Niepokoje, które dzielą – terroryzm kontra integracja
W racjonalnym świecie zagrożenia bezpieczeństwa powinny – jako że mają ponadgraniczny charakter – wzmacniać europejską integrację. Dzisiejsza Europa jest jednak inna.
Podobnie jak w wypadku kryzysu ekonomicznego, wiele rządów państw członkowskich, zamiast wspierać wspólne europejskie rozwiązanie, woli udzielać droższych, bardziej skomplikowanych, trącących nacjonalizmem odpowiedzi na wyzwania. Zielony Magazyn Europejski rozmawia z holenderską europosłanką Judith Sargentini oraz Michalem Bergiem, wiceprzewodniczącym czeskiej Partii Zielonych.
Zielony Magazyn Europejski: Czy możemy przekuć wspólny europejski lęk przed terroryzmem w siłę, która przyczyni się do dalszej integracji? Czy motto „nigdy więcej lęku” może mieć równie wielką siłę, co obietnica „nigdy więcej wojny” po II wojnie światowej, kiedy europejskie narody z głębokiej wzajemnej nieufności przeszły do projektu integracji?
Judith Sargentini: Logicznie rzecz biorąc, aktualne zagrożenia dla bezpieczeństwa powinny prowadzić do większej, a nie mniejszej integracji. Wielu spośród „rodzimych” wojowników, którzy przeprowadzali zamachy terrorystyczne w Europie, było znanych służbom ochrony bezpieczeństwa.
Osoba, która przeprowadziła atak na Muzeum Żydowskie w Brukseli, w roku 2014 walczyła wcześniej w Syrii. Wiedziały o tym zarówno francuskie, jak i niemieckie służby. Nikt jednak nie powiedział o tym Belgom.
Stojący za atakami bombowymi w Londynie był znany władzom. Morderca reżysera Theo van Gogha był podsłuchiwany przez komórkę do spraw bezpieczeństwa w Holandii – a mimo to zdołał popełnić tę zbrodnię.
Uważam więc, że racjonalna byłaby zmiana koncepcji bezpieczeństwa narodowego na bezpieczeństwo europejskie – dopóki bowiem zamykamy je w obrębie poszczególnego państwa i tylko stamtąd czerpiemy wszystkie prawa i obowiązki, nie będziemy w stanie zorganizować wewnątrzkontynentalnej współpracy.
Sytuacja ta przypomina kryzys ekonomiczny, który również miał nas doprowadzić do głębszej integracji i do zrozumienia, że chodzi już nie o suwerenność państw, ale o suwerenność banków, które są dziś grupą trzymającą władzę.
Widzimy jednak zupełnie inne, emocjonalne zrozumienie sytuacji – zamiast próbować znaleźć wspólne europejskie rozwiązanie, mieszamy ze sobą terroryzm i kwestię uchodźczą. Każdy skupia się wyłącznie na ochronie swojego kraju i jego granic przed odczuwanymi zagrożeniami z zewnątrz, jak również przed innymi państwami członkowskimi.
Istotnym pytaniem staje się to, w jaki sposób można przemóc te odczucia i przywrócić politykom racjonalny sposób myślenia o radzeniu sobie z rzeczywistymi wyzwaniami.
Michal Berg: Z perspektywy Europy Środkowej wygląda to nieco inaczej. Mieliśmy jak do tej pory sporo szczęścia, że nie mieliśmy do czynienia z atakami terrorystycznymi na skalę tych z Brukseli czy Paryża. Mentalne powiązanie między terroryzmem a integracją europejską nie jest zatem tak silne w tym regionie.
Ludzie nie postrzegają go jako realnego zagrożenia. Nadal jednak mają odczucie, że terroryści w ramach strefy Schengen z łatwością mogą trafić na wschód Europy, jeśli będą mieli taką ochotę. Utożsamiają zatem Europę Zachodnią z zagrożeniem, co nastawia ich wrogo do UE – mimo iż nie ma ku temu żadnych racjonalnych podstaw.
Dlaczego terroryści mieliby się przenosić do wschodnich państw członkowskich i atakować Europę właśnie tam? Już dziś wiedzą, że na wschodzie wsparcie dla projektu europejskiego ulega zachwianiu, nie ma zatem interesu w atakowaniu tego regionu – ma on bowiem sam z siebie zdolność do osłabiania swoich więzi z Europą nawet bez ich zewnętrznej pomocy.
