ISSN 2657-9596

Po drugiej stronie Bałtyku

Bartłomiej Kozek
07/09/2018

Jeszcze do niedawna Zielonym w Szwecji groziło wypadnięcie z parlamentu. Tuż przed niedzielnymi wyborami elektorat znów zaczął jednak na nich patrzeć życzliwszym okiem.

Głównym obiektem zainteresowania globalnych mediów i opinii publicznej przed wyborczym „dniem zero” 9 września był wzrost popularności prawicowych populistów – Szwedzkich Demokratów (SD). Do niedawna nawet na ich europejskiej mapie nowej prawicy wydawali się dość osamotnieni ze względu na swe dawne powiązania z lokalnymi ruchami faszystowskimi.

Normalizacja skrajności

Dziś, gdy partie i politycy tacy jak Marine Le Pen czy Wolnościowa Partia Francji przesuwają scenę polityczną na Starym Kontynencie na prawo, a niegdyś skrajne partie próbują sięgnąć po bardziej centrowy elektorat, dawne uprzedzenia tracą na sile. Najlepszym tego dowodem może być niedawne przyjęcie SD do europarlamentarnej frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR), stworzonej m.in. przez brytyjskich Torysów oraz Prawo i Sprawiedliwość.

Już 4 lata temu mocny wynik Szwedzkich Demokratów w wyborach parlamentarnych (12,9%) uniemożliwił zdobycie samodzielnej większości jednemu z dwóch bloków – czerwono-zielonemu lub „mieszczańskiemu”. W efekcie pierwszy w historii koalicyjny rząd socjaldemokratów i Zielonych musiał liczyć nie tylko na poparcie Partii Lewicy, która w ławach rządowych się nie znalazła, ale też na tolerowanie swojego istnienia i działania przez partie centroprawicowe.

Dziś wyniki SD zapowiadają się na jeszcze wyższe niż w 2014. Antyimigranckie ugrupowanie coraz rzadziej już wprawdzie prześciga socjaldemokratów w sondażach (co groziło niemałym, symbolicznym trzęsieniem ziemi w Sztokholmie), jednak 18-20% poparcia pokazuje skalę niechęci wobec dzielenia się zdobyczami szwedzkiego państwa opiekuńczego z osobami z zewnątrz.

Poza tym wynikiem oba bloki – lewicowy i prawicowy – idą ze sobą łeb w łeb. Największe partie w tych blokach – socjaldemokraci oraz Moderaci – szykują się na spadek popularności w stosunku do roku 2014. Jak wskazują publicyści spoistość tych sojuszy w porównaniu do poprzednich wyborów wydaje się słabsza, co dodatkowo komplikować będzie próby stworzenia względnie stabilnej większości parlamentarnej.

Trudne decyzje

W całej tej sytuacji odnaleźć się muszą Zieloni. Cztery lata temu z wynikiem 6,9% głosów stali się czwartą, największą partią w jednoizbowym parlamencie – Riksdagu. Wejście w skład koalicji rządowej wiązało się z poznaniem na własnej skórze trudów rządzenia i koniecznością zawierania (nierzadko niesatysfakcjonujących) kompromisów z większym koalicjantem.

Jeden z tych kompromisów niemal ich nie zabił. Jego symbolem stała się konferencja prasowa, na której reprezentująca partię polityczka i ówczesna jej współprzewodnicząca, Åsa Romson, rozpłakała się w trakcie ogłaszania rządowej decyzji o zaostrzeniu szwedzkiej polityki azylowej. Posunięcie to było reakcją na skalę kryzysu migracyjnego, którego doświadczyła w roku 2015 Europa.

Zwrot w polityce lewicowego rządu nie został – mówiąc delikatnie – przyjęty ciepło przez wielkomiejski, dobrze wykształcony elektorat który był podporą partii. Miał zresztą dokąd iść – a przykład do będącej poza rządem Partii Lewicy albo do należącej do bloku mieszczańskiego Partii Centrum, mającej silny rys proekologiczny.

Jeszcze na przełomie lipca i sierpnia prognozy nie wyglądały zbyt różowo. Głównymi, poruszającymi wyborczynie i wyborców tematami były kwestie migracji oraz przestępczości, które zdawały się napędzać sondażowe wzrosty Szwedzkich Demokratów. Inną istotną sprawą była ochrona zdrowia, kojarzona raczej z socjaldemokratami.

Druga szansa?

Upalne lato przyniosło jednak ponowne zainteresowanie kwestiami klimatycznymi – tym bardziej, że jednym z jego przejawów były pożary lasów, w gaszeniu których pomagali m.in. strażacy z Polski. Jako że Zieloni w swym politycznym przekazie i programie mocno postawili na walkę ze zmianami klimatu, elektorat postanowił spojrzeć na partię i jej postulaty nieco bardziej życzliwie.

