Francuska lewica stawia na ekologię
Jean-Luc Mélenchon w rozmowie z Ewą Sufin-Jacquemart przekonuje, że ekosocjalizm musi mieć lokalny wymiar, a ekolodzy – dostrzec wpływ nierówności społecznych na stan środowiska.
Ewa Sufin-Jacquemart: Na marcowym kongresie Parti de Gauche przyjęliście Manifest Ekosocjalizmu. Czy mógłby pan powiedzieć czytelnikom i czytelniczkom „Zielonych Wiadomości”, na czym polega ekosocjalizm?
Jean-Luc Mélenchon: Pracujemy nad ekosocjalizem jako modelem globalnym, jako spójną ideą. Nie chodzi o to, żeby wszystkie narody kopiowały jakieś gotowe rozwiązanie, ale o projekt o globalnych ambicjach, a zarazem wprowadzany przede wszystkim w skali lokalnej, otwarty na dyskusję i niepretendujący do miana prawdy absolutnej.
ES-J: Skoro chcecie realizować tę ideę na skalę lokalną, to skąd te globalne ambicje?
J-LM: Ogólna wizja jest potrzebna, aby nadawać kierunek konkretnym lokalnym działaniom. Ale chodzi też o fundamenty idei ekosocjalizmu. Punktem wyjścia jest to, że istnieje tylko jeden ekosystem sprzyjający ludzkiej egzystencji, a tym samym – istnieje też coś takiego jak interes ogólny ludzkości. Jednakże nie da się go odnaleźć metodą objawionej prawdy. Zmuszeni jesteśmy konfrontować nasze rozwiązania z racjonalnymi argumentami, pozostawiając społeczeństwom suwerenność w podejmowania decyzji, które będą jednak z konieczności tymczasowe, otwarte na dalsze zmiany.
ES-J: Jak ma się to podejście do tradycyjnych wersji socjalizmu?
J-LM: W poprzednim modelu socjalistycznym zawarta była idea wspólnego dobra ludzkości, ludzkości „jednej i niepodzielnej”, i tę ideę trzeba pogodzić ze współczesnymi wyzwaniami. Ekosocjalizm to nie jest doktryna, do której rzeczywistość powinna się dopasować, ale konkretna odpowiedź na konkretną sytuację kryzysową.
ES-J: W Polsce słowo „socjalizm” nie wszystkim kojarzy się dobrze…
J-LM: Fakt, są kraje, w których to słowo pozostawiło złe wspomnienia, ale dla nas, szczególnie dla starych krajów Zachodu, słowo to nie jest obciążone negatywnym bagażem jak gdzie indziej – oznacza ono priorytet dla więzi społecznej, a więc dla tworzenia społeczności prawdziwie ludzkich. Przez opozycję do neoliberalizmu, który nie czyni z więzi społecznej najważniejszej więzi dla człowieka.
Być może na innym etapie nazwiemy to inaczej, ale dzisiaj, w każdym razie w dawnych krajach Zachodu, socjalizm to piękna historia, do której chcemy się odwoływać, podczas gdy w dawnych krajach komunistycznych Europy wschodniej, jest to również historia tyranii i despotyzmu. Rozumiem więc, że ludzie nie chcą tam wiązać swojej historii z tym słowem.
ES-J: A dlaczego połączyliście socjalizm z ekologią?
J-LM: Szczerze mówiąc, gdybyśmy mogli to nazwać po prostu „ekologią”, byśmy się tym chętnie zadowolili (śmiech). Niestety we Francji sprawy nie są oczywiste: środowiska ekologiczne zajmują często niewyraźne stanowisko w kwestii podziału bogactwa czy podtrzymują złudzenia co do zielonego kapitalizmu. To stanowi dla nas problem.
ES-J: Niektórzy mówią, że „nie stać na ekologię”, że zajmiemy się środowiskiem, jak już się wzbogacimy, wyjdziemy z kryzysu…
J-LM: Ekologia nie jest czymś, czym możemy zająć się dopiero, „gdy będziemy mieli czas”, jak już rozwiążemy problemy zaciskania pasa i kapitalizmu. Droga do rozwiązania kryzysu systemu kapitalistycznego wiedzie właśnie przez ekologię.
Propozycja ekosocjalistyczna jest konsekwentnym rozwinięciem idei republikańskiej, podkreślającej interes ogólny. Rozwijając ideę republikańską konsekwentnie, dochodzimy do interesu ogólnego ludzkości. Nie chodzi przy tym o negację interesów indywidualnych, ale o prymat tego, co ogólne nad tym, co indywidualne. Gdyż tradycja humanistyczna i republikańska, czyli socjalistyczna, przyznaje, że społeczeństwo to walka interesów.
Czasami trzeba dokonać arbitrażu, co umożliwia demokracja. Dla nas demokracja to nie jest przykra konieczność czy coś na marginesie. To jest samo sedno naszej idei.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.