Dość wyzysku! Wymawiamy służbę!
Dla nas wyzysk nie jest zyskiem. Chcemy, by ludzie byli równi i mogli godnie żyć. Chcemy, żeby kobiety nie musiały więcej nikomu służyć – ani w pracy, ani w domu.
Tegoroczna warszawska Manifa poświęcona jest pamięci Izabeli Jarugi-Nowackiej, polityczki i aktywistki walczącej o prawa kobiet i osób wykluczonych. Będziemy mówić o drastycznych nierównościach ekonomicznych. Blisko 40% polskiego społeczeństwa pracuje za grosze i walczy o przeżycie, a 2 mln Polaków i Polek żyje poniżej progu ubóstwa. Będziemy mówić o bezrobociu, nagminnym łamaniu prawa pracy i o tym, że „elastyczne” formy zatrudnienia (a tak pracuje już 28% osób w Polsce) w sposób szczególny naruszają prawa kobiet. I nikomu się na dłuższą metę nie opłacą.
Ekonomia ma płeć: kobiety zarabiają mniej na tych samych stanowiskach, są bardziej zagrożone bezrobociem, a jeśli stracą pracę, trudniej im znaleźć nową. Grupy najbardziej zagrożone ubóstwem to samotne matki i kobiety starsze. To wszystko wiadomo, jest mnóstwo badań, pojawiają się kolejne raporty, a rok 2010 był Europejskim Rokiem Walki z Ubóstwem. I co? I nic. W mediach króluje Smoleńsk, relikwie dla Kubicy lub sarenki na krze, które trzeba uratować. O Roku Walki z Ubóstwem nie mówi się, bo polski rząd nie podjął w tej sprawie żadnych kroków.
Ekonomia ma związek z polityką. Parytety na listach wyborczych są ważne, ale trzeba zapytać: ile kobiet ma możliwość podjęcia działalności partyjnej? Ile może zaangażować się w życie publiczne, mając na głowie nie tylko pracę zawodową, ale i drugi etat, czyli pracę w domu, a często i trzeci, czyli opiekę nad dziećmi, osobami starszymi i chorymi? Prawo do wybierania i bycia wybieraną, prawo do reprezentowania swoich interesów w przestrzeni publicznej – to tylko jeden z elementów układanki. Trzeba wreszcie zobaczyć całość.
Chodzi nam o podstawowe wartości, takie jak sprawiedliwość społeczna, równość i solidarność. Nie wszystko może i nie wszystko musi się „opłacać”. Ochrona zdrowia powinna dbać o nasze zdrowie, a nie przynosić zysk. Edukacja ma uczyć i wychowywać, a nie generować profity. Tymczasem w mediach króluje „dyskurs zysku”, wzmocniony szeregiem mitów. Mitem jest np. przekonanie, że wskaźnikiem dobrobytu w Polsce jest wzrost PKB. Ostatnio nawet Bank Światowy zauważył, że PKB niewiele mówi o sytuacji danego kraju, należy uwzględniać także inne kwestie: długość życia i poziom wykształcenia. Jednak nasi ekonomiści i politycy wciąż liczą skrupulatnie PKB i wychodzi im, że nam wzrosło, podczas gdy innym spadło, więc mamy w Polsce „zieloną wyspę”. Tyle że nikt nie pyta, jak PKB ma się do jakości życia, ile osób może za swoją pracę kupić chleb i opłacić czynsz.
Kolejny mit to stwierdzenie, że biedni są tylko ludzie leniwi, którym nie chce się pracować. Sami sobie winni. Dlatego kobiety powinny „inwestować w siebie” i „być aktywne”. Tymczasem rośnie grupa osób, które ciężko pracują i nie są w stanie się utrzymać. Wykształcenie nie gwarantuje godnej płacy. Jeśli zainwestowałaś w siebie, masz doktorat i uda ci się dostać etat na uniwersytecie, dostaniesz na rękę około 2000 zł. A jeśli jesteś samodzielną matką, to do dyspozycji masz 33 zł dziennie na osobę. Co za to można kupić? Chleb – 2,6 zł, margaryna – 1,6 zł, 30 dag parówek – 2,5 zł, kasza – 2,7 zł, 20 dag mięsa mielonego na kotleta – 5 zł. Możesz dołożyć do dziennego jadłospisu jeszcze mleko (2,99 zł), trochę owoców (przynajmniej 5 zł), a nawet ser żółty (4,79 zł za 150 dag). Plus dwa bilety komunikacji miejskiej – w Warszawie to 5,60 zł. Kwota ta nie uwzględnia czynszu i opłat za wodę, gaz i prąd, pieniędzy na ubrania i środki czystości, o edukacji czy kulturze nie wspominając. Ale polski rząd uważa, że już połowa takiej sumy powinna ci wystarczyć na utrzymanie. Ustawowe ubóstwo zaczyna się dopiero poniżej 12 zł dziennie na osobę w statystycznej czteroosobowej rodzinie.
