Śmieci w zielonej dzielnicy
Wszędzie mówią, że Polacy się nie angażują. I że to niedobrze.
Bardzo się więc ucieszyłam, kiedy na dzielnicowym spotkaniu informacyjnym w sprawie śmieci zobaczyłam 400-500 osób. Nie zmyślam sobie tego. Liczyłam rzędy i mnożyłam przez krzesła, czekając na spóźnioną ważną panią z urzędu miasta.
Od razu powiem, że nie będzie ciekawej historii, bo bardzo szybko wyszłam. Stężenie agresji osiągnęło poziom walki o krzyż przed pałacem prezydenckim albo rozróby po meczu. Doczekałam do końca przerywanej bluzgami części informacyjnej i po pierwszych wykrzyczanych pytaniach uciekłam.
Informacja brzmiała tak: śmieci niesegregowane wywożone będą z domów jednorodzinnych co najmniej raz w tygodniu, segregowane raz na miesiąc, odpady zielone cztery razy w roku. Żadnych wariantów, żadnego dostosowania do potrzeb.
To jest zielona dzielnica, niemodna, domy takie sobie. Niektóre mają 80 m2, jeden pokój na dole, jeden na górze. Ponieważ jednak są to domy, wywóz śmieci będzie kosztował 89 zł miesięcznie. Do tej pory wszyscy znani mi mieszkańcy wywozili śmieci raz na dwa tygodnie płacąc 38 zł, a resztę segregowali i kompostowali. Wywóz posegregowanych surowców kosztował jakieś drobne, w zależności od wybranego wariantu i firmy. Kontener na trawę, liście i gałęzie był rozstawiany co najmniej raz na miesiąc, według grafiku wywieszanego przed sklepem.
Pani z urzędu sugerowała, żeby liście i gałęzie na własną rękę wywozić do miejskich punktów zbiórki. Każdy osobno, swoim samochodem? Mało ekologiczne. Brudzi. A przede wszystkim nie mieści się. No i ludzie krzyczeli, że jeszcze nie ma obowiązku posiadania samochodu. Nowe reguły spowodują też, że lepiej będzie wyrzucać surowce do śmietnika (skoro i tak będzie opróżniany dwa razy częściej), niż trzymać stosy butelek i papierów przez miesiąc. Chyba też mało ekologiczne? Do jesieni za urzędem dzielnicy stały pojemniki na segregowane surowce – już ich nie ma. Na ulicach były duże śmietniki z podziałem na papier, szkło, plastik, resztę śmieci. Też już ich nie ma.
I żeby nie było, że ludzie tu tylko krzyczą na zebraniach, kiedy już zapadły decyzje, a wcześniej nic ich nie obchodzi i nie potrafili się zorganizować. Osiedlowi radni wrzucali do skrzynek szczegółowe ankiety. Ankiety odnosiło się do skrzynki radnego. Wszystkie samorządy osiedlowe wysłały opinie i petycje w sprawie śmieci do Rady Miasta. Listy samorządu można przeczytać w gablotce pod sklepem, tej samej, w której wisi grafik wywozu liści. Tak ma działać demokracja przedstawicielska, czyż nie? No właśnie nie, bo żeby działała, to jeszcze władza miasta powinna wziąć te listy pod uwagę.
Tymczasem za dwa razy wyższą opłatę będą dwa razy gorsze usługi. Miasto najwyraźniej uznało, że może mieszkańcom dosolić te 89 zł kierując się zasadą: mają domy, to mają pieniądze. A że nic sensownego za te pieniądze nie dostaną? Mają domy, to mają samochody. Niech sobie sami wywożą odpady. To nie Szwecja, żeby doszukiwać się związków między podatkami a usługami publicznymi.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.