ZME: Michal uważa, że Europa Środkowa nie jest zagrożona, bowiem terroryści już dziś widzą jej wrogość wobec Europy. Uważasz, że celem terrorystów jest zahamowanie integracji europejskiej?
JS: Nie – choć za każdym razem, gdy przesadzamy w naszych reakcjach na zamachy terrorystyczne albo gdy łączymy muzułmańskich uchodźców z terrorystami, pomagamy Daesh (arabski akronim oznaczający Państwo Islamskie – przyp. ZME) w jego walce z otwartymi zachodnimi społeczeństwami. Nakładamy ograniczenia na nasze liberalne demokracje, sprawiając, że życie ludzi – w szczególności europejskich muzułmanów – staje się trudniejsze.
Stojący za aktami terroru muszą piać z zachwytu, gdy obserwują populizm toczących się w Europie debat. W Holandii parlament dyskutował niedawno nad pomysłem zakazu działania organizacji salafistycznych, jako że terroryści często inspirują się tym prądem.
To jednak chybiony sposób myślenia – tylko dlatego, że wielu terrorystów się nim inspiruje, nie znaczy jeszcze, że salafizm jako taki jest brutalny. Jeśli zatem dyskutujemy o jego zakazie, przyczyniamy się do marginalizacji tych jego przedstawicieli, którzy wyznają ortodoksyjne wierzenia, ale nie angażują się w przemoc.
Oczywiście nie jestem fanką tego nurtu islamu – nie pomaga w emancypacji kobiet, nie daje ludziom równych szans życiowych i nie mieści się w tym typie otwartego społeczeństwa, którym chcemy się ze sobą dzielić. Nie jest jednak niebezpieczny. Gdy przyczyniamy się do jego marginalizacji, oddajemy go prosto w ręce Daesh.
MB: I nie tylko im. Gdy ograniczamy swobody, stajemy się również nieświadomymi sojusznikami Putina i jego reżimu, który widzi w nich zagrożenie dla swojego przetrwania. Zwolennicy takich kroków wierzą, że pozwolenie ludziom na swobodne działanie, myślenie i mówienie swojego zdania stanowi problem polityczny.
Rośnie poparcie dla proputinowskich partii na Węgrzech, w Czechach i na Słowacji. Wiele rządów regionu spogląda na Rosję w poszukiwaniu inspiracji dla swych działań, współpracując z reżimem, który próbuje sabotować europejskie inicjatywy w zakresie demokracji, bezpieczeństwa czy gospodarki. Niektórzy czescy generałowie i wysoko postawieni oficerowie zaczęli współpracę z rosyjskimi służbami wywiadowczymi. Trudno się tym nie martwić.
Współpraca europejskich wywiadów moim zdaniem może być niezwykle pomocna w walce zarówno z islamistycznymi, jak i rosyjskimi zagrożeniami dla kontynentu. To dużo bardziej efektywne działanie, niż wydawanie pieniędzy na demonstrowanie siły czy wysyłanie wojska na ulice, co sprawia, że niektórzy czują się mniej bezpieczni, niż gdyby rządy po prostu zapewniły ich, że sytuacja znajduje się pod kontrolą.
ZME: Wiele Europejek i Europejczyków (szczególnie we wschodnich państwach członkowskich) boi się nieznanego – na przykład nowych przybyszów – co daje polityczne paliwo populistom takim jak Orban, twierdzącym, że mają odpowiedź na ich lęki. W jaki sposób możemy pozyskać ich poparcie dla integracji europejskiej?
JS: Jeśli popatrzymy na terroryzm przez ostatnie dziesięciolecia, dostrzeżemy mnóstwo rodzimego terroru, niedokonywanego przez rodziców czy dziadków dzisiejszych zamachowców-imigrantów – grupy takie jak IRA, RAF, ETA itp. Mieliśmy mnóstwo aktów terroru motywowanego z lewa i z prawa. Dziś jest on motywowany religijnie.
Musimy jednak pamiętać, że młodzi ludzie z brukselskiej dzielnicy Molenbeek, którzy wykonali niedawne ataki, pili, palili czy zażywali narkotyki jeszcze na parę tygodni przed zamachami, radykalizując się niemal z dnia na dzień.
