Prawo do strajku i bojkot konsumencki
Dawno, dawno temu ruch socjalistyczny i robotniczy walczyły o prawa pracowników: 8-godzinny dzień pracy, prawo do urlopów, samoorganizacji i uwzględniania robotniczego głosu w zarządzaniu fabryką. Początkowo rewolucyjne i antysystemowe, postulaty robotnicze stały się w XX w. elementem standardów przyjmowanych nawet w niedemokratycznych krajach. Prawo do strajku i zrzeszania się to także postulaty masowego ruchu społecznego, który zmienił Polskę, nazywającego się nieprzypadkowo Solidarnością. Wydaną w 1981 r. encyklikę Laborem exercens uznano za wyraz poparcia papieża Polaka dla walki o godną pracę i godną płacę, o podmiotowość pracownika.
To, co nastąpiło po pozornym zwycięstwie Solidarności, to apoteoza kapitalizmu jak z „Ziemi Obiecanej” i wyrzucenie na śmietnik historii praw pracowniczych. W każdym mieście mamy ulice JPII, na każdym placu pomniki, w każdą rocznicę papieskie flagi – ale pamiętamy tylko papieża na nartach, a nie z wizytą u łódzkich włókniarek. Biskupi grzmią na każdy temat – ale nie zająkną się o roli godnej pracy w nauczaniu społecznym kościoła. Politycy z prawa i lewa chylą czoła przed chrześcijańskimi wartościami – ale nie etosem pracy. Czy przed 1989 rokiem ktoś poza partyjnym betonem odważyłby się oburzać na „roszczeniowość” pracowników? Dziś każą nam się cieszyć, że w ogóle mamy pracę, i modlić, by pracodawca nam za pracę zapłacił. Przepisy prawne mające chronić najbardziej podstawowe interesy pracowników i ich reprezentantów stają się na naszych oczach martwe, a żądając ich respektowania, stajemy się lewackimi radykałami.
Kolejną odsłoną walki z prawami pracowniczymi są wydarzenia w fabryce Chung Hong, i odmawianie prawa do protestu pracownikom, którzy podjęli strajk w proteście przeciwko zwolnieniu przedstawiciela związku Inicjatywa Pracownicza. Jak wynika z licznych doniesień, zarządzający zakładem odwołują się do przepisów regulujących spory zbiorowe, wybierając z nich jedynie korzystne dla pracodawcy elementy, ignorując zaś pozostałe, manipulując prawem dla własnej korzyści. W ten sposób dokonują powtórnej manipulacji opinii publicznej, której przedstawia się strajk jako spisek przeprowadzony przez – wedle określenia Michała Kokota w „Gazecie Wyborczej” – „lewaczkę, feministkę i anarchistkę”, która zatrudniła się w fabryce tylko po to, by jak kret ryć po kryjomu i doprowadzić do strajku. Manipulacja ta okazuje się dość skuteczna. W internecie o proteście pisze się mało, popierających i wspierających ten protest jest rozpaczliwie niewiele, a przeciętny odbiorca mediów kojarzy protesty związkowe z paleniem opon pod Sejmem.
Strategia zarządu Chung Hong to znany i sprawdzony scenariusz, stosowany skutecznie do pacyfikacji działań związkowych i protestów pracowniczych. Scenariusz ten próbował zastosować dyrektor szpitala klinicznego im. Norberta Barlickiego w Łodzi. Gdy w 2008 r. rozpoczął się tam strajk pielęgniarek, odmówił on uznania jego legalności, a przywódczynie strajku zwolnił dyscyplinarnie z pracy oraz wytoczył im sprawę karną o spowodowanie zagrożenia dla pacjentów (w tle znalazł się nawet zarzut o zagrożenie dla obronności kraju). Pretekstem była interpretacja przepisów dotyczących referendum: dyrektor przekonywał kolejne sądy, że przed przystąpieniem do strajku pielęgniarki powinny przeprowadzić referendum wśród wszystkich pracowników, reprezentujących wszystkie grupy zawodowe, a nie tylko wśród własnej grupy. Jednak gdy inne grupy, jak choćby lekarze, organizowały referenda we własnym zawodowym gronie, nikt ich za strajk nie zwalniał. Sądom zajęło trzy długie lata ustalenie, że strajk nie był nielegalny, uznanie nielegalności zwolnienia związkowczyń, nakazanie przywrócenia ich do pracy i wypłaty wynagrodzeń za ten okres. Prawo i sprawiedliwość w końcu zwyciężyły – lecz trudno mówić o zwycięstwie. Zwolnione działaczki związkowe przez trzy lata były bez pracy i bez pieniędzy, a kolejne nierozstrzygające sprawy sądowe stanowiły ostrzeżenie dla potencjalnych naśladowców i naśladowczyń. W ich dotychczasowym miejscu pracy wręcz potępiano ich działania: nie dość, że sobie zaszkodziły, to jeszcze innych chciały za sobą pociągnąć. Mimo ostatecznego wyroku ta lekcja, którą zafundował nam wszystkim dyrektor szpitala, została zapamiętana: strajkować się nie opłaca, a prawo chroni pracodawcę, nie związkowca.
Niewielu z nas słyszało o strajku w kobierzyckiej strefie czy łódzkim szpitalu. Jeszcze mniej z nas poparło w jakikolwiek protestujących. Można to zmienić, zarówno podpisując się pod listem popierającym protest, jak wspierając fundusz strajkowy. Można też przystąpić do protestu konsumenckiego, bojkotując produkty LG, zleceniodawcy Chung Hong. Zaangażowanie setek czy tysięcy stojących dotąd z boku polskich konsumentów może wywrzeć wpływ nie tylko na sytuację w tej jednej fabryce, ale i przestrzec pracodawców przed retorsjami ze strony oburzonych na łamanie praw pracowniczych.
Pamiętacie wypadek w łódzkim Indesicie w 2005 r.? Jeden z pracowników, Tomek Johan, uległ śmiertelnemu wypadkowi na skutek demontowania w fabryce zabezpieczeń. Indesit długo próbował manipulować opinią publiczną i zrzucić z siebie odpowiedzialność. Zanim – po sześciu! latach – zapadł prawomocny wyrok skazujący, wybrałam się z koleżanką na zakupy, pomóc jej wybrać jakiś sprzęt AGD. „Niech mi pan tylko nie poleca Indesitu!” – oświadczyła sprzedawcy – „Po tym wypadku nie kupuję ich produktów”. Przykład okazał się zaraźliwy, od tego czasu z listy zakupów udało mi się skreślić paru producentów, którzy łamali prawa pracownicze – od lat jestem na listach organizacji piętnujących takie działania. Nie mam problemu z zastąpieniem jednej herbaty inną, jednego stanika innym, kupieniem lodówki innego niż Indesit producenta. Nie zamierzam wynosić do śmietnika sprawnej nagrywarki LG – godziłabym wtedy jedynie we własne interesy – ale gdy sprzęt mi padnie, kupując nowy, tego producenta starannie ominę. Wy też możecie to zrobić.
Tekst pierwotnie ukazał się na stronie Think Tanku Feministycznego.
Linki:
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.