Jednorożec, prawa człowieka i ludzka biologia
Jednorożec stał się symbolem Łodzi w sposób dość nieoczekiwany. Najpierw pojawiła się w miejskiej przestrzeni nowa stacja przesiadkowa, już nie przystanek tramwajowy, a monumentalna budowla, przysłonięta wysokim, kolorowo oszklonym dachem.
Skala tej inwestycji, pierwszej i jedynej jak dotąd takiej w mieście, poza zachwytem jednych wywołało krytykę innych. Podchwycono kąśliwe hasło „stajnia dla jednorożców”, odnoszące się do niespotykanego rozmiaru owej budowli i nietypowej wysokości zadaszenia, jak gdyby nadającego się na stajnię jednorożców. Nazwa się przyjęła, i wiele osób zamiast „przystanek Centrum” albo „przesiadkowo” używa terminu „stajnia” już nie w krytycznym czy nawet ironicznym, tylko opisowym sensie.
Choć jednorożce podobno nie istnieją, obok „stajni” pojawił się pomnik, przedstawiający jednorożca właśnie. Historia jego powstania jest fascynująca. Pierwotnie pomnik jednorożca pojawił się we wniosku do łódzkiego budżetu obywatelskiego, w ramach kpiarskiego happeningu, jego autorzy nawiązywali do rechotu niektórych ze „stajni dla jednorożców” i raczej nie liczyli na pozytywne zaopiniowanie przez urzędników jego późniejszej realizacji. A jednak mamy pomnik jednorożca. A dlaczego jest to właściwie fragment, lepsza połowa mitycznego zwierzęcia, pozbawiona zadu? No bo jednorożce, istnieją czy też nie, tylną częścią ciała mogłyby przecież, no wiecie…
Pic na wodę i fotomontaż
Być może inny, na pozór równie absurdalny projekt, jaki złożyliśmy do budżetu obywatelskiego w 2023 roku, zainspirowany został właśnie przez tę historię, choć miałyśmy nadzieję, że nie zostanie wdrożony do realizacji. By go móc złożyć, musieliśmy zebrać 20 podpisów poparcia, i różne, często zupełnie nieznane nam osoby, reagowały entuzjastycznie, mimo że informowałyśmy je o tym, że nasz projekt to pic na wodę i fotomontaż. Na szczęście tym razem czujni urzędnicy opiniujący wnioski zdecydowali, że nasz projekt nie spełnia kryteriów, i nie zostanie poddany pod głosowanie mieszkańców. Uff…, odetchnęliśmy. Z drugiej strony nasz fejkowy projekt, porządnie napisany, udokumentowany, opatrzony regulaminową ilością podpisów popierających go mieszkanek i mieszkańców Łodzi, nie został napisany dla jaj, a raczej z totalnej bezsilności, wynikającej z kuriozalnej polityki miejskiej w zakresie dostępu do toalet publicznych.
Otóż, choć na początku transformacji postawiono nawet jedną, to zaraz wiatr powiał w drugą stronę i funkcjonujące toalety zaczęto burzyć i zasypywać, włącznie z nowo zbudowaną. Postanowiono, że zamiast budować nowe, wykorzysta się rozwijający potencjał knajp na ulicy Piotrkowskiej, i podpisze z nimi umowy na udostępnianie ich toalet przechodniom nie będącym klientami. A jak ktoś akurat nie przechodzi ulicą Piotrkowską? A to już jego prywatna sprawa. Więc nie, w stacji przesiadkowej która doczekała się miana stajni jednorożców nie zbudowano żadnej toalety, choć zasypano znajdującą się wcześniej w mieszczącym się o poziom niżej przejściu podziemnym. Rozumiecie więc, że pozbawienie pomnikowego jednorożca zadu było jak najbardziej uzasadnione.
Świątynie dumania
Nie wiemy, czy i jak wydalają jednorożce (poza tym, że rzygają na tęczowo). Jest podobno taki organizm, co je i nie wydala. Znane są też gatunki, mające wydalanie zorganizowane inaczej niż homo sapiens. Większość z nas jednak biologia zaprogramowała w ten sposób, że produkty przemiany materii musimy regularnie usuwać z naszych organizmów, w tym właśnie celu ludzka kultura wytworzyła toalety. Przez parę wieków to co robimy w toalecie należało do sfery tabu w niektórych, dość wąskich i raczej elitarnych kręgach. Od zarania prehistorii rodzaju ludzkiego wszystkie dzieci poddawane są tak zwanemu treningowi czystości, czyli załatwiania się w sposób kontrolowany, przyjęty w danej rodzinie i kulturze. Następnym levelem tego treningu bywa nauka, że choć wszyscy to robimy, to się o tym nie mówi. Stąd też w języku różne eufemizmy oznaczające czynności – na przykład „jedynka” i „dwójka”, lub ich miejsca. Toaleta to ogólnie utrzymanie czystości, ubikacja w swym źródłosłowie miejsce, zdarza się nam czasem wspomnieć o miejscu, dokąd „król piechotą chodzi” lub „świątyni dumania”. W naszych mieszkaniach czy domach nie zajmują zazwyczaj eksponowanego miejsca, w przestrzeni publicznej ich obecność oznajmiają dyskretne ikonki lub międzynarodowy akronim WC, od angielskiego water closet, oznaczającego toaletę spłukiwaną, nie będzie się on więc odnosił do wygódki/ustępu/sławojki usytuowanej zazwyczaj na zewnątrz budynku, ani do toi-toia.
