ISSN 2657-9596

Wędrujemy nad morzem

Monika Kostera , Julia Witeńska
03/10/2024

Monika Kostera i Julia Witeńska: Dwugłos o wędrowaniu.

M: Plaża nie służy do leżenia. Cóż za okrutny pomysł – smażyć się na gorącym piasku w tłumie ofiar poparzeń rozmaitego stopnia. Plaża służy do chodzenia. Najlepiej jesienią lub w zimie, bo wtedy można spotkać bardziej mobilne towarzystwo. Dawno temu chodziłyśmy zimą po plaży w Gdańsku z moją przyjaciółką Magdą i spotykałyśmy mewy flanerki – spokojnie spacerowały po zamarzniętym piachu, absolutnie zero stresu. Sprawiały wrażenie, jakby chodziły tak dla przyjemności. Niczego nie szukały, nie uciekały przed nami. Kilka lat temu szliśmy z plecakami plażą w San Malo z mężem wcześnie rano w pierwszy dzień nowego roku. Było zimno, ale nie mroźnie, piasek był idealnie elastyczny i szło się po prostu genialnie. W pewnym momencie zobaczyliśmy konie, nad sama linią morza. Jeźdźcy i konie, a za nimi lekko spienione fale. Bardzo często chodząc nad morzem spotykam entuzjastyczne psy. Psy łączą światy ze sobą – biegają zygzakiem między morzem a lądem.

Każda istota ma swój sposób chodzenia nad morzem. Ja zazwyczaj chodzę prosto, brzegiem, ale zdarza mi się – a nawet czuję wielką potrzebę, nawet, gdy jest zimno – zdjąć buty i wejść stopami do wody, nawet na chwilę, pozwolić stopom powiedzieć morzu dzień dobry. Czasami stopy lubią przypomnieć sobie mityczne czasy, gdy były płetwami.

A Ty, jak wędrujesz nad morzem?

J: Uwielbiam morze i muszę przyznać, że uwielbiam też leżeć na plaży i smażyć się na gorącym piasku, najlepiej bezpośrednio na ziemi – bez koca ani ręcznika. Wędrówki nadmorskie w moim przypadku najczęściej kończą się tym, że nie wytrzymuję i wbiegam do wody. Wypływam daleko od brzegu, a potem swobodnie dryfuję. Czasami na plażach jest wywieszona flaga informująca o zakazie pływania i jestem wtedy najsmutniejsza. Spacery wzdłuż brzegu kojarzą mi się z polskim morzem, bo tam plażą można przejść praktycznie całe Trójmiasto. Bardzo lubię tę trasę i najczęściej wędruję blisko wody. Dużo się tam dzieje; dzieci lepią z piasku, psy aportują, a morze wyrzuca różne ciekawostki na brzeg. Co do zasady unikam molo i trzymam się spienionych fal. Ach, i najważniejsze, czasami na trójmiejskiej plaży urzędują dziki!

Zazwyczaj nie wybieram się nad morze, kiedy jest zimno, ale w maju tego roku poleciałam do UK i wraz z moją przyjaciółką przeszłyśmy wzdłuż brzegu długie kilometry. Nie było tam absolutnie nikogo, było zimno, szaro i cały czas wiał wiatr. W pewnym momencie zaczęłam się bać, że ta wędrówka nigdy się nie skończy. Było wspaniale. Bezkres.

M: Tak, bezkres! Jest czymś onieśmielającym, a jednocześnie nieodparcie pociągającym – tajemnicą, w którą można długo patrzeć z intensywnie mieszającymi się uczuciami, ale bez oślepnięcia. Na obrazie jednego z moich absolutnie ulubionych malarzy, Gustave’a Courbeta, „Brzeg morza w Palavas”, przedstawiony jest człowiek z kapeluszem w garści gapiący się w morze, z którym się intensywnie utożsamiam. Palavas to miasteczko – właściwie osada niedaleko Montpellier, między dwoma jeziorami i morzem Śródziemnym.  Człowiek z kapeluszem wygląda jakby kogoś witał albo żegnał, ale nie widać jest na obrazie statku. Może jest poza kadrem – a może, tak jak ja ten obraz widzę, zdejmuje kapelusz przed morzem, przed bezkresem.  Ja tak czasami robię – macham do morza. Inny malarz, który świetnie opowiada o tym, co czasami czuję w spotkaniu z morskim bezkresem, to brytyjski Joseph Mallord William Turner. Jego morze jest alchemicznym kotłem, w którym stapiają się razem żywioły. Kto wie, co z tego się wydestyluje! Courbet zresztą też przedstawia takie morskie kotły, szczególnie na swoich obrazach z Havre’u i okolic, ale u niego miesza się niebo, morze i wiatr, a Turner wrzuca do swojego kociołka wszystkie żywioły. Tak, ziemię też – choć jej akurat najmniej, ale jej obecność symbolizują statki i wystające z morza boje i pieńki.