To typ ludzi, którzy kupują poradniki w stylu „Islam dla początkujących” na Amazonie. Nie sądzę, że ich radykalizację da się wytłumaczyć wyłącznie powodami kulturowymi czy religijnymi.
Jasne, że nie sprawi to, iż problem stanie się łatwiejszy do zrozumienia – musimy jednak być świadomi, że kwestia ta jest dość skomplikowana. Musi się ją tłumaczyć, mówiąc ludziom m.in. o kwestiach klasowych, dyskryminacji, ograniczonych szansach życiowych i tym podobnych kwestiach. Nie chcę z tej debaty wykluczać kwestii związanych z islamem, ale nie jest on tu jedyną zmienną.
Po drugie – pamiętajmy, że uchodźcy zmuszani są do podróżowania do Europy nieregulowanymi drogami, bowiem nie ma dla ich innego sposobu na ucieczkę przed nieznośnymi warunkami, panującymi w rodzinnych stronach albo w obozach dla uchodźców. Szlaki te są również silą rzeczy wykorzystywane przez kryminalistów oraz dżihadystów.
Tak by jednak nie było, gdybyśmy opracowali metody wpuszczania uchodźców do Europy w sposób zorganizowany, uwzględniający kontrolę bezpieczeństwa.
ZME: Były prezydent Niemiec, Christian Wolf, zasłynął stwierdzeniem, że islam jest częścią Niemiec. Możemy analogicznie argumentować, że jest też częścią Europy. Czy jednak – jeśli tak jest – nie powinniśmy go móc kontrolować i krytykować, tak samo jak chrześcijaństwo?
JS: W moim kraju islam jest krytykowany znacznie mocniej niż chrześcijaństwo.
W Holandii mamy swój „pas biblijny”, gdzie w niektórych wioskach nie można wypłacać pieniędzy z bankomatu w niedziele, rodziny mają po 9-10 dzieci, kobiety i dziewczynki nie mogą nosić spodni, a ortodoksyjna partia chrześcijańska nie wpuszcza ich na listy partyjne, co niesłusznie uznaje się jedynie za element folkloru. Islam jest jednak oceniany znacznie bardziej surowo.
MB: Na przykładzie społeczności wietnamskiej w Czechach widzimy, że integracja w Europie Środkowej ma szanse działać. Wietnamki i Wietnamczycy prowadzą z sukcesem swoje firmy, ich dzieci idą na uniwersytety i żyją w naszym kraju bez problemów. Nawet w wypadku islamu religia i wartości kulturowe odgrywają drugorzędną rolę.
Główne pytania dotyczą tego, skąd biorą się pieniądze – czy społeczeństwa będą musiały same płacić za integrację oraz w jaki sposób wpłynie to na ich systemy zabezpieczeń społecznych.
Niektórzy – szczególnie osoby starsze oraz mieszkające na obszarach wiejskich w Europie Środkowej i Wschodniej – już dziś czują się przegranymi procesów transformacyjnych z lat 90. XX wieku. Boją się, że nowi przybysze zabiorą im resztki tego, co wciąż jeszcze mają.
Podobnie sprawa ma się ze społecznościami romskimi w naszym regionie, gdzie lokalni politycy zawsze narzekają, że nie mają pieniędzy na ich integrację czy np. zapewnienie im godnego mieszkania. Uznają Romki i Romów za dodatkowe, generujące napięcia obciążenie.
JS: Nawet jednak w wypadku populistycznych polityków pokroju Viktora Orbana na Węgrzech kwestia skierowanej przeciwko uchodźcom propagandy nie skupia się na tym, czy można ich zintegrować albo czy są uznawani przez rząd za zagrożenie.
Chodzi o to, że władze kraju nie mogą zrealizować swoich obietnic co do wzrostu gospodarczego, zatem Orban chce odciągnąć uwagę elektoratu. To samo dotyczy Marine Le Pen we Francji czy Geerta Wildersa w Holandii.
ZME: Jak to się stało, że doszliśmy do sytuacji, w której interesy narodowe oraz krótkotrwałe, populistyczne cele niektórych państw członkowskich zdają się tryumfować nad interesami Unii jako całości?
