O gospodarce – z sensem czy z sercem?
Jednym z marzeń niejednej osoby o szeroko pojętych progresywnych poglądach jest to, że wystarczy chłodno przedstawić fakty, by przekonać do swoich racji. Prawicowi populiści lubią to.
Wspomniane podejście wydaje się racjonalne. Zakładamy, że poruszamy się w obrębie wspólnej dla każdej i każdego z nas racjonalności, która kieruje naszymi wyborami między innymi w kwestiach politycznych. W tej wizji mamy być nieco lepszą wersją homo economicus, którego algorytm uzupełniony został o troskę o drugiego człowieka oraz środowisko – rzecz jasna mającą solidne, naukowe wręcz podstawy.
Dziwnym jednak trafem sytuacja na globalnej scenie politycznej nie za bardzo chce ową wizję uwiarygadniać. Na Donalda Trumpa głosowali przedstawiciele grup, które obrażał, ale też tych, które na jego polityce stracą. Podobnie sprawa miała się w wypadku Brexitu – można było wskazywać na dane wskazujące, że migracje raczej ubogacają niż zubażają Zjednoczone Królestwo i lokalne społeczności, ale poczucia frustracji i chęci zagrania na nosie establishmentowi twarde fakty nie okiełznały.
Rzecz jasna nie chodzi tu o to, by nawrócić się na wiarę w śmierć faktów i niemożność odróżnienia informacji fałszywych od prawdziwych. Chodzi raczej o to, by nie zakładać, że same fakty doprowadzą nas do Nowego Jeruzalem sprawiedliwości społecznej oraz ekologicznej równowagi. Trwający w najlepsze kryzys klimatyczny i konieczność zapobiegnięcia sytuacji, w której wymknie się on spod kontroli sprawiają, że czas przemyśleć strategię.
Prawda i PR
Gdyby bowiem starczyć miały suche dane, to wystarczyłoby zerknąć chociażby na nową broszurę Zielonej Fundacji Europejskiej. W „Green Economy. Campaigner’s Manual” znajdziemy ich mnóstwo.
Lepszy recykling ma szansę stworzyć nawet 200 tysięcy miejsc pracy w Europie do roku 2030. Średnia płaca w sektorze zielonych miejsc pracy w USA przyniosła rocznie osobom w nim zatrudnionym ponad 9 tysięcy dolarów więcej niż tym poza nim. Spada cena energii ze źródeł odnawialnych, podczas gdy wielkie projekty sektora paliw kopalnych odnotowują opóźnienia i przekroczenia zakładanych kosztów…
A jednak nie żyjemy (przynajmniej póki co) w globalnej ekotopii. Coraz większy posłuch zdobywają prawicowi populiści, którzy najczęściej – delikatnie mówiąc sceptycznie – patrzą się na kwestie ekologiczne, widząc w nich źródło mających krępować wzrost gospodarczy regulacji. Jednocześnie potrafią umiejętnie wykorzystywać tęsknotę za większą równością ekonomiczną przekonując, że zapewni ją np. pozbycie się imigrantów.
W tym ostatnim przypadku widać, w jaki sposób retoryka tych czy innych polityków rozmija się z forsowanymi przez nich rozwiązaniami. Rozdźwięk ten razi – podobnie jak wcześniej niejedną osobę, dla której ważne są ideały równości, sprawiedliwości społecznej czy równowagi ekologicznej raziły piękne hasła innych polityków (z szeroko pojętego obozu liberalnego status quo), za którymi często stała ideowa pustka.
Jest zrozumiałe, że wspomniane doświadczenia sprawiają, że osoby o progresywnych poglądach mogą z pewną dozą sceptycyzmu podchodzić do pojawiających się od czasu do czasu nawoływań o przemyślenie języka, jakim komunikują się poza swoją bańką. Postulat ten może kojarzyć się z próbą zmiany autentycznych przekonań w PR-owy komunikat, a nawet z sugestią rezygnacji z postulatów, które stanowią fundament ich światopoglądu.
Nitka w labiryncie
Czy jednak niemożliwe jest trzymanie się własnych wartości połączone z trafiającym do szerszych grup ludności przekazem? Brytyjska New Economics Foundation nie jest do tego fatalizmu przekonana. Wraz z innymi brytyjskimi organizacjami pozarządowymi (NEON, FrameWorks Institute, PIRC) postanowiła sprawdzić, w jaki sposób skutecznie można komunikować kwestie związane ze sposobem funkcjonowania gospodarki oraz przekonywać do prospołecznych i proekologicznych rozwiązań.
NEF postanowiła sprawdzić, co tak zwany „szary człowiek” w Wielkiej Brytanii myśli, gdy słyszy o gospodarce. Do badania, zaprezentowanego w raporcie „Framing the Economy. How to Win the Case For a Better System…” wykorzystała zarówno dostarczające odpowiednio dużo ilościowego „mięsa” sondy internetowe, jak i pogłębione, jakościowe rozmowy z mieszkankami i mieszkańcami kilu brytyjskich miast – od Londynu, poprzez Glasgow i Hull, aż po walijskie Newport.
Co z nich wynikło? Okazuje się, że dla Brytyjek i Brytyjczyków gospodarka często wydaje się czymś trudnym do pojęcia. Jeśli już mają o niej jakieś wyobrażenie, to do głowy przychodzą im obrazy raczej podtrzymujące niż kwestionujące dominujące punkty widzenia – na przykład gospodarki jako zbiornika (do którego wkłada się i wyjmuje środki) czy wymiany pieniędzy (utrudniające wprowadzenie do dyskusji chociażby środowiska czy niepłatnej pracy).