A jaka sztuka albo muzyka najbardziej rezonuje z Twoim spotkaniem z morskim bezkresem?

J: Dla mnie morze to przede wszystkim żywioł i postaram się pokazać jego dwa skrajne oblicza, które można usłyszeć w muzyce. Utwór „Sea” duetu Skalpel przyrównałabym właśnie do takiego bezkresu, jaki opisałaś. Dla mnie to dźwięki patrzenia w horyzont, spokojnej wody, zimy i chrupkiego powietrza przy brzegu. Z drugiej strony morze szalone, słoneczne, 40*C w cieniu na plaży i surfing. Nie ma tu mowy o nostalgii i spacerach, chodzi o wskakiwanie prosto w fale i oparzenia od piachu. Ten będący na granicy udaru słonecznego, nadmorski trans to mój ulubiony stan świadomości i on brzmi jak „Water No Get Enemy” od Fela Kuti.

Muszę przyznać, że naprawdę uwielbiam morze. To jest dla mnie fenomen absolutny – potrafi wprowadzić w stan głębokiej medytacji, uspokoić albo natychmiastowo pobudzić i wywołać euforię, tak po prostu. Tęsknię.

M: O, tak, bardzo tak! Też tęsknię – mimo, że byłam ostatnio nad morzem wcale niedawno, bo na początku sierpnia. Szliśmy spory kawałek brzegiem. Najpierw – kamienista plaża, bez piasku i bez ludzi. Przez chwilę towarzyszył na żółty pies, ale potem pomachał ogonem i wskoczył do wody. W morzu było kilka leniwych żaglówek i pojedyncze pływające osoby. Potem brzeg zaczął się wznosić, zmienił się w niewysoki klif. Mijaliśmy wędkarzy, nas mijali rowerzyści. W pewnym momencie zatrzymaliśmy się i weszłam do morza, samymi stopami. Woda była gładka jak na jeziorze, w kolorze nieba – tylko miejscami z inną teksturą. Wszystko było płynnością i pomyślałam sobie, że teraz, przez chwilę jestem rzeką. Człowiek wszak składa się z wody w 65% i ciągnie go, podobnie jak rzekę, do morza.

A Ty, kiedy ostatnio wędrowałaś nad morzem?

J: Wczoraj! I już dziś z chęcią bym tam wróciła. Jestem w Irlandii i jest tutaj dużo wspaniałych miejsc, gdzie można wędrować nad wodą. To dla mnie coś nowego, bo to nie jest spacer plażą, blisko brzegu, a raczej różnymi „górskimi” trasami położonymi nad wodą, od której dzieli mnie tak naprawdę ogromna przepaść. Wędruję samotnie i bardzo szybko, mijam większość osób na szlaku. Czasami nawet zaczynam biec, ale nie z powodu pośpiechu, raczej z czystej radości i ekscytacji. Nigdy wcześniej nie byłam w takim miejscu. Wisienką na torcie jest doskonała, wczesnojesienna pogoda. To miejsce zdecydowanie plasuje się na wędrówkowym podium.

Jaka jest Twoja ulubiona trasa?

M: Wiele wspaniałych tras, trudno wybrać! Więc opowiem o tej, która jest dla mnie definiująca, podstawowa jak pierwsze drzewo. To droga do morza w Kątach Rybackich. Jeździliśmy tu na wczasy z FWP z zakładu pracy Dziadka. Mieszkało się w takich małych drewnianych domkach pomalowanych olejną farbą na zielono i niebiesko, jadło na wspólnej wczasowej stołówce. I codziennie chodziło się nad morze przez las. To była cała wyprawa – za każdym razem przygoda, bo las pachniał i był pełen cieni i kolorów, a w którymś momencie słychać już było szum morza i to właściwie jest moja definicja szczęścia. A jaka jest Twoja ulubiona trasa?

J: Jestem w stanie pomyśleć o wielu wspaniałych trasach, które przeszłam; niesamowitych miejscach, widokach i przede wszystkim o ludziach, z którymi tam byłam. Nie umiem jednak wskazać tej jedynej i ulubionej, ale myślę, że to dobrze – to znak, żeby nie przestawać wędrować.


 

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.

Discover more from Zielone Wiadomości

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading