Długie ujęcia rewolucji
„Majdan. Rewolucja godności” Siergieja Łoznicy pozwala nam na nowo przeżyć atmosferę oddolnej walki z Wiktorem Janukowyczem. Obraz mówi tu więcej niż jakikolwiek komentarz.
Na samym początku musimy przyzwyczaić się do nowej propozycji narracyjnej. Nie mamy tu wszechwiedzącego lektora ani dynamicznych ujęć. Zamiast abstrakcyjnej kompozycji otrzymujemy materiał przypominający kafelki w łazience – długie ujęcia, na które po prostu patrzymy. Ujęcia, które wydają się nam z początku nienaturalne.
Kwestia spojrzenia
Nie przypominają one ani tego, do czego nawykliśmy obserwując telewizyjne relacje, ani też tego, co uważamy za „normalne”, „ludzkie” spojrzenie. Któż bowiem z nas stałby kilka minut w tym samym miejscu, po prostu obserwując przechodzący obok tłum, nie skupiając swej uwagi na pojedynczej osobie czy rozmowie?
To właśnie ta „nienaturalność” obrazu staje się największą siłą dokumentu. Po pierwsze, pozwala nam spojrzeć na wydarzenia, które rozpoczęły się rok temu u naszego sąsiada z pewnego dystansu – choć niekoniecznie bez emocji. Obok podniosłych przemów politycznych i religijnych przywódców możemy poznać reakcje zwykłych ludzi oraz „infrastrukturę buntu”, jak chociażby wydającą protestującym posiłki jadłodajnię.
Po drugie, bywają momenty, w których „obiektywna” forma ulega załamaniu, zmuszając do refleksji o możliwości chłodnego spojrzenia na wydarzenia. W drugiej połowie filmu obserwujemy już nie tylko okupację jednego z kijowskich placów, ale również demonstracje i brutalną odpowiedź ukraińskiego Berkutu.
W pewnym momencie sytuacja na ekranie zaczyna się coraz bardziej zaogniać – i to dosłownie. Okazuje się, że kamera nie jest jedynie bezstronną obserwatorką, lecz również narzędziem pracy żywego, chcącego ochronić swe zdrowie i życie człowieka. Wbrew intencjom przesuwana jest w bezpieczniejsze miejsce, umożliwiające dalsze dokumentowanie przebiegu wypadków.
Przebiegu nierzadko dramatycznego, zmuszającego artystę do zmiany formy przekazu. Nie tylko musi bronić siebie samego, momentami czuje, że nie może jedynie nagrywać i oddawać obraz w naszą kontrolę, ale musi również stawać po jednej ze stron, dokumentując dziejące się na jego oczach zbrodnie.
Tak jest wtedy, gdy spostrzega, że jeden z demonstrantów pada, a otaczający go protestujący próbują wynieść rannego z dala od nacierających jednostek porządkowych, wiernych rządowi Janukowycza. Gdyby Łoznica trzymał się swej konwencji, prawdopodobnie nie nagrałby funkcjonariuszy, posługujących się przy okazji „zaprowadzania porządków” bronią ostrą.
Polityka obrazu
Choć w kontekście filmu, dokumentującego dość tragiczne wydarzenia, które skończyły się śmiercią kilkudziesięciu osób i zaginięciem kolejnych, pytania o rolę artysty wydają się drugorzędne, to są one tak naprawdę również pytaniami o nas, nasze spojrzenie i rolę w świecie.
To do nas należy np. wybór, czy w wielotysięcznym tłumie naszą uwagę bardziej zwracać będą flagi Unii Europejskiej, czy może czerwono-czarne, banderowskie sztandary. Z tej kwestii wynikną kolejne, jak chociażby stopień naszej akceptacji dla ruchu, który przyczynił się do zmiany władzy w Kijowie – zmiany, która dla jednych wiąże się z nadzieją na ograniczenie skali korupcji czy choćby minimalne zbliżenie z Unią Europejską, a która dla innych przede wszystkich z utratą kontroli nad Krymem i częścią Donbasu.
W efekcie pytania o warsztat artysty stają się pytaniami politycznymi. Zawsze możemy zapytać o to, czemu kamera znalazła się w takim, a nie innym miejscu i czy Łoznica miał jakieś kryteria, wedle których montował swą opowieść. Jego historia Majdanu kończy się pogrzebami zabitych przez Berkut – scenami niewątpliwie mocno emocjonalnymi. Mogłaby się jednak kończyć później, zahaczając dla przykładu o moment przejęcia władzy w Kijowie przez opozycję i reakcję tłumów na tę zmianę.
W efekcie dochodzimy do wniosku, że reżyserowi do obiektywizmu – mimo prób jego osiągnięcia za pomocą takiego a nie innego wyboru narracji filmowej – daleko. Nie ma w tym niczego złego – co więcej, świadomie czy nie, Łoznicy udaje się zabrać interesujący głos w dyskusji na temat jego istnienia – niezależnie od tego, czy rozumianego jako osobna kategoria, czy też jedynie w postaci dążenia, którego nigdy w pełni nie uda się nam ziścić.
Skoro kulminacją protestów społecznych są dla niego pogrzeby, to znaczy, że proponuje nam inny sposób myślenia o Majdanie niż np. wyłącznie w kategoriach zmiany władzy. Tłum zdaje się interesować go bardziej niż politycy, choć nie znikają oni zupełnie z jego pola widzenia (np. Arsenij Jaceniuk).
Niewykluczone, że wraz z upływem czasu doczekamy się innych narracji o niedawnych wydarzeniach na Ukrainie. Łoznicy należy tymczasem podziękować za to, że stworzył obraz, który może być interesujący również dla osób, które nie spoglądają z zaciekawieniem na wschód Europy i które potrzebują nieco czasu na nawyknięcie do jego filmowej maniery. Dla reżysera, chcącego przekazać klimat ważnego wydarzenia, które widział na własne oczy, trudno o lepszy komplement.
Majdan. Rewolucja godności, reż. Siergiej Łoznica, Holandia, Ukraina 2014, 130 min, dystrybucja w Polsce: Against Gravity.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.