Prawicowy populizm nie zarządził odwrotu
Z Krzysztofem Mroczkowskim publicystą, ekonomistą i historykiem, stałym współpracownikiem „Nowego Obywatela” rozmawia Marek Nowak.
Marek Nowak: Cofnijmy się w czasie. Jest maj 2017 roku. Redaktor Adam Szostkiewicz publikuje na swoim blogu w „Polityce” tekst „Populizm w zadyszce”, gdzie przeczytać możemy: „To trzecia przegrana populistów: Austria, Holandia, teraz Francja. Wyraźna przegrana Le Pen z Macronem liczy się najbardziej, ale porażka ksenofobów, eurofobów i islamofobów w mniejszych krajach UE też cieszy”.
W części zagranicznych mediów pojawiają się teksty mówiące już nie tylko o „zadyszce”, ale o „odwrocie fali populizmu”. Teraz wróćmy do współczesności. Nastroje są już dużo mniej optymistyczne. Wydarzenia z tego roku, a zwłaszcza wynik wyborów we Włoszech, pokazują, że był to optymizm cokolwiek przedwczesny. Jak interpretujesz wynik włoskich wyborów?
Krzysztof Mroczkowski: Na początku chciałbym podkreślić, że „fala populizmu”, o której mówisz, w mojej ocenie tak naprawdę nigdy nie została całkowicie zatrzymana. Nawet Macron by wygrać wybory z Le Pen musiał wystąpić pod nowym szyldem i się pokazać jako twarz nowego antymainstreamowego ruchu politycznego, który będzie walczył z establishmentem. To trochę zabawne, bo sam Macron jest kwintesencją mainstreamu pod każdym względem, natomiast by wygrać te wybory musiał udawać, że tak nie jest.
Premier Rutte w Holandii również przejął część retoryki populistycznej. Co więcej, jeśli popatrzymy na szerszy obrazek: wybory w Niemczech czy przede wszystkim w Austrii, gdzie skrajna prawica doszła do władzy, to widzimy, że zadowolenie liberałów z pewnych małych sukcesów jest chwilowe.
Wracając do twojego pytania, Włochy są idealnym miejscem, gdzie możemy wyraźnie zobaczyć, że nie zwalczając głównego problemu powodującego niezadowolenie społeczne w Europie, nigdy nie zatrzymamy pochodu prawicowego populizmu przez ten kontynent.
MN: Co jest tym głównym problemem?
KM: Rosnące nierówności społeczne i to, że przez ostatnie lata rządzący w Europie polityczny mainstream nie tylko z nimi nie walczył, ale wręcz prowadził i firmował politykę, która te nierówności zwiększała. Dopóki nie zanegujemy tej polityki w samym jej paradygmacie, dopóty będziemy skazani na rządy szowinistów.
MN: Grozi nam powrót faszyzmu w swej najgorszej formie?
KM: Obrazek nie musi być wszędzie aż tak jednoznaczny. Reżimy szowinistyczne mogą mieć bardziej łagodne lub wprost faszystowskie oblicze i pewnie w różnych miejscach takie oblicza będą miały.
MN: Co zatem zrobić, by zatrzymać triumfalny pochód prawicowego populizmu przez nasz kontynent?
KM: Bardzo dobrym przykładem tego co należy zrobić była odpowiedź USA i Francji przed wojną. Sprowadzała się ona do radykalnego zaprzeczenia polityce cięć, polityce „nie da się” która zakładała, że to najniższe warstwy społeczne zawsze muszą ponosić największe wyrzeczenia.
Zamiast tego postawiono na politykę, która zaczęła bezpośrednio zwalczać to, co jest sednem sprawy, czyli nierówności ekonomiczne w zakresie dochodu i w zakresie majątku. Jedynym co dziś może nas ocalić przed rządami szowinistów, jest powrót do takiej właśnie polityki.
Tak jak system neoliberalny wykorzystywał strukturę polityczną by umacniać nierówności, tak samo nowa polityka musi wykorzystywać tę strukturę, by proces ten odwrócić.
