Przestrzenie do życia – dla wszystkich. Koronawirus i miasto
Kwarantanna nie jest częstym zjawiskiem. Na przedmieściach, w domu z ogrodem, może nawet być czymś przyjemnym. Dla osób mieszkających w mieście dostęp do odpowiednio dużej przestrzeni może być wyzwaniem – zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz mieszkania. Pandemia zmieniła sposób, w jaki używamy przestrzeń miejską i o niej myślimy. Czy będzie to wystarczająca zmiana do tego, by stworzyć bardziej sprawiedliwe, zdrowsze miasta? Paola Hernández rozmawia z urbanistką Helen Cole o nierównościach w mieście w czasach COVID-19, a także potencjale związanych z nim zmian.
Paola Hernández: W jaki sposób pandemia wpływa na jakość życia w miastach?
Helen Cole: Pandemia zmieniła sposób, w jaki o nich myślimy – w tym o wadach i zaletach mieszkania na ich obszarze. Na początku kryzysu zdawały się one kiepskimi przestrzeniami do życia, bo kojarzyły się nam z wyższym ryzykiem zachorowań związanym z wysoką gęstością zaludnienia. Z upływem czasu okazało się jednak, że prawdziwym problemem są przeludnione mieszkania, w którym ludzie zmuszeni są do życia. Ryzyka te nie są w mieście rozdzielone po równo – ryzyko zakażenia zależy od zróżnicowanych, wzajemnie ze sobą powiązanych wymiarów życia społecznego, takimi jak rasizm, seksizm czy nierówności ekonomiczne.
W moim rodzinnym mieście – Barcelonie – żyją społeczności osób, przybywających z północy Afryki, Pakistanu, Maroka czy zachodu Afryki, które z powodu strukturalnego rasizmu i przeszkód biurokratycznych znajdują zatrudnienie w nisko płatnych zawodach i często żyją w dzielnicach miast z gorszymi warunkami mieszkaniowymi. Wszystkie te kwestie łączą się ze sobą, zwiększając poziomy ryzyka dla konkretnych grup ludności. Nie rozmawiamy w Europie zbyt wiele na temat kwestii rasowych, tymczasem systematyczny, międzyludzki rasizm pozostaje tu obecny, wpływając na jakość życia poszczególnych grup i całego społeczeństwa. Jeśli chodzi o kwestie genderowe, to choć nie dysponujemy dziś badaniami, dotyczącymi poziomów przemocy domowej w trakcie koronawirusowej kwarantanny to historyczne trendy wskazują, że w trakcie recesji dochodzi do wzrostu przypadków przemocy domowej. W wypadku żyjących w izolacji rodzin tego typu ryzyko staje się jeszcze wyższe – szczególnie dla kobiet, które znacznie częściej niż mężczyźni padają ofiarami przemocy domowej.
Wiele miast zmaga się ze znaczącymi deficytami mieszkaniowymi. Co kryzys, związany z rozprzestrzenieniem się koronawirusa, pokazał w kwestach dostępu do bezpiecznych i przystępnych cenowo mieszkań w Europie?
Tak jak w wypadku wielu innych kwestii pandemia wpłynęła na to, że problem ten stał się zarazem bardziej dotkliwy, jak i bardziej widoczny. Jego dotkliwy charakter pogłębia fakt, iż ci sami ludzie, których i tak nie było do tej pory stać na odpowiedniej jakości, bezpieczne i dostępne mieszkanie szczególnie dotkliwie odczuli pandemię i lockdown. Widoczność tej kwestii zwiększa z kolei to, że obecny kryzys zachęcił nas do zmiany myślenia o naszych domach i ich prawdziwej wartości. Stało się jasne, że dom, który jest bezpieczny, wygodny i gwarantuje przestrzeń dla prywatności jest najlepszą ochroną przed pandemiami oraz pogłębianiem się nierówności zdrowotnych i ekonomicznych. Przeprowadzone już wcześniej badania pokazały powiązanie między nieodpowiednimi warunkami mieszkaniowymi a gorszym stanem zdrowia, gdy nie chronią one osób w nich mieszkających przed mrozem czy upałami lub gdy narażają na kontakt z pleśnią czy zawartym w farbie ołowiem.
Dom nie zawsze jest najbardziej zdrową przestrzenią, w którą możemy przebywać.
Biorąc pod uwagę długość i dotkliwość obecnego kryzysu zdrowotnego i ekonomicznego powinno dojść do odtowarowienia mieszkalnictwa. Niektóre miasta czy państwa próbowały już to zresztą zrobić. W Wiedniu mieszkanie uważa się za podstawowe prawo człowieka. Tu w Barcelonie nowe prawo, dotyczące regulacji czynszów weszło w życie we wrześniu roku 2020. Ustanawia ona maksymalną wysokość czynszów, możliwych dla domów i mieszkań. Na szczeblu krajowym możliwe jest odwrócenie przez rządy trwających długimi latami cięć w finansowaniu infrastruktury mieszkaniowej – w szczególności budownictwa publicznego – charakteryzujących np. politykę Wielkiej Brytanii.
Innym sektorem, na który pandemia miała przemożny wpływ, jest dziś transport publiczny. Jakie są główne kwestie, z którymi musi się on mierzyć?
Utrzymywanie transportu publicznego w czystym i bezpiecznym stanie staje się prawdziwym wyzwaniem. To kluczowe, by utrzymywać kluczowe usługi – szczególnie skierowane do osób bez własnych, zmotoryzowanych środków transportu oraz osób o niskich zarobkach, które dojeżdżają do pracy za pośrednictwem transportu zbiorowego. Niepokoje, związane z lękiem przed zakażeniem koronawirusem w środkach komunikacji dodatkowo podgrzały atmosferę debaty o prawie do przestrzeni publicznej w miastach. Musimy pomyśleć o nich w kategoriach politycznej okazji do zainwestowania w transport zbiorowy, podtrzymania jego jakości oraz tworzenia bezpieczniejszych systemów transportowych. Już dziś spora ich część cierpi z powodu polegania na starzejącej się infrastrukturze.
Choć długofalowo zwrot ten może przyczynić się do większej równości społecznej, to zauważalny dziś z powodu pandemii spadek użytkowania transportu publicznego generuje większe napięcia polityczne i ograniczenia finansowe. Miejscy planiści i eksperci od zdrowia publicznego analizują obecnie, w jaki sposób zwiększyć udział aktywnych środków komunikacji – poruszania się pieszo bądź rowerem – poprzez zmniejszenie przestrzeni, udostępnianej pojazdom zmotoryzowanym. Pojawia się tu jednak kolejne, kluczowe pytanie o równość: kto będzie w stanie poruszać się pieszo bądź rowerem na krótkich dystansach? Aktywnie podróżują osoby, które mieszkają blisko swoich miejsc pracy, a więc takie, które dysponują środkami finansowymi, umożliwiającymi im życie w mieście i tym samym cieszenie się dostępem do nowych tras rowerowych, budowanych w centrach miast takich jak Barcelona czy Mediolan. Osoby żyjące na ich obrzeżach (lub jeszcze dalej) nie mają luksusu poruszania się na nogach czy na rowerze. Aktywne formy komunikacji nie zaspokoją ich potrzeb transportowych, potrzebować zatem będą innych form transportu – opłacalnych i o niskim ryzyku zakażenia.
Zajmujesz się obecnie badaniem znaczenia dostępu do przestrzeni zielonych. Jaka jest ich wartość dla miast – szczególnie w czasach Covid-19?
Tereny zielone w miastach odgrywają istotną rolę dla zdrowia publicznego. W trakcie pandemii ludzie na serio zaczęli dostrzegać nierówności w dostępie do zieleni – szczególnie w miastach w Hiszpanii, gdzie lockdown miał bardzo surowy charakter. Przeprowadziliśmy jako Barcelońskie Laboratorium Miejskiej Sprawiedliwości Środowiskowej oraz Zrównoważonego Rozwoju badanie, zrealizowane we współpracy z badaczami z Portugalii. Wykazało ono, że w trakcie zamknięcia w Portugalii, kiedy to dopuszczano krótkie przechadzki do miejskich terenów zielonych, podtrzymanie czy zwiększenie częstotliwości przebywania w och obrębie, a nawet obserwowanie przyrody z domu wiązało się z niższym poziomem stresu. W Hiszpanii, gdzie tego typu przechadzki nie były dozwolone, mniejszy stres odnotowano wśród ludzi, którzy wchodzili w różnego rodzaju interakcje z zielenią na terenach prywatnych, np. ogrodową.
Badania te potwierdzają tezę, że nierówny dostęp do zielonych przestrzeni w bezpośredni sposób wiąże się z nierównościami zdrowotnymi w obrębie miast – szczególnie zaś ze stanem zdrowia psychicznego.
Osoby mieszkające w miastach w Hiszpanii, mające dostęp do prywatnych terenów zielonych (najczęściej te z zamożniejszych ich dzielnic) zapewne mogły sobie radzić lepiej z lockdownem. Podobne obserwacje z miast w Niemczech – Berlina, Lipska czy Halle – ale też Oslo i Sztokholmu pokazują, że ta społeczno-przestrzenna nierówność w dostępie do zieleni (wyrażająca się w różnicach w jakości, ilości i wielkości terenów zielonych) powiązana jest również z innymi nierównościami, istniejącymi na poziomie transportu i mieszkalnictwa. Mam nadzieję, że ochrona i odbudowa terenów zielonych, połączona ze zrozumieniem jej znaczenia dla odporności miast na stojące przed nimi przyszłe wyzwania, stanie się rosnącym na znaczeniu trendem.
Czy koronawirus przyspieszy działania na rzecz walki z kryzysem klimatycznym i utratą bioróżnorodności w miastach?
Jedną rzeczą, o której nie wspomniałam, jest związek między zanieczyszczeniem powietrza a ryzykiem, związanym z koronawirusem. W trakcie kwarantanny obserwowaliśmy spadek poziomów zanieczyszczeń w wielu miastach, w tym w Barcelonie i Madrycie. W listopadzie 2018 roku ruszyła inicjatywa, skupiająca się na poprawie jakości powietrza w centrum stolicy Hiszpanii poprzez ograniczenie poziomów ruchu ulicznego i zakazie wjazdu do środka miasta najbardziej trującym pojazdom. Na początku pochwalić się ona mogła niemałymi sukcesami. W trakcie pandemii podobne inicjatywy wcielone zostały w życie na całym świecie. Odbudowie po kryzysie towarzyszy niemało nadziei i ciekawości co do tego, co stanie się dalej.
Przed decydentami i politykami stoi tak wiele priorytetowych kwestii, związanych ze zdrowiem publicznym, że działanie w ostrożny i powolny sposób staje się coraz bardziej skomplikowane. Ludzie są coraz bardziej zdesperowani – chcą bowiem na nowo uruchamiać gospodarkę i wracać do „normalności” tak szybko, jak to tylko możliwe. Naprawdę warto jednak przystanąć i zastanowić się nad fantastycznymi możliwościami, które przed nami stoją, takimi jak inwestycje w lokalne, naturalne rozwiązania. Przemyślenie roli dachów i stworzenie z nich przestrzeni publicznych (na potrzeby miejskiego ogrodnictwa bądź rekreacji) czy tworzenie „parków kieszonkowych” to dwie możliwości obejścia wyzwań przestrzennych, zwiększających dostęp do przestrzeni publicznych w gęsto zabudowanych miastach.
Dostęp do takich przestrzeni musi być otwarty dla nas wszystkich. Wiele miast zmaga się z trendem prywatyzowania niewielkich terenów zielonych, za zagospodarowanie których płacą deweloperzy. W niektórych wypadkach oznacza to wykluczenie z dostępu do nich osób, które nie żyją na danym, prywatnym osiedlu. Powstaje przy tym iluzja równego dostępu do terenów zielonych, która nie zawsze ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Mamy obecnie dobry czas na to, by móc przemyśleć tę kwestię.
Przez całe dekady znaczne części miast zostały przeznaczone na potrzeby handlu oraz przestrzeń biurową. Czy większa rola pracy zdalnej i zakupy internetowe, zauważalne w trakcie pandemii, dają nam szansę na odmianę przestrzeni publicznej?
To dobre pytanie, na które przez jakiś czas nie będziemy jeszcze znać odpowiedzi. Choć byłoby miło uznać, że sposób użytkowania przestrzeni miejskich można łatwo zmienić w zależności od okoliczności, to już w praktyce nie zawsze jest to takie proste. Z jednej strony wraz z rekultywacją terenów poprzemysłowych mogliśmy się cieszyć odzyskaniem nieużywanej przestrzeni na użytek publiczny.
W tym samym czasie proces decyzyjny, tyczący się przestrzeni miejskiej, wciąż zależy od ekonomii i władzy – sił, które pozostają w sporej i rosnącej nierównowadze. Wzorzec ten raczej nie zmieni się z powodu nowych trendów w pracy zdalnej czy zakupach internetowych.
Mogę w tym momencie wskazać na dwa czynniki, pokazujące trudności w zmianie charakteru przestrzeni miejskiej. Pierwszym jest luksusowe budownictwo mieszkaniowe, którego rozkwit możemy obserwować w ostatnich latach – niekiedy wręcz pod płaszczykiem zaspokajania niezbędnych potrzeb mieszkaniowych. Spora część tych mieszkań, pomimo pogarszającego się kryzysu, pozostaje pusta. Pokazuje to, że decyzje nie zostały oparte na potrzebach społecznych i nie uznają za priorytet potrzeb osób mniej uprzywilejowanych. Kolejną ważną kwestią jest fakt, iż opisane wcześniej trendy, takie jak gentryfikacja, są w dużym stopniu zależne od nierównomiernego rozwoju przestrzeni miejskich. Obserwowane w trakcie pandemii zjawisko, w którym bogatsi mieszkańcy – ci, którzy mają większe szanse skorzystać z możliwości pracy i zakupów z domu – zainteresowani są wyprowadzką z centrów miast ma istotny wpływ na finanse samorządu, w dużej mierze zależne od dochodów z podatków. Nawet jeśli dostępna jest zatem nowa przestrzeń nie możemy automatycznie zakładać, że miasta będą w stanie z łatwością dostosować się do zachodzących zmian.
Co sądzisz o pomyśle 15-minutowego miasta, spopularyzowanym przez burmistrzynię Paryża, Anne Hidalgo – pomyśle na to, by w obrębie kwadransa drogi od naszego miejsca zamieszkania mieć pod ręką dostęp do terenów zielonych, placówek zdrowotnych i kulturalnych, miejsc pracy czy innych, niezbędnych elementów życia miejskiego?
Brzmi on dobrze w teorii, ale praktyka przyniesie mu szereg wyzwań. Jeśli budowalibyśmy nasze miasta od nowa, przy użyciu klocków Lego, to pomysł ten byłby całkiem łatwy do wdrożenia w praktyce. W rzeczywistości jednak istniejące obszary miejskie mierzą się z podwójnym wyzwaniem dużego zagęszczenia (z czym wiąże się brak dostępnych gruntów dla nowych zasobów miejskich) i nierówności. Przychodzi mi do głowy szereg przykładów na to, jak w praktyce wygląda tu konkurencja o przestrzeń i zasoby.
Pierwszym z nich jest Atlanta w USA, tworząca „zieloną autostradę” BeltLine dzięki wykorzystaniu nieużywanych torów kolejowych, przecinających centrum miasta. Projekt ten powinien teoretycznie służyć mieszkańcom różnych dzielnic, których ma dotyczyć. Jeszcze zanim jednak w ogóle rozpoczęły się nad nim prace ceny gruntów położonych na jego trasie gwałtownie wzrosły, co oznaczało, że miasto nie było już stać na ich wykup i ukończenie projektu. Efekt inwestycji i spekulacji okazał się zbyt silny. BeltLine mierzy się również z faktem, iż nie był w stanie uwzględnić zróżnicowanych potrzeb społeczności, na które ma wpływ. Choć stało za nim założenie, że byłby on cennym zasobem dla wszystkich okolicznych dzielnic wiele zamieszkujących je osób miało co do niego zastrzeżenia czy wręcz nie miało poczucia, że w jakikolwiek sposób odpowiadał na ich potrzeby.
Drugim przykład pochodzi z barcelońskiej dzielnicy Raval – jednej z najgęściej zaludnionych w Europie. Jej potrzeby zdrowotne zaspokaja tylko jeden, przepełniony ośrodek zdrowia. Całymi latami pracujące w nim osoby walczyły o drugą klinikę w okolicy, ale znalezienie wolnej przestrzeni pozostaje bardzo trudne. Pracownicy wskazali na należący do samorządu budynek, który mógłby zostać przeprojektowany na potrzeby zdrowotne, ale miasto zdążyło już go wynająć muzeum sztuki, planującemu swoją ekspansję. Zamiast tego jako alternatywę zaproponowało okoliczny plac – tyle że zgoda na to rozwiązanie oznaczałaby utratę cennej, otwartej przestrzeni, nawet jeśli na cele zdrowotne. Efekt jest taki, że ostatecznie udało się otrzymać dostęp do budynku miejskiego. Los placu pozostaje niepewny.
Rzeczywistość, w której potrzeby różnych grup – tak jak w Atlancie – pozostają odmienne, może być wyzwaniem dla koncepcji miasta 15-minutowego.
Wraz ze zmianami, dziejącymi się na poziomie miejskim i dzielnicowym, zmieniają się również pragnienia zamieszkujących je osób. Prowadzone przeze mnie badania wskazują na to, że gentryfikacja wiąże się ze zwiększoną presją na placówki zdrowotne – wraz z nasilaniem się tego procesu poddane mu obszary stają się coraz bardziej złożone społecznie, a to z kolei przekłada się na czynniki, determinujące stan zdrowia. Wypychanie z dotychczasowych miejsc zamieszkania ich dotychczasowych mieszkańców oznacza dla nich ryzyko zerwania ciągłości opieki medycznej. Przypuszczam, że zwolennicy koncepcji 15-minutowego miasta stwierdzą, że można zapobiec gentryfikacji poprzez równomierny podział miejskich zasobów, ale dotychczasowe wysiłki pokazują, że zapobieganie temu procesowi jest trudne – próby tworzenia społeczności, zamieszkiwanych przez osoby o różnych dochodach, napotykają na szereg wyzwań. Miasta to koniec końców dynamiczne twory. Nie wiem, na ile model miasta 15-minutowego bierze to pod uwagę.
Jak wyobrażasz sobie miasta, które będą w przyszłości lepiej przygotowane do mierzenia się z wyzwaniami, związanymi z kwestiami zdrowotnymi i klimatycznymi?
Dla pracujących nad poprawą życia w miastach niezwykle ważne jest spójne myślenie o związanych z klimatem interwencjach, takich jak tworzenie przestrzeni zielonych, jak również innych istotnych elementów zdrowych miast – transportu, mieszkań czy przestrzeni publicznych – i poszukiwanie rozwiązań systemowych w miejsce silosowych. Oznacza to konieczność zrozumienia, iż zmiany w fizycznej przestrzeni miast wpływać będą na ich kontekst społeczny – i vice versa. Patrząc się z perspektywy historycznej możemy stwierdzić, że zaniedbane, niedoinwestowane przestrzenie publiczne, często oddzielone fizycznie i społecznie od dostępu do ważnych surowców i zmagające się z gorszym stanem środowiska, mają zarazem mniej przestrzeni zielonych i innych ważnych udogodnień. Nierówności te muszą zostać naprawione. Musimy myśleć o społecznym i politycznym wpływie nowych inwestycji – jak również o tym jakie narzędzia planistyczne mogą zostać użyte do tego, by zapobiec takim negatywnym zjawiskom, jak zielona gentryfikacja, rosnące koszty życia czy wymuszone sytuacją przeprowadzki.
Patrząc się w przyszłość mam nadzieję, że miasta i ich decydenci będą w przemyślany sposób zabierać się za odbudowę po pandemii i wymyślenie się na nowo, decydując się na podjęcie kroków chroniących do tej pory zmarginalizowane społeczności miejskie. W kwestii fizycznego kształtu przestrzeni miejskich chciałabym utrzymania przynajmniej części z tych tymczasowo stworzonych na potrzeby pieszych, a także podtrzymania działań na rzecz ograniczenia zanieczyszczeń wody i powietrza. Dodatkowo liczę na skupienie się na kwestiach społecznych, które do tej pory traktowane były po macoszemu, takich jak bezdomność, ubóstwo energetyczne, kryzys mieszkaniowy czy nierówny dostęp do ochrony zdrowia i edukacji. Zwrot ten jest nam dziś bardzo potrzebny. Wszystko to staje się jednak niemałym wyzwaniem w kontekście wciąż nieznanych, długofalowych skutków pandemii dla miejskich finansów i zasobów własnych.
W jaki sposób możemy uczynić z kwestii mieszkaniowej temat sprawiedliwości społecznej i powstrzymać trend, w którym miasta stają się przestrzeniami konkurencji i wykluczenia?
To pytanie krąży w środowiskach aktywistycznych w wielu miastach, już dziś działających na rzecz skutecznej odpowiedzi na nierówności na rynku mieszkaniowym i negatywne skutki gentryfikacji. Raz za razem, wraz z przedstawicielami samorządów, podkreślają fakt, że rozwiązania polityczne często wdrażane są zbyt późno. W miastach, takich jak Seattle w USA, nowe rozwiązania próbują łączyć zasady równości i włączania wszystkich w procesy decyzyjne, ale mimo tych szlachetnych intencji ceny mieszkań już doprowadziły do wyprowadzki sporej części najbardziej zmarginalizowanych osób, które do tej pory tam mieszkały. W miastach najróżniejszej wielkości ceny mieszkań wzrosły znacznie bardziej niż płace – szczególnie w związku z tym, że rosną nierówności w zakresie wynagrodzenia. Zmagają się one z koniecznością równoważenia pragnienia promowania innowacji i modernizacji z potrzebą włączania społecznego, przystępnych kosztów życia czy dostępu do najważniejszych usług. Nie ma tu prostych odpowiedzi. Możemy jednak, jako pierwszy krok, brać pod uwagę przy podejmowaniu każdej decyzji osoby najmniej uprzywilejowane oraz krótko-, średnio- i długookresowe skutki potencjalnych posunięć politycznych dla różnych grup społecznych. Miasta nieustannie się zmieniają, o czym często zdarza się nam zapominać przy kształtowaniu polityki.
Dziękujemy za wsparcie Francesc Baró oraz Galii Shokry z ICTA – Instytutu Nauki o Środowisku i Technologii Uniwersytetu Autonomicznego w Barcelonie oraz członków Barcelońskiego Laboratorium Miejskiej Sprawiedliwości Środowiskowej oraz Zrównoważonego Rozwoju.
Artykuł „Liveable Spaces for All: Covid-19 in the City” ukazał się na łamach Zielonego Magazynu Europejskiego. Tłumaczenie: Bartłomiej Kozek
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.