Hasło Manify to nazywanie rzeczy po imieniu. Definicja wyzysku mówi, że jest to „występek polegający na wykorzystaniu przymusowego położenia innej osoby i zawarciu z nią umowy, która nakłada na nią obowiązek świadczenia niewspółmiernego z świadczeniem własnym”. To doświadczenie coraz większej grupy osób, szczególnie w rejonach o najwyższym poziomie bezrobocia. Przede wszystkim dotyka kobiety. Mamy pracować coraz wydajniej za te same, a czasem i mniejsze pieniądze. Jak mówi Elżbieta Fornalczyk z WZZ Sierpień 80: „mamy wrażenie, że pracodawca testuje, ile pracownik może jeszcze wytrzymać, są sklepy, gdzie na dziale pracowało 10 osób i zatrudnienie zmniejszono do 8 osób. Dali radę, to zmniejszono do 6 osób. Kasjerkom narzuca się tempo skanowania, które wynosi od 1400-1650 produktów na godzinę, co daje 1,5-2 sekund na 1 produkt. Presja jest ogromna, a zarobki to zwykle 50-60% średniej krajowej. Większość pracowników zatrudniają na 2/3 etatu, żeby nie płacić nadgodzin, a resztę etatu wyrabiamy na umowy-zlecenia”.
Krystyna Mastalerczuk i Czesława Sońta z Komisji Kobiet OPZZ mówią: „kiedy zobaczyłyśmy dane dotyczące zatrudnienia w jednej z największych europejskich firm poligraficznych, okazało się, że odsetek osób zatrudnionych na umowy śmieciowe w Polsce jest najwyższy w Europie!”. Dotyczy to nie tylko sfeminizowanej branży poligraficznej. Stałej umowy nie ma w Polsce aż 28% pracujących. Brak stałej umowy to praca bez prawa do urlopu wypoczynkowego czy macierzyńskiego, bez prawa do nadgodzin i do zrzeszania się w związku zawodowym.
Ten system jest zwyczajnie nielogiczny i dziurawy. Jako kobiety mamy rodzić dzieci, które „będą zarabiały na nasze emerytury”. Ale mamy je rodzić, pracując na umowę zlecenie, która nie daje nam żadnych praw, choćby do urlopu macierzyńskiego. Mamy być przedsiębiorcze i inwestować w siebie, a w nagrodę może będzie nas stać na zatrudnienie na czarno kobiety z Ukrainy, która z kolei zostawi swoich bliskich w kraju i będzie pracować poniżej swoich kwalifikacji, by zarobić na chleb. Tyle że wydamy na jej zatrudnienie większość swojej pensji. Jeśli chcemy, by rodziło się więcej dzieci, to musimy rodzicom zapewnić poczucie bezpieczeństwa, a dzieciom miejsce w żłobkach i przedszkolach.
„Elastyczne formy zatrudnienia” to także mniejsze wpływy do ZUS. Przedstawicielka Ogólnopolskiego Związku Pielęgniarek i Położnych Iwona Borchulska przestawiła wyliczenia, z których wynika, że gdyby 200 tys. pracujących w Polsce pielęgniarek przeszło na kontrakty zamiast umów o pracę, to wpływy do ZUS byłyby mniejsze o 1,4 mld zł rocznie! Czy ktoś policzył, jakie są skutki „elastyczności” dla finansów publicznych?
Dla nas wyzysk nie jest zyskiem. Chcemy po prostu, by ludzie byli równi i mogli godnie żyć. Chcemy, żeby kobiety nie musiały więcej nikomu służyć – ani w pracy, ani w domu. To mrzonki? Bynajmniej. Według raportu Praca Polska 2010 „10% najlepiej zarabiających Polaków pobiera pensję o niemal 800% wyższą od 10% osób z najniższymi dochodami”. W Szwecji te różnice sięgają kilkudziesięciu procent. A przecież w Polsce PKB ostatnio trochę urósł, a w Szwecji nie. Więc jak to możliwe? Może czas rozpocząć prawdziwą dyskusję o jakości życia i pracy w Polsce? Międzynarodowe badania Richarda Wilkinsona i Kate Pickett opublikowane w książce The Spirit Level udowadniają, że im większa w danym kraju nierówność, tym gorzej i krócej żyją wszyscy! Więc może zamiast o PKB zacznijmy mówić o tym, jak się nam naprawdę żyje?
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.