Migranci muszą stać się eko-obywatelami świata
Doświadczenie Francji z imigracją uczy, że bez zapewnienia prawdziwej równości, w tym praw politycznych i społecznych, nasze społeczeństwa zawsze będą z trudem przystosowywać się do zmieniających się warunków demograficznych. Aby to umożliwić, musimy wykroczyć poza kontekst narodowy i spojrzeć na imigrację jako kwestię, którą trzeba rozwiązać na poziomie europejskim. Oznacza to również globalne spojrzenie na problemy ekologiczne i społeczne.
Francuski departament Seine-Saint-Denis zamieszkuje więcej narodowości, niż ONZ liczy sobie państw członkowskich. W Sevran, mieście, którego jestem merem, mieszkają przedstawiciele 73 narodowości ze wszystkich stron świata. Używam tych liczb, aby pokazać, że w naszym kraju kwestia migracji jest historyczną i ekonomiczną stałą. Zagadnienie imigracji oraz (najszerzej rozumianych) praw imigrantów lub ich braku, nie dotyczy tylko Europejczyków. Ciągłość społeczeństwa zbudowana jest na dziejach migracji. Nie ulega wątpliwości, że Francja się zmieniła, nie tylko wskutek reform wprowadzanych przez różne siły polityczne, ale przede wszystkim z powodu historycznej ewolucji społeczeństwa i zmian ludnościowych po II wojny światowej.
Zmienna kwestia migracji
Francja jest historycznie krajem migracji, a także, jak mawiał Foucault, krajem inwazji oraz krajem konfrontacji regionalnych. Właśnie dlatego Francuzi są narodem politycznym, nie zaś etnicznym – stosuje się prawo ziemi (ius soli). Republika Francuska jest „jedna i niepodzielna”, jest aktem wiary politycznej, nieomal religią. Usiłując podtrzymać narodowość francuską pomimo naszej różnorodności, powiedziałbym wręcz – wbrew naszej różnorodności, jakobinizm, który odziedziczyliśmy, chcąc tego czy nie chcąc, okazuje się ciągłym zagrożeniem dla swobód kulturowych i mniejszości.
Każda nowa fala imigracji powoduje wznowienie debaty nad narodem politycznym. Wskutek sztywności obecnego systemu prawnego legalność każdej kolejnej fali imigrantów jest podawana w wątpliwość. Dziś są to Romowie, wczoraj mieszkańcy Afryki Zachodniej, wcześniej Afryki Wschodniej, Włosi… nie wspominając o wrażliwej kwestii algierskiej.
Każda z tych odsłon naszej historii ponownie wydobywa na wierzch napięcie między etnicznością i obywatelstwem. Innymi słowy, żadnego z tych problemów nigdy w pełni nie rozwiązano.
Narodowość i europejskość
Migranci „wewnątrzeuropejscy” przybyli do Francji w dwóch falach: stara fala obejmowała m.in. Polaków i Włochów, nowa fala była efektem wojny na Bałkanach oraz migracji Romów.
Ludność ze starszych fal imigracji często uważa się za lepiej zintegrowaną, mającą wpływ na lokalne sprawy. Ma ona wpływ na politykę poprzez udział w wyborach lokalnych i europejskich, co jest fundamentalne dla poczucia integracji z krajem. Inaczej wygląda kwestia niedawnej fali europejskiej imigracji. Sytuacja Romów pochodzących z Rumunii zależy od rzeczywistej integracji Rumunii z Unią Europejską. Ta właśnie kwestia pokazuje, że imigracji nie można traktować odrębnie w różnych krajach, że potrzeba w tej dziedzinie wspólnej europejskiej polityki. Dzisiejszym wyzwaniem jest umiejętność myślenia innymi kategoriami niż poziom narodowy, wyjścia poza terytorialne egoizmy oraz przejścia do wizji bardziej europejskiej i bardziej kosmopolitycznej.
Skrajnie prawicowe ruchy, takie jak Front Narodowy we Francji, wyrażają ciągłość ubolewania nad wielokulturową Francją, która nigdy tak naprawdę nie istniała. Jakobinizm nieustająco odtwarza iluzję wielokulturowego narodu.
Po pierwsze: równość
Jednak Europa stawia jakobinizm pod znakiem zapytania, co jest sprawą fundamentalną – inaczej nastąpi powrót do nacjonalizmu, a wówczas Marine Le Pen stanie na czele koalicyjnego rządu ze znaczącą częścią republikańskiej prawicy.
Dlatego jestem absolutnie przekonany, że Europejczycy we Francji muszą cieszyć się tymi samymi prawami, co Francuzi. Stoi za tym historyczna potrzeba promowania obywatelstwa europejskiego, rozszerzania demokracji i przełamania ruchów nacjonalistycznych, które paliły i topiły we krwi nasz kontynent i świat. Kroki muszą jednak podjąć obie strony.
Dyskusję o „polskim hydrauliku” w 2005 r., podczas sporu o dyrektywę Bolkesteina (która była prawdziwą prowokacją) uważałem za skandaliczną. Z jednej strony mamy postdemokratyczne zarządzanie Europą przez Komisję Europejską, z drugiej – istnieje społeczna i prawna obrona suwerenności, która jest przeszkodą w dalszej integracji kontynentu. Potrzebujemy odgórnej harmonizacji praw [obywatelskich], ale również każde państwo członkowskie musi podjąć własne działania w tym kierunku. Musi istnieć wspólne uznanie globalnego świata, w którym poszczególne państwa już nie pośredniczą.
Dobry przykład tego, co należy robić, daje europejska młodzież: duża liczba młodych ludzi podróżuje przez Europę, aby wypoczywać, uczyć się lub pracować. Pytanie nie brzmi dziś, czy wszyscy w Unii Europejskiej powinni mieć te same prawa, tylko jak możemy to osiągnąć.
Asymilacja czy współintegracja
Czy powinniśmy trzymać się idei integracji, w której oczekujemy od „obcego”, aby przystosował się do zasad lokalnego życia, czy raczej powinniśmy stworzyć nowe postrzeganie integracji, np. jako współintegracji, w ramach której obie strony przystosowują się do siebie? Na razie w naszym kraju jedyną wizją integracji jest asymilacja.
Każdy lub każda, kto przyjeżdża ze swoją historią, filozofią i kulturą, musi się jej wyrzec. Chcemy rozpuścić kulturę imigranta w kulturze narodowej, nie rozumiejąc, że demokratyczne społeczeństwo zbudowane jest przede wszystkim na tym, co nas łączy, oraz że każda nowa kultura stanowi nieodzowny wkład we wspólną kulturę. We Francji dominującą wizją jest asymilacja; polega ona na uświadamianiu imigrantom, że muszą porzucić swoje kulturowe dziedzictwo, aby stać się wnukami Hugona Wielkiego.
Wizja asymilacyjna, której historia sięga czasów Pierwszej Republiki Francuskiej (nawet, jeśli jej korzenie pochodzą sprzed Rewolucji Francuskiej), stanowi narodowo-republikańską podstawę zjednoczenia ludu. Jest to jednak wizja oderwana od realiów współczesnego społeczeństwa, od jego miejskiego charakteru, od jego różnorodności i kosmopolityzmu. Żyjemy w czasach, w których ta rzekomo inkluzywna, centralistyczna wizja, która po większej części maskuje dziedzictwo kolonializmu, przeciwstawia się współczesnemu światu i jego zmianom. Odmawiając zerwania z jakobinizmem, Francja marginalizuje się i wypływa na nieznane wody nieakceptowanych społecznie podziałów. Musimy przeprowadzić rewolucję kulturową, aby grać naszą rolę w globalnym ruchu.
Republika na miarę potrzeb społeczeństwa
Republikańska integracja nie działa i bez wątpienia zawsze działała tylko jednostronnie. Oskarżamy szkoły o to, że nie pomagają w integracji, a nauczycieli, że nie są już „czarnymi huzarami” Republiki. Jednak nigdy nie pytamy samych siebie, czy Republika jest przystosowana do społeczeństwa, które ma za zadanie organizować i chronić. Jeśli spojrzymy na imigrację Polaków czy Włochów, przekonamy się, że asymilacja zajęła dziesięciolecia. Mieliśmy konflikty etniczne, wojny, całe grupy ludności odsyłano do krajów pochodzenia, jak w przypadku polskich górników w latach 30. XX w.
W jaki sposób działać ma dziś asymilacja, podczas gdy wszyscy zaprzeczają istnieniu wspólnoty? Nie chodzi tu o obronę komunitaryzmu; chodzi o kulturowe i religijne realia naszych krajów.
Konfrontacja między państwem republikańskim i Kościołem katolickim jest już nieaktualna. Dziś to muzułmanie tworzą drugą największą religię, zatem i sekularyzm jest czym innym, niż był do tej pory. Nie chodzi już o walkę z Kościołem jako centralną zasadą organizacji społeczeństwa, aby zepchnąć go do sfery prywatnej; chodzi o zjednoczenie społeczeństwa, tym razem wielokulturowego. Musimy zlikwidować konflikty, które generuje otwarte społeczeństwo, poprzez demokrację, a to nie może być zrobione na poziomie narodowym.
Aby iść naprzód, musimy zrozumieć, że konieczne jest budowanie federalnej Europy, ciągłej i zdecentralizowanej demokracji. Tak więc opowiadam się za polityką, która nie jest asymilacyjna, ale kosmopolityczna, zbudowana na uznaniu indywidualnej drogi każdej osoby i różnorodności kulturowej… polityką integracji kosmopolitycznej, która bierze pod uwagę te indywidualne historie i cechy. Nie oznacza to bezgranicznie plastycznej Europy, oznacza Europę, która wybiera swoją historię: która przestaje cierpieć w imię realiów ekonomicznych, ksenofobii czy uszczęśliwiania na siłę.
Od globalizacja do migracji ekologicznych
Co jednak z migrantami pochodzącymi spoza Unii Europejskiej? Odpowiedź wymaga dyskusji o globalizacji. Konferencja Berlińska w 1885 r. i pierwsza wojna światowa oznaczały koniec pierwszej ery globalizacji. Otwarto rozdział historii, który doprowadził do dwóch wojen światowych, Holokaustu i wielu innych zbrodni. Horror XX w. był możliwy jedynie w wyniku kombinacji ekstremalnego współzawodnictwa imperiów i frustracji nacjonalizmu. Był możliwy jedynie w wyniku dominacji Zachodu, dalekiej od budowania pokoju i cywilizacji, napędzającej masową wojnę, która doprowadziła w efekcie do masowego zniszczenia.
Rozdział ten zamknął upadek muru berlińskiego. Globalizacja ruszyła na nowo. Możemy nad nią ubolewać, krytykować ją, nawet z nią walczyć, ale nie zmienia to niczego w naturze człowieka, w dążeniu do globalizacji relacji międzyludzkich, w tym, co tworzy istotę naszego ruchu.
A zatem, kwestia migracji z krajów spoza Unii Europejskiej jest integralną częścią tego ruchu. Ten rodzaj migracji ma dziś podstawowe znaczenie. Ważne, by pamiętać, że większość migracji ma miejsce nie z Północy na Południe, lecz z Południa na Południe. Europejczycy są nazbyt skupieni na samych sobie. Uważają, że są obiektem ataku, choć w rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Istnieje nowa wizja internacjonalizmu, zwłaszcza, że za migracjami ekonomicznymi i politycznymi idzie migracja ekologiczna. Czy odmówimy azylu ekologicznego ofiarom globalnego ocieplenia, za które to my przede wszystkim jesteśmy odpowiedzialni?
Potrzeba nowego renesansu
Europa, nie wyłączając Wielkiej Brytanii, ma problem: jest nim jej niedawna dominacja nad światem, żal za splendorem przeszłości. Europa postrzega imigrację z Południa jako osłabiającą, jako swego rodzaju zemstę historii. Najechaliśmy ich, teraz oni najeżdżają nas. Są duchami kolonizacji. Nie oznacza to, że Europa musi przyjąć wszystkich. Oznacza to, że sercem polityki migracyjnej musi być niebudzący żadnych wątpliwości kosmopolityzm. Musi on stanowić wkład w tworzenie kontynentalnych biegunów stabilności demokratycznej, ekonomicznej, ekologicznej i społecznej. Stabilność ta umożliwi zniesienie dzisiejszych ograniczeń. Każdy będzie mógł obrać własną drogę: pozostać we własnym kraju czy go opuścić.
Spójrzmy na młodych Europejczyków, którzy żyją coraz częściej w ruchu. Dotyczy to też miasta Sevran, Młodzi pracujący dotychczas dla miasta wyjeżdżają z naszego kraju, by pracować za granicą. Europa musi zatem przyspieszyć, aby znowu być atrakcyjną, oraz aby rozwinąć przyjazną politykę na wszystkich frontach, niezależnie od tego, czy chodzi o szkolnictwo, gospodarkę, środowisko, społeczeństwo, kulturę czy sport… Potrzebny jest swego rodzaju nowy renesans.
Z punktu widzenia ochrony środowiska te bieguny stabilności są fundamentalne, ponieważ sprzyjają lokalnej autonomii zamiast regułom produktywnej pracy zarządzanej przez zglobalizowane światowe korporacje, które handlują i wyczerpują zasoby ludzkie, kulturowe i naturalne. Migranci muszą stać się eko-obywatelami świata, mile widzianymi, szanowanymi i przyjmowanymi jako ci, których kultura i praca współtworzy społeczeństwa gospodarzy.
Artykuł Migrants must become eco-citizens of the world ukazał się na stronie „Green European Journal”. Przeł. Tomasz Szustek.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.