To się wiąże z podwyżkami podatków, zwłaszcza dla tych lepiej zarabiających, transferami socjalnymi, zabezpieczeniem społecznym, inwestycjami w usługi publiczne. Nie ma tu innego rozwiązania. Wiara w to, że wystarczą sztuczki marketingowe, face liftingi i nowy „brand” (marka) jest zwykłym złudzeniem.
MN: Nowy brand i face liftingi potrafią być bardzo skuteczne, jak pokazało kilka wyborów w różnych państwach.
KM: Marketing mógł być bardzo skuteczny kiedyś, ale dziś już nie będzie. Żyjemy w czasach, które nazywam czasami „internetowej widzialności”. Dawniej to polityczne reżimy panowały nad przekazem informacyjnym. Wszelkie „oficjalne wyjaśnienia” miały tę zasadniczą przewagę, że nawet jeśli ktoś miał co do nich wątpliwości, to trudno było znaleźć dla tych wątpliwości skuteczne narzędzie artykulacji.
Internet spowodował, że wszelki uzasadniony i nieuzasadniony sceptycyzm, a także teorie spiskowe o różnym stopniu wiarygodności otrzymały potężne wsparcie. Dziś każdy, kto chciałby zgłaszać swoje wątpliwości do wszelkich „oficjalnych narracji” ma do tego narzędzie.
Kolejną ważną kwestią jest to, że wszyscy polityczni aktorzy, którzy mają swój interes w destabilizowaniu sytuacji w Europie, jak np. Rosja, bardzo wspierają wszystkie te głosy, które kruszą mury europejskich establishmentów.
Trzymanie się przez reżimy status quo starych taktyk polegających na tym, że tutaj się coś marketingowo sprzeda, a tam będzie panować nad głównymi kanałami telewizyjnymi i przekazami z głównych mediów, to zwyczajne nierozumienie współczesności. Mówiąc wprost – dziś wszystko widać, a nawet gdyby nie było widać na pierwszy rzut oka, to Rosja – niekoniecznie z czystych pobudek – przyłoży „lupę” i będzie widać. Dlatego może zamiast marketingowych sztuczek lepsza będzie uczciwa rozmowa ze społeczeństwem?
MN: W swoim tekście dla „Nowego Obywatela” stosujesz pewną nieco ryzykowną analogię historyczną między współczesnymi Włochami a Niemcami z lat 30. XX wieku. Twierdzisz, że tak, jak liberalny technokrata Heinrich Brüning, który objął rządy w Republice Weimarskiej w 1930, swoją polityką doprowadził do późniejszego triumfu nazistów, tak krótkie rządy premiera Mario Montiego w latach 2011-2013 poprowadziły Włochy w podobnym kierunku.
Jest to zabieg, przyznam, bardzo efektowny i nie pozbawiony pewnej słuszności, ale czy biorąc pod uwagę choćby istotne geopolityczne różnice jednak trochę zbyt upraszczający?
KM: W pewnym sensie każda analogia historyczna jest kulawa, przez to każdą można łatwo atakować. Niemniej to, co chciałem poprzez nią powiedzieć, pozostaje absolutnie w mocy.
Cel był prosty – chciałem zwrócić uwagę na powtarzalność pewnych procesów historycznych i przestrzec, że idziemy w kierunku, w którym już szliśmy w historii i to się bardzo źle skończyło. Poziom bezrobocia wśród młodych ludzi w krajach Morza Śródziemnego bije absolutne rekordy. Każdemu nowemu pokoleniu będzie się żyło trudniej, niż pokoleniu jego rodziców. Niezadowolenie i frustracja z pogarszających się warunków życia musi gdzieś znaleźć swoje ujście.
Dlaczego akurat porównuję Włochy z Niemcami? Bo Włochy, tak jak Niemcy przed wojną, to dobry przykład jak polityka bezwzględnego neoliberalnego buta może do tego stopnia zdusić społeczeństwo, że wybierze ono wszystko, co tylko nie jest status quo.
