Puchar Świętego Graala
Gdyby odtworzyć sieć lokalnych bibliotek, i zapełnić je nadprodukowanymi podobno absolwentami wyższych uczelni, być może za kilkanaście lat zaobserwowalibyśmy wzrost liczby zarówno kupujących bilety na mecze, jak i bilety do filharmonii.
Nie chodzę na mecze, tak jak nie chodzę do filharmonii – jak mniej więcej 90 proc. mieszkańców Łodzi. Nie dotyczy mnie inwestycyjny boom z okazji Euro, bo w moim mieście nie ma rozgrywek. Chodziły plotki że jedyna branża, mająca szansę na jakieś profity, to organizatorzy uciech dla kibiców, którzy wybrać mieli tu noclegi – ale chyba nie wybrali. W Warszawie ukończono i oddano do użytku kolejkę na Okęcie. Cieszy mnie to, całkiem bezinteresownie, bo do Warszawy na samolot wylatujący o typowej porze nie mam z Łodzi czym dojechać, ostatni pociąg jest tam o jedenastej wieczorem, pierwszy – grubo po szóstej. Jedyną linią autobusową, której opłacało się utrzymywać połączenie, był PKS Białystok – ale zdaje się jej ceną był wyzysk kierowców, którzy zastrajkowali. Dziś późny powrót z Okęcia gwarantuje PolskiBus, ale jedynie pasażerom, którzy odpowiednio wcześniej zrobią rezerwację przez internet. W przypadku spóźnienia samolotu mogą sobie co najwyżej pojechać kolejką na Dworzec Centralny i podziwiać jego wystrój po remoncie.
Z okazji Euro ma być wykończony kluczowy odcinek autostrady między Łodzią a Warszawą, co mnie niestety nie cieszy, bo nie mam samochodu, po mieście jeżdżę rowerem i tramwajem, po kraju – pociągiem, a po świecie tanimi liniami. To jest po kraju jeździłam pociągiem tak długo, jak się dało, potem nierentowne linie kolejowe zastąpiły rentowne minibusy, z 40 pasażerami na pokładzie zdążającymi do i z pracy. To cud, że rozbił się tylko jeden z nich. Moja ostatnia podróż nieogrzewanym pociągiem na trasie Łódź-Gdańsk skończyła się bolesną infekcją, koszty leczenia przekroczyły kilkakrotnie cenę biletu. Obiecałam sobie wtedy siedzieć w domu – albo wybrać hiper-nie-ekologiczne na krótkich trasach tanie linie.
Nie opuszczając mego miasta, mogę podczas Euro udać się na lokalny Festiwal Kobiet, gdzie obok gwiazd takich jak Cichopek czy Wiśniewski (Janusz, nie Michał) będą warsztaty z Henryką Krzywonos i wykłady o roli kobiet w antyku. Mimo komercyjnego opakowania ma to być festiwal KULTURY, a w dodatku wstęp na wszystkie wydarzenia ma być bezpłatny! I to mnie naprawdę cieszy.
Nie chodzę ani na mecze, ani do filharmonii, ani do multipleksu, ani do spa – bo mój budżet na kulturę wyczerpują zakupy książek na aukcjach internetowych i bibliotecznych wyprzedażach, mimo regularnego korzystania z trzech bibliotek publicznych i dwóch naukowych. Nie jestem mieszkanką enklaw biedy, długotrwale bezrobotną ani nawet przedstawicielką prekariatu. Mam etat, zarabiam bliżej średniej krajowej niż płacy minimalnej, dostałam kredyt i spłacam pożyczkę. Na pytanie o zarobki odpowiadam z satysfakcją „starcza mi”, bo starcza od niedawna, chociaż stan że-nie-starczało wydawał się nie do zmiany. Starcza mi, bo uprawiam mało konsumpcyjny tryb życia, ubieram się w lumpeksach i chodzę głównie na darmowe imprezy kulturalne – jak duża część mieszkańców i mieszkanek mego miasta.
Obserwuję więc z niedowierzaniem budowę obiektów sportowych, na które ani ja, ani moja rodzina, ani moi sąsiedzi nigdy się nie wybierzemy. Zwłaszcza, że już nie można wygrać darmowych biletów na koncert w lokalnej gazecie. Obawiam się, że nie trafią tam w przyszłości moje uczennice i kursantki z łódzkich szkół. Zajęcia odbywają się w bibliotece na łódzkich Bałutach, wzorcowym przykładzie roli biblioteki w wyrównywaniu szans dzieci zagrożonych wykluczeniem. Tyle że biblioteka dla dzieci jest w tej największej dzielnicy Łodzi tylko jedna. I jeszcze jedna dla starszej młodzieży.
Gdyby odtworzyć sieć lokalnych bibliotek, i zapełnić je nadprodukowanymi podobno absolwentami wyższych uczelni, być może za kilkanaście lat zaobserwowalibyśmy wzrost liczby zarówno kupujących bilety na mecze, jak i bilety do filharmonii. Budujemy za to stadiony, burzymy dworzec kolejowy, by zbudować nowy – który może wpisze się w wielkie inwestycje kolejowe, a może nie. Budowa nowego dworca, budowana nowego stadionu, budowa nowego centrum Łodzi – budzą powszechny entuzjazm. Projekt odbudowy sieci bibliotek publicznych – jeden z kluczowych elementów równościowej strategii dla miasta – wydaje się na ich tle mrzonką nie do zrealizowania. Nie stać nas na odbudowę sieci przedszkoli, wpuszczamy więc na „rynek” fundacje, które stworzą przedszkola kontenerowe. O ile pomysł wysłania do kontenerów niepłacących czynszu wzbudził w Łodzi powszechne oburzenie, a jego pomysłodawca przestał być wiceprezydentem – o tyle przedszkola kontenerowe wydają się wszystkim zbawieniem, bo miejsc przedszkolnych brakuje nawet dla tych dzieci, które już do przedszkola się dostały. Mały, niedrogi i kolorowy kontener jest bardzo fotogeniczny – inaczej niż stare budynki żłobków i przedszkoli, zamienione na niepubliczne placówki lub przebranżowione. Najważniejsze, że bez żadnego wysiłku ze strony władz miasta rodzice dostaną przedszkole, „za które nie zapłacą więcej niż za przedszkole miejskie”. Kogo obchodzi, że nauczycielki wychowania przedszkolnego zatrudnione są przez fundację na umowach czasowych bez ochrony Karty Nauczyciela? Przecież i tak rządzą Bóg i Rynek, i tego mają się nauczyć nasze latorośle.
Dzieci z publicznych placówek prowadzone są a to na rekolekcje, a to do banku, a to na patriotyczne uroczystości. Prowadzane były też do fabryki Coca-Coli – nie wiem czy by przekonać je o wyższości coli nad pepsi, czy o atrakcyjności zatrudnienia przy taśmie – ale fabrykę zlikwidowano, a pracowników zwolniono. Po edukacji z przedsiębiorczości, patriotyzmu i religii nadszedł czas na Adorację Wielkiego Wydarzenia, spotkanie dzieci z łódzkich szkół z wcieleniem Świętego Graala, Pucharem Mistrzostw Europy, dostarczonym przez umundurowanych strażników miejskich, którzy zostali w tym celu wyposażeni w specjalne rękawiczki. Najpierw nastąpiło uroczyste powitanie pucharu w ratuszu (gdzie zaproszono ponad setkę gimnazjalistów), potem przewiezienie go z pompą historycznym trambusem do komercyjnej przestrzeni centrum handlowego Manufaktura, gdzie zobaczyć i dotknąć mogło tę współczesną relikwię podobno tysiąc łodzian, z czego dwie setki dzieci przyprowadzonych przez szkoły. Zdaniem prezydent Łodzi Hanny Zdanowskiej „przyjazd do Łodzi Pucharu Henri Delaunaya to wielka atrakcja zwłaszcza dla najmłodszych sympatyków futbolu”. Niestety, starsi sympatycy tego sportu nie zgodzili się z tą opinią, zamaskowani kibice łódzkich klubów urządzili kontrmanifestację, która mimo wspaniałej oprawy z racami nie została zrelacjonowana przez media. Wydarzenie to kazało mi się zastanowić, komu służy ta wielka feta, do której przygotowujemy się od 2 lat i na którą wydajemy tyle publicznych pieniędzy. Mnie nie, kibicom, okazuje się, też nie, więc komu?
Ilustracja: Wikimedia Commons.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.