JS: Myślę, że zawsze tak do pewnego stopnia było. Dobrym tego przykładem jest fakt, że gdy wprowadziliśmy euro, nie towarzyszyła temu unia polityczna. Zaczęliśmy integrować nasze ustawodawstwo środowiskowe, po części również to dotyczące rynku pracy, ale już nie wspólną politykę zagraniczną. Nie chcieliśmy też, by banki były kontrolowane na szczeblu europejskim.
Myślę, że kraje członkowskie z Europy Środkowej czują, że dopiero co w latach 90. odzyskały niepodległość, i dlatego trudno im teraz dzielić się częścią suwerenności z bytem ponadnarodowym.
Po ostatnim kryzysie ekonomicznym zaczęło być jeszcze gorzej – zniknęło wiele miejsc pracy, a rządy uznały, że odpowiedzią na trudności gospodarcze będzie cięcie wydatków socjalnych.
MB: Słowacja oraz Czechy nie zostały dotknięte kryzysem, nie mamy zatem powodów ekonomicznych, by narzekać na Unię Europejską.
Myślę, że głównym prowodyrem krytyki był tu nasz były prezydent, Vaclav Klaus, będący jednocześnie eurosceptykiem oraz sceptykiem klimatycznym. Jego opinie miały wielki wpływ na Czeszki i Czechów – jesteśmy dziś np. krajem UE z największym odsetkiem wątpiących w zmiany klimatu. Wraz z kryzysem uchodźczym wiele partii politycznych oraz polityków zauważyło – idąc w ślady eurosceptycyzmu Klausa – szansę na wypromowanie się na nim.
ZME: Judith powiedziała na początku, że istnieją całkiem racjonalne wyjścia z trapiących nas problemów. Mimo tego faktu liderzy naszych krajów decydują się na nieracjonalne, emocjonalne posunięcia. Dlaczego? Skąd się w nich biorą te emocje?
MB: Myślę, że sporo ludzi uważa, że świat zmienia się zbyt szybko. Nie za bardzo rozumieją, co się dzieje i jakie siły wpływają na ich życie. Stale szukają zatem nowych, przekonujących tłumaczeń. Czasem jest to stan gospodarki, czasem Unia Europejska, innym razem uchodźcy.
Na Zachodzie ludzie boją się, że ich styl życia nie będzie trwał wiecznie – na Wschodzie z kolei boją się, że nigdy nie osiągną zachodniego poziomu życia.
Popatrzmy na wykluczonych młodych ludzi z Hiszpanii oraz innych krajów południa UE. Już dziś są oni w tej sytuacji.
JS: To prawda. Hiszpanię oraz Grecję trapi ogromne bezrobocie wśród młodych – tyle że odpowiedzią nie stał się większy populizm, lecz siły takie jak Syriza czy Podemos.
Myślę, że w większości krajów Europy próbujemy przykryć problemy ekonomiczne nieracjonalnymi lękami. Po części obwiniam za to polityków. Nie szukamy odpowiednich rozwiązań, nawet jeśli mieści się to w naszych celach politycznych.
Holenderski rząd nie wspiera europejskiego rozwiązania przyjęcia sprawiedliwej części uchodźców, nawet jeśli wie, że dla kraju oznaczałoby ono ich mniejszy napływ. Gdyby Europa podzieliła się tym wyzwaniem, byłoby łatwiej i taniej się z nim mierzyć. Nie jesteśmy jednak do tego skłonni.
ZME: Brzmi to tak, jakbyśmy nie ufali sobie nawzajem.
JS: Jeśli tak jest, to Europa jest skazana na zagładę. Wraz z kwestią nieufności wracamy do pytania z początku naszego wywiadu.
Uważam, że nowe podejście do kwestii bezpieczeństwa może nam pomóc z integracją europejską, potrzebujemy jednak innej definicji bezpieczeństwa. Nie ma już tylko bezpieczeństwa narodowego – a przynajmniej nie powinno być.
Czy zamkniesz swoje granice, czy nie, kryminaliści i terroryści będą je przekraczać. Musimy działać razem na rzecz wypracowania europejskiej odpowiedzi na walkę z nimi.
Artykuł “The Anxieties that (Dis)Unite: Terrorism and the Forces of Integration” ukazał się na łamach Zielonego Magazynu Europejskiego. Tłum. Bartłomiej Kozek.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.