Poprzednie włoskie rządy wybrały rolę ubezwłasnowolnionych wykonawców polityki cięć.
Siedem lat temu w tekście dla „Nowego Obywatela” pt. „Szaleństwo cięć” pisałem o tym, do czego prowadzi taka polityka. Tak naprawdę nic z tego, co napisałem w zeszłym miesiącu, nie jest ani odkrywcze, ani nowe. Procesy, o których piszę, zostały już wielokrotnie zbadane i potwierdzone. Wiemy, że tak jest i że to wszystko się źle skończy, bo zawsze się tak kończyło i tym razem nie będzie inaczej.
Trend jest jednoznaczny. Albo dokonamy naprawdę radykalnej prospołecznej korekty, albo będzie tylko gorzej.
MN: Zatrzymajmy się chwilę przy tym wątku. Kiedyś się mówiło, że wszelkie ruchy populistyczne są silne, gdy są w opozycji, ale wszelka władza bardzo szybko je zużywa. Proste recepty, jakie populiści na ogół głoszą będąc w opozycji, zbankrutują w zderzeniu z realną pragmatyką rządzenia. Tymczasem Ty przewidujesz, że tak się nie stanie.
KM: Dokładnie tak. Widzimy to także w przypadku Trumpa, o którym mówiono, że bardzo szybko skompromituje się tym, iż się nie zna na rządzeniu, sprawuje urząd w sposób absolutnie skandaliczny i że nie potrafi dbać o amerykańskie interesy. Tymczasem coraz bardziej widzimy, że jest to polityk, który ma realną szansę na drugą kadencję.
Moim zdaniem wynika to z tego, że szowinistyczni liderzy bardzo sprytnie za cel ataków wybierają dotychczasowy, znienawidzony przez dużą część społeczeństwa reżim status quo, na którym korzystała jedynie (mniejsza) część społeczeństwa włączona w merytokratyczny system awansu. Poza tym systemem pozostawało coraz większe grono ludzi, dla których stracił on legitymizacje, gdyż jego obietnice okazały się puste.
Wystarczy, że populistyczni liderzy pokazują ten fałsz, obnażają go i wytykają hipokryzję poprzedników, a będzie to jeszcze przez długi czas wystarczającym dla nich paliwem politycznym.
MN: Przejdźmy na koniec do Polski i porozmawiajmy chwilę o politycznej alternatywie. Czy wobec zbliżających się wyborów samorządowych takie porozumienia, jak to zawiązane przez stowarzyszenie Wolne Miasto Warszawa, Partię Zielonych, Razem i Inicjatywę Polską, które ogłosiło 9 lipca Jana Śpiewaka jako wspólnego kandydata na prezydenta Warszawy, to polityczna odpowiedź budząca jakiejś Twoje nadzieje?
KM: Po pierwsze, cieszę się, że parę środowisk potrafiło się porozumieć, by wspólnie spróbować przełamać duopol PO-PiS.
Co do Jana Śpiewaka, to ma on pewne wady, ale ma również zalety, z których największą jest wiarygodność. Na pewno jest to człowiek, który realnie przeciwstawił się mafii reprywatyzacyjnej i robił to w czasach, kiedy było to dużo trudniejsze, niż dziś. Kiedy ktoś z mainstreamowych oponentów politycznych będzie mu chciał zarzucić brak wiarygodności, to będzie mógł odpowiedzieć, że nie widział go walczącego z mafią reprywatyzacyjną, a on stawia się za Warszawiakami. To wiarygodność, która będzie mu pomagała.
Wobec, jak można przypuszczać, mało merytorycznej kampanii prowadzonej przez dwie największe siły polityczne, trzeci kandydat z wiarygodnym przekazem, który zamiast ściemniać mówi o rzeczach, które są ważne, ma szanse zbudować pewną polityczną siłę. Miejmy nadzieję, że nie tylko dla siebie, ale dla różnych ruchów prospołecznych.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.