Z rozmów i ankiet przebijać się miał niemały fatalizm. System ekonomiczny ma być kruchy, niestabilny i na skraju kolejnych kłopotów. Manipulują nim elity, media prezentują raczej stanowiska ukrytych grup interesu niż fakty, a sami ludzie mają być z natury chciwi.
Lepiej już było – wtedy, kiedy było się bardziej niezależnym, a zakłady produkcyjne znajdowały się w kraju. Ten ostatni wątek, niestety, zamiast skłaniać do myślenia w bliskiej ekopolityce kategorii lokalizacji gospodarki skłaniał raczej do nostalgicznej tęsknoty za wiekiem Imperium Brytyjskiego i za mniejszą ilością „obcych” w otoczeniu.
Co nas kręci?
Punkt wyjścia do budowania progresywnej opowieści o lepszej przyszłości wydaje się tu zatem niewiele weselszy niż ten nad Wisłą – a jednak nad Tamizą spisywany na straty Jeremy Corbyn był w stanie tchnąć nowego ducha w Partię Pracy. Jak zatem zacząć opowiadać o świecie w sposób, który umożliwi jego zmianę?
Autorki i autorzy raportu sprawdzali reakcje na różnego rodzaju wizualizacje i opowieści o gospodarce – i znaleźli dwie, które w istotny sposób przyczyniały się do większej życzliwości wobec progresywnych postulatów (nawet tak ambitnych jak dochód podstawowy) u badanych. Co więcej są one na tyle różne, że dla każdego znajdzie się coś miłego.
Dla osób uważających, że nie ma mowy o jasnym, wyrazistym przekazie politycznym bez wskazania winnych nierównościom czy zanieczyszczeniu środowiska – dobra wiadomość. Chwytliwa okazała się opowieść o oporze wobec władzy wielkich korporacji, w której mowa jest o gospodarce jako systemie (trochę jak system operacyjny w komputerze), do którego kody przejęli możni tego świata i który należy odzyskać i przeprogramować tak, by działał dla nas wszystkich.
Dla preferujących łagodniejszy przekaz,w którym zamiast gniewu i konfrontacji stawia się na nadzieję – również dobra wiadomość. Obraz gospodarki jako sieci torów, za pomocą których (dzięki dobrym decyzjom politycznym) możemy osiągnąć szczęście i zadowolenie z życia wynikłe z zaspokojenia naszych potrzeb również okazał się przekonujący dla badanych.
Kluczem do sukcesu tych opowieści jest nadanie poczucia sprawstwa i przekonanie ich adresatów, że wspólne, aktywne działanie może przyczynić się do poprawiających jakość naszego życia zmian. Jak się okazało takiego poczucia nie dają stosowane często metafory gospodarki jako pola gry, w którym nie wszyscy zawodnicy grają fair. Tego typu obrazy – co zaskoczyło niejednego, pytanego później o opinię aktywistę czy działaczkę społeczną – raczej potęgują poczucie fatalizmu i braku wpływu na bieg spraw niż je rozpędzają.
Poznaj swojego odbiorcę
Wspomniane dwie narracje, jak sugeruje NEF, powinny być wykorzystywane z rozwagą i wiedzą na temat grupy, do której je kierujemy. Narzekanie na globalną elitę i przechwycenie przez nią władzy i przywilejów nie zadziała dobrze na spotkaniu firm, angażujących się w redukcje emisji gazów cieplarnianych. Mający wszelkie powody do gniewu z powodu ryzyka eksmisji lokatorzy mogą z kolei kiepsko przyjąć propozycję uspokojenia się i pomyślenia o lepszej przyszłości.
Podział pełnionych przez te dwie opowieści ma zresztą głębszy charakter. Opowieść „populistyczna” umożliwia rozmowę wokół kwestii takich jak sposoby budowania silnej gospodarki czy walka o większą równość. Wizja systemu ekonomicznego jako sieci powiązań zwraca z kolei uwagę na fakt, że gospodarka ma przede wszystkim służyć zaspokajaniu naszych potrzeb, których spora część nie ma finansowego, ani nawet materialnego charakteru.
Zaprezentowane w raporcie opowieści w żaden sposób nie zakładają rezygnacji z tego czy innego postulatu programowego. Wymagają one jednak czasem od prezentujących je osób wyjścia poza swoją strefę komfortu i spróbowanie opowiedzenia o nich językiem, który nie do końca muszą uważać za „swój”. Przykładem tego może być wykorzystanie w „populistycznej” narracji argumentu, że przeprogramowanie gospodarki przyczynić się może do budowy silniejszej gospodarki.
Choć w przykładowej historii mowa jest chociażby o zagwarantowaniu odpowiednio wysokich płac czy publicznej własności dóbr i usług takich jak energia czy przewozy kolejowe aktywiści stosowali ją niechętnie. W przeciwieństwie do podobnej opowieści, tyle że akcentującej kwestie z równością, skłaniała ona osoby o konserwatywnych poglądach do poparcia progresywnych postulatów ekonomicznych.
Nie da się rzecz jasna przełożyć brytyjskiej sytuacji jeden do jednego na polski kontekst. Choć niewykluczone, że pewne trendy mogą tu być podobne (chociażby przekonanie o gospodarce jako czymś tajemniczym i niezrozumiałym) to stworzenie opowieści, która okazałaby się chwytliwa dla lokalnego elektoratu wymagać będzie przeprowadzenia podobnych badań nad Wisłą.
Dobre wiadomości są dwie. Po pierwsze – w raporcie NEF znajduje się szczegółowy opis zastosowanej w nim metodologii. Po drugie – nikt po przeczytaniu tego artykułu nie będzie mógł powiedzieć, że nie słyszał o podobnym pomyśle. Wyborczy zegar tyka coraz głośniej.
Zdj. Okładka publikacji „Framing the Economy”.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.