COP: czekając na czyny
Od 19 lat na corocznych konferencjach, zwanych od skrótu angielskiego COP, kraje z całego świata zrzeszone w ONZ zajmują się oceną i planowaniem kroków mających ochronić ludzkość przed zmianami klimatycznymi. W listopadzie tego roku po raz kolejny konferencja ma odbyć się w Polsce, tym razem w Warszawie (w 2008 r. była w Poznaniu).
Bojkotuję tę konferencję. Nie widzę woli politycznej ani w rządzie polskim, ani wśród szeregu innych kluczowych krajów, aby zwiększyć redukcję gazów cieplarnianych na miarę wyzwań, jakie niesie ze sobą ocieplanie klimatu Ziemi. Orkiestra na Titanicu gra, choć wszystko wskazuje na to, że już nastąpiło zderzenie z klimatyczną górą lodową. Ludzkość uspokajana przez polityków i klimatycznych naukowych sceptyków czeka na katastrofę. Nie chcę grać w tej orkiestrze, więc mówię „Dość udawania!”.
Zacznijmy od siebie. Zastanówmy się, po co rząd Polski zaprasza na COP? Rząd, który jako jedyny wśród krajów UE wetuje od 3 lat wszystkie kroki Unii mające na celu przyspieszenie działań proklimatycznych w Europie; którego premier co rusz oświadcza, że naszym priorytetem jest węgiel; który od 3 lat – mimo grożących kar – nie potrafi przygotować zgodnej z dyrektywą ustawy o promocji odnawialnych źródeł energii itd.
Można próbować wysnuć różne motywy dla działań Polski. Prawdopodobnie rząd, prowadząc odrębną prowęglową politykę energetyczną (gdy UE i powoli cały świat sukcesywnie odchodzą od węgla), chce mieć ustalenia COP pod kontrolą. Prowadząc konferencję przez rok – od startu w Warszawie do przekazania w przyszłym roku przewodnictwa kolejnemu krajowi – mamy duży wpływ na przebieg procesu negocjacji COP.
Czyżby zatem motywy były makiaweliczne – rząd przewodzi COP nie po to, aby dokonać postępu w dziedzinie nowej światowej polityki klimatycznej, ale po to, aby kontrolować i blokować ten proces? Oczywiście rząd Polski ma cichych i głośnych sojuszników, takich jak kraje mające duże zasoby kopalnych surowców ropy, gazu czy węgla. Zapewne zaliczyć tu można naftowe kraje Zatoki Perskiej, Australię, Rosję, ale też Chiny czy USA – największych trucicieli klimatu. Stany Zjednoczone uczestniczyły i prowadziły bardzo aktywne działania w doprowadzeniu do pierwszego światowego sukcesu globalnej deklaracji obniżki emisji gazów cieplarnianych o 6%. Podczas konferencji COP w 1997 r. przyjęto Protokół z Kioto, ale USA nigdy go nie ratyfikowały. Uważa się, że wybory prezydenckie są tam tak zależne od pieniędzy koncernów naftowych, że kraju tego mimo znaczącej władzy prezydenta nie stać na niezależną politykę klimatyczną.
Czyżby jednak nastąpiła zmiana? Na miesiąc przed rozpoczęciem COP minister środowiska Marcin Korolec stwierdza w mediach: „Zmiany klimatu są faktem. Ani Polski, ani żadnego innego państwa nie stać na bierność. Dlatego zapraszam wszystkich państwa do rozmów”.
Deklaracja bardzo stanowcza, jak na dotychczasowe działania rządu, w tym zacytowanego ministra. Na razie to tylko słowa. Zwykle jednak polityków i rządy rozlicza się z czynów. Dlatego ja poczekam na czyny naszego rządu. W tekście tym wyliczyłem tylko część zaniedbań. Muszę też dodać, że oczywiście zgadzam się z ministrem Korolcem, że Polski ani żadnego innego kraju nie stać na bierność. Ludzkość już zderza się z naszą górą lodową. Skutki dla wszystkich choć trudne do przewidzenia, zapewne będą nieprzyjemne.
Sam z moim stowarzyszeniem EKO-UNIA i partią Zieloni wezmę udział w demonstracji obywateli świata dopingującej polityków przed COP w Warszawie. Nie zmieniam jednak mojego podejścia do mającej się odbyć niedługo konferencji. Kopię w COP i czekam na czyny.
Artykuł ukazał się w „Przeglądzie Komunalnym” pt. „Kopem w COP”.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.