Prawko człowieczka
Wydaje się, że kiedy o tych kwestiach się nie mówi, znikają one z horyzontu, jednak biologia sprawia, że nie znikają one z naszego codziennego życia. Dostęp do czystej wody i godnych warunków sanitarnych należy od niedawna do katalogu praw człowieka, jednak pozbawiona go jest część ludzkości. W tym duża część mieszkanek i mieszkańców Polski. Choć większość z nas ma jakieś WC w miejscu zamieszkania, muszą je mieć szkoły, miejsca pracy czy lokale gastronomiczne, to toalety w przestrzeni publicznej dostępne są jedynie niewielkiej części z nas. Toalety są w warszawskim metrze, ale jest to jedyne metro w kraju. Toalety są w pociągach, ale już niekoniecznie na dworcach, nie znajdziecie ich zaś na przystankach międzymiastowych busów i transportu podmiejskiego. Mówi się wreszcie o wykluczeniu komunikacyjnym, ale jego przemilczanym megaważnym obliczem jest również brak dostępu do WC podczas podróży. I nie chodzi tu wyłącznie o odległych od centrów małych miejscowości, ściany wschodniej czy „Polski B”.
Wykluczenie ubikacyjne
Wykluczenie toaletowe (brzmi prawie jak mydło toaletowe, a może wolicie termin wykluczenie wucetowe, kiblowe, ubikacyjne?) dotyka między innymi osób znajdujących się, na swoje nieszczęście, w przestrzeni publicznej Łodzi, jednego z największych miast Polski, położonego w samym jej centrum. Zamieszkuje je ponad 600 tysięcy osób, jeszcze parę tysięcy regularnie je przemierza. Na te 600 tysięcy plus przypada obecnie około dwudziestu toalet publicznych. Bardzo optymistycznie licząc, na jedną osobę przypada ich jedna trzydziestotysięczna. Mieszkańcy mogą znaleźć je w knajpach głównej ulicy Piotrkowskiej, pod warunkiem, że nie zachce im się przed godziną jedenastą, gdy są zamknięte. W niektórych budynkach użyteczności publicznej w godzinach ich otwarcia. W centrach handlowych, ale nie w niedzielę. Na niektórych ryneczkach. W bibliotekach. W ośrodku zdrowia, jak poprosimy o klucz, ale nie w czasie pandemii. Już nie w bramach, bo są zamykane, już nie krzakach, bo są przycinane. Nie na krańcówce autobusu, i nie w toi-toiu służącym coraz częściej kierowcom (no chyba, że dyspozytor na krańcówce wpuści was do kontenera, a kierowca podpowie, że toi-toi otwiera każdy klucz z marketu budowlanego). Z jakiegoś powodu „miasto” uznało, że mieszkanki i mieszkańcy sikają tylko jak pójdą do knajpy, a dzieci przewijają wyłącznie w przytulnych toaletach centrów handlowych. Pozostali zaś zawartość pęcherza zachowują dla siebie, wypróżniają się wyłącznie przed wyjściem z domu, nie miewają nagłych potrzeb fizjologicznych poza domem, szkołą lub miejscem pracy. A może noszą pod ubraniem woreczki na mocz?
Mobilne WC na każdym spacerze
No i tu zbliżamy się do naszego projektu, zatytułowanego następująco: „Mobilne WC na każdym spacerze”. Formalnie złożony, choć finalnie nie dopuszczony do głosowania przez mieszkańców, otrzymał numer L095 i można go znaleźć na stronie https://budzetobywatelski.uml.lodz.pl/szczegoly-projektu-2024-1401443504-1401455093-4c3b4d88ef0469149c3d711228edf01a. Zaproponowałyśmy w nim ni mniej ni więcej sfinansowanie z Budżetu Obywatelskiego zaprojektowania, wykonania i dystrybucji samonadymających się, mobilnych, indywidulanych toalet, które każda i każdy z nas mogliby ciągnąc za sobą na jakimś rodzaju uwięzi, udając się do miasta. Napisaliśmy w nim:
W związku z drastycznym niedoborem publicznych toalet w Łodzi proponujemy zaprojektowanie, wykonanie i udostępnianie mieszkankom oraz mieszkańcom mobilnych toalet. Mobilne samojezdne WC nie musiałoby posiadać żadnego napędu, wykonane z ultralekkich materiałów można będzie ciągnąć za sobą na uwięzi, jak na smyczy, na której prowadzi się psa. Urządzenie składać się będzie z niewielkiej, umieszczonej na kółkach podstawy, niewielkiego ultralekkiego sedesu oraz samo nadymającej się obudowy, używanej jedynie podczas aktywnego korzystania z urządzenia.
Budżet zaproponowaliśmy skromny, kosztorys zamknął się w 70 tysiącach, zrezygnowałyśmy w nim z fajerwerków w rodzaju zaprojektowania i wdrożenia aplikacji mobilnej do sterowania całością. Projekt został pozytywnie zaopiniowany przez radę jednego z osiedli, odpadł dopiero na etapie opiniowania przez Radę Miejską, i w sumie trochę żałujemy, bo na zmianę miejskiej polityki udawania, że jesteśmy jednorożcami, się nie zanosi. Skwapliwie zagłosowaliśmy na jeden jedyny projekt postawienia j e d n e j toalety publicznej, lepsze to niż nic, trzymamy kciuki!
Za wnioskodawczynie i wnioskodawców
Iza Desperak
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.