedzenie. Podobnie jak w przypadku sprzedaży bezpośredniej obowiązujące w Polsce przepisy nie sprzyjają rozwojowi sektora gospodarstw ekologicznych. Zamiast wspierać sprzedaż żywności ekologicznej w kraju wydaje się miliony złotych na kampanie promocyjne w egzotycznych krajach, takich jak Japonia czy Singapur.
Polska wieś nie jest bez szans, ale potrzebuje strategicznych decyzji, dzięki którym to, co uchodzi za zacofanie naszego rolnictwa, będzie mogło stać się jego atutem, jeśli tylko państwo pomoże rolnikom ten atut wykorzystać zamiast biernie przyglądać się eksploatowaniu sektora przez wielkie koncerny.
Chemizacja i uprzemysłowienie rolnictwa nie są jedynym sposobem na zwiększenie opłacalności produkcji rolnej. Wystarczy ułatwić rolnikom bezpośrednią sprzedaż przetworzonej żywności, skracając łańcuch pośredników, oraz umożliwić ludziom na wsi wytwarzanie własnej energii ze źródeł odnawialnych.
Być może okaże się dzięki temu, że będziemy jeść dużo zdrowiej niż obecnie, jednocześnie chroniąc przyrodę i krajobraz wsi, a zwierzętom hodowlanym oszczędzimy nieludzkich cierpień.
Tradycja
W tym właśnie kierunku idą postulaty protestujących rolników. Domagają się oni przywrócenia opłacalności produkcji rolnej w ramach obecnej struktury rolnictwa. Odrzucają argumentację, w myśl której ekonomiczną rację bytu mają tylko wielkie agrobiznesy o powierzchni idącej w tysiące hektarów.
Protestujący domagają się od państwa działań, dzięki którym da się wyżyć również z małych, rodzinnych gospodarstw. W mediach przedstawia się ich jako roszczeniowców nierozumiejących zasad działania rynku i współczesnej gospodarki.
Z rozmów z protestującymi wynika jasno, że chcą oni gospodarować „po staremu”, z poszanowaniem tradycji i ziemi. W „Karcie gospodarstw rodzinnych”, która pojawia się na ulotkach i transparentach podczas protestów, rolnicy odwołują się do wartości religijnych i duchowego wymiaru więzi człowieka z uprawianą ziemią.
Mogłoby się wydawać, że to postawa zupełnie niepasująca do współczesnych realiów i wymogów epoki, która każe o każdej czynności człowieka myśleć w kategoriach rynkowych. Z drugiej strony konsumenci są w stanie sporo zapłacić za żywność z naturalnych składników, przyrządzoną według tradycyjnych receptur, chociaż często dostają tylko marketingowy pozór naturalnej żywności.
Być może, jeśli chodzi o jedzenie, wszyscy jesteśmy konserwatywni i bardziej ufamy Matce Ziemi niż nowoczesności? Być może pokazujemy dzieciom w książeczkach staroświecki obraz wsi, bo w głębi duszy jesteśmy głęboko przekonani, że pod pewnymi względami wieś powinna pozostać taka jak dawniej?
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.