Tym bardziej, że akurat w tej kwestii Zieloni mogli się pochwalić ważnymi – tak symbolicznymi, jak i realnymi – osiągnięciami. Ich przykładem było przyjęcie legislacji klimatycznej, wedle której do roku 2045 Szwecja stanie się krajem o zerowym bilansie emisji gazów cieplarnianych.

Obraz sytuacji dopełnia opodatkowanie lotów, ambitne finansowanie działań prośrodowiskowych czy obniżenie stawki podatku VAT na usługi naprawy, mające zachęcić do korzystania z tej opcji zamiast kupowania nowych produktów.

W efekcie od sierpnia badania opinii publicznej wskazały na wzrost poparcia Zielonych z okolic 4-procentowego progu wyborczego do przedziału 5-6%. Choć jest to mniej niż cztery lata temu i na pewno nie umożliwi utrzymania pozycji czwartej największej siły politycznej w Szwecji (głównie z powodu znaczących, prognozowanych wzrostów dla Partii Lewicy oraz Partii Centrum) to jednak szansa na odbudowę politycznej pozycji przez tę partię wydają się całkiem spore.

Lepszy klimat, lepsze życie

Co Zieloni proponują tym razem? Jak już wspomniałem w liczącym przeszło 30 stron programie na tegoroczne wybory dominacja tematyki ekologicznej widoczna jest gołym okiem. Obok priorytetów, takich jak rozwój sieci kolejowej czy podatek od importowanego mięsa ze zwierząt faszerowanych antybiotykami znalazło się jednak również miejsce na postulat skrócenia tygodnia pracy czy zwiększenie finansowania usług z zakresu zdrowia psychicznego.

Charakterystyką skandynawskiego spojrzenia na politykę jest istotne zwracanie uwagi na kwestie globalnej odpowiedzialności. W wypadku najnowszego programu wyborczego szwedzkich Zielonych oznacza to m.in. obietnicę powrotu do bardziej gościnnej polityki wobec uchodźców, ochronę Arktyki, dezinwestycje funduszy emerytalnych z przedsięwzięć w sektorze paliw kopalnych czy zakończenie procederu międzynarodowego handlu bronią.

Z ciekawszych, niestandardowych pomysłów wymienić z kolei można postulat możliwości wyższych odpisów podatkowych i niższych składek ubezpieczenia społecznego dla pracujących na obszarach z dała od większych miast, co miałoby na celu zatrzymanie odpływu osób młodych i wykształconych ze słabiej zaludnionych terenów kraju.

Znawcy programu polskiego PSL dostrzegą z kolei znany im pomysł na emeryturę bez podatku, zaś zwolennicy przenoszenia instytucji publicznych poza Warszawę zauważą pokrewny postulat bardziej równomiernego rozmieszczenia terytorialnego zatrudnienia w instytucjach rządowych. Instytucje publiczne powinny zdaniem szwedzkich Zielonych lepiej wykorzystywać również realizowane przez siebie zamówienia, wpisując w nie klauzule społeczne i ekologiczne (np. mające na celu zapobieganie wylesianiu).

Polityczne grząskie piaski

Ambitne plany? Z całą pewnością. Trudno na dziś powiedzieć, na ile uda się ich wcielanie w życie w nowej kadencji – szczególnie, jeśli blok centroprawicowy zechce choćby nieformalnie zerwać „kordon sanitarny” wokół Szwedzkich Demokratów i dzięki ich cichemu wsparciu przejąć władzę z rąk lewicy.

Z całą pewnością Zieloni w Szwecji poznali smak władzy – w tym także jego bardziej gorzkie nuty. Choć elektorat, jak już wspomniałem, zaczyna jak się zdaje patrzeć na nich cieplej, to jednak nie da się ukryć, że dla sporej części głosujących niegdyś na tę partię nie zrealizowała ona pokładanych w niej nadziei na dalsze zazielenienie socjaldemokratycznego państwa dobrobytu.

Spora część postulatów ekopolityczek i ekopolityków po drugiej stronie Bałtyku jest jak najbardziej aktualna również w polskim kontekście. Głównym pytaniem – tak tu, jak i tam – jest to, w jaki sposób przekonywać do nich w kontekście wzrostu znaczenia prawicowego populizmu i ogólnej radykalizacji postaw i stanowisk, widocznej często również po stronie szeroko pojętych zwolenników liberalnej demokracji czy – dla nieco mniej wobec nich życzliwych – obrońców status quo.

Zdj. Okładka programu szwedzkich Zielonych.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.