Laboratoria zmiany
W świecie globalnych problemów i zglobalizowanego ryzyka to miasta coraz częściej stają się miejscem, w którym wykuwa się zmiana.
Na politykę miejską często patrzy się jako na dziedzinę spraw codziennych, daleką od ideologii. Jednak w świecie, w którym – według diagnozy Zygmunta Baumana – dochodzi do „rozwodu władzy i polityki”, to właśnie w miastach możliwe są transformacje, rozsadzające ramy dotychczasowych ideologii – i narzucające nowe. Gdy samorządowiec z miasta w Europie Zachodniej mówi polskiej gazecie „u nas czyste powietrze nie jest tematem lewicowym czy prawicowym, bo wszystkim zależy na jakości życia”, to wcale nie opowiada o końcu ideologii. Pokazuje, że ideologia jakości życia skutecznie wyparła dominująca poprzednio ideologię indywidualnego sukcesu (którego miarą było posiadanie) i stała się nowym wspólnym horyzontem, traktowanym przez wszystkich jako „oczywistość”.
Na polityki miejskie można patrzeć jako na próby rozwiązywania konkretnych problemów. Udane próby przyjmują postać „dobrej praktyki”, którą można naśladować, nieudane – stają się przestrogą przed ślepymi zaułkami. Jeśli jednak spojrzymy głębiej, może okazać się, że miejska polityka jest dziś czymś dużo więcej: laboratorium zmiany społecznej, na którą musimy się zdobyć, jeśli mamy przetrwać jako ludzkość. Tu nie tylko rozwiązuje się konkretne problemy lokalnych społeczności, tu również – i przede wszystkim – wykuwa się nasza przyszłość.
Od jakiegoś czasu widać to w kwestii zmian klimatu. W okresie poprzedzającym porozumienie paryskie, gdy globalna polityka klimatyczna znalazła się w impasie, a państwa nie mogły osiągnąć porozumienia, to właśnie miastom przypadła wiodąca rola w poszukiwaniu i testowaniu nowych rozwiązań. Współpraca „miast przyjaznych klimatowi” zaowocowała nie tylko licznymi konferencjami i „dobrymi praktykami”, ale też odważnymi eksperymentami i nowymi ideami, takimi jak gospodarka okrężna, rolnictwo miejskie czy górnictwo miejskie (wydobywanie surowców ze zużytego sprzętu elektronicznego zamiast spod ziemi).
Miejska polityka klimatyczna nie była jednak tylko namiastką, użyteczną w sytuacji braku globalnego porozumienia klimatycznego. Jak pisała Elinor Ostrom, laureatka nagrody Nobla z ekonomii, skuteczne działania na rzecz klimatu muszą być wielopoziomowe i odwoływać się nie tylko do regulacyjnej mocy państw, lecz także do ludzkiej zdolności samoorganizacji i tworzenia dóbr wspólnych.
Inny obszar, w którym często to właśnie miasta przekraczają horyzonty obowiązującej ideologii, to polityka narkotykowa. Mimo że obowiązują tu ścisłe ramy prawne – polityka narkotykowa państw podporządkowana jest konwencjom ONZ (o dość represyjnej wymowie), zaś polityka miejska musi dostosowywać się do ram narzucanych przez państwo. Mimo to i tutaj okazuje się, że na poziomie lokalnym istnieje spora elastyczność, i to zarówno w krajach o liberalnej polityce narkotykowej, jak i w państwach nastawionych bardziej represyjnie. Np. w Polsce, gdzie profilaktyka uzależnień pozostaje w gestii samorządów, to samorządy decydują o tym, czy i w jakim zakresie uzależnieni od opiatów będą mogli skorzystać z terapii substytucyjnej albo czy w konkretnej dzielnicy funkcjonować będzie hostel dla narkomanów albo ośrodek wymiany igieł.
W Deklaracji Praskiej – przyjętym jesienią 2010 siedmiopunktowym apelu sieci miast prowadzących progresywną politykę narkotykową – podkreśla się konieczność prowadzenia lokalnej polityki narkotykowej. Uzasadnieniem jest bliskość tych, których polityka dotyczy oraz potrzeba szukania różnorodnych rozwiązań dla różnych kontekstów (miasta, a nawet sąsiedztwa).
Rzecznicy miejskiej polityki narkotykowej podkreślają, że często to zmiany w polityce miejskiej stają się iskrą, od której zaczyna się zmiana na poziomie państwa. Tak się stało np. w Szwajcarii, konserwatywnym kraju, w którym obowiązują jedne z najbardziej liberalnych rozwiązań na świecie. Było to możliwe dzięki temu, że społeczeństwo mogło przekonać się do konkretnych rozwiązań, gdy okazywały się one lokalnym sukcesem, a także dzięki duchowi kompromisu. Szwajcarska polityka narkotykowa harmonijnie łączy wątki „lewicowe” (empatia, prawa jednostki) i „prawicowe” (troska o bezpieczeństwo i czystość w miastach).
Wiosną 2016 roku osoby zaangażowane w tworzenie polityki narkotykowej w europejskich miastach przyjęły Deklarację Warszawską – apel do Organizacji Narodów Zjednoczonych o zmianę represyjnego podejścia. Ci, którzy z pierwszej ręki wiedzą, jak wiele można osiągnąć dzięki działaniom lokalnym, są jednocześnie świadomi tego, że nie jest to żadne panaceum i że zmiany w polityce państwowej i globalnej są pilnie potrzebne.
Najbardziej gorącym tematem, w którym miasta demonstrują swoją podmiotowość i stają się laboratoriami zmiany, jest kwestia przyjmowania uchodźców i imigracji. Dotyczy to wszystkich krajów, również Polski (jak pokazał konflikt prezydenta Gdańska z polskim rządem o możliwość przyjęcia dziesięciorga sierot z Syrii), ale najbardziej wyraźnie widać to w Stanach Zjednoczonych po zwycięstwie Donalda Trumpa.
Od jesieni 2016 r. coraz więcej miast w USA (również na Południu) deklaruje się jako „sanctuary cities”, czyli miasta schronienia. Koncepcja „schronienia” ma korzenie średniowieczne, gdy zbiegowie mogli szukać w kościele azylu, uciekając przed władzą króla. Za pierwsze współczesne miasto schronienia uważa się kalifornijskie Berkeley, które przyjęło radykalnie proimigrancką politykę w 1971. Do Berkeley dołączały kolejne miasta, podejmowane były również (bezskutecznie) próby powstrzymania tego ruchu przez ustawy stanowe i federalne.
Idea miasta schronienia jest prosta: w przypadku, gdy rząd federalny prowadzi antyimigrancką politykę, władze lokalne nie kolaborują w jej wprowadzaniu. Lokalnej policji zabrania się pytać ludzi o to, czy przebywają na terenie kraju legalnie, nie wolno również z własnej inicjatywy przekazywać nieudokumentowanych imigrantów władzom federalnym. Niektóre miasta, jak Santa Fe, zabraniają pytać policję i inne służby miejskie o status i dokumenty przy dostępie do zatrudnienia, pomocy społecznej czy edukacji. Inne, jak Filadelfia, ułatwiają naukę angielskiego, ale jednocześnie zachęcają, by nie tracić kontaktu z językiem ojczystym. W różnych miastach eksperymentuje się z różnymi rozwiązaniami, cel jest jednak ten sam – tworzenie gościnnej miejskiej kultury.
W Stanach Zjednoczonych ułatwia to oczywiście zasada politycznego federalizmu. Warto jednak pamiętać, że większe kompetencje miast nie są automatycznie rzeczą dobrą. Np. we Francji, gdzie coraz więcej merów wywodzących się z Frontu Narodowego chętnie przykręciłoby śrubę imigrantom, to właśnie centralistyczne regulacje państwa chronią ich przed dyskryminacją w polityce mieszkaniowej czy dostępie do edukacji. W miejskich laboratoriach zmiany mogą się też rodzić potwory. Generalnie jednak widać tendencję przeciwną. W zglobalizowanym świecie, w którym klasa polityczna uparcie powtarza, że zmiana nie jest możliwa, to właśnie miasta zadają kłam takim stwierdzeniom. Dowodzą, że ludzie mogą kształtować świat, w którym żyją – i że ten świat może być światem gościnnym, dla nas i dla przyszłych